13 stycznia 2016

Rozdział 9

Noc wielkich zmian. 



    
         Codziennie piszę listy do Ciebie. Twój adres to niebo. W nich jest zawsze wiele bólu i pretensji, że tak szybko odszedłeś. Codziennie piszę to samo. Opisuję ci mój dzień. Później czytam go i wrzucam do kominka. Patrzę jak płonie, a dym zanosi go do Ciebie. Później kładę się spać i zasypiam. Widzę Cię w moich snach, zawsze. Uśmiechniętego z tym zadziornym błyskiem w oku. Później tylko słyszę mój błagalny krzyk, żeby cię oszczędził, jednak upadasz bezładnie na mokrą i zabłoconą ziemię. I te martwe, nic nieznaczące spojrzenie.
                  Budzę się kolejny raz, kolejnej nocy, kolejnego tygodnia, kolejnego miesiąca. Budzę się czując Twoją rękę na ramieniu. Kolejna łza płynie tej nocy, tego tygodnia, tego miesiąca. Rano wstaję. Dzień długi i bolesny. Zawsze mówiłeś: ”Uśmiechnij się, to dopiero początek naszego zwariowanego dnia”. Nikt nie uśmiechał się tak jak Ty. Wieczorem znów siadam z kartką papieru i długopisem. Opisuję dla Ciebie mój dzień. Czytam go jeszcze raz, składam i palę jak zawsze.
                    Każdego dnia uczyłam się od Ciebie jak cieszyć się każdą chwilą, nawet tą najmniejszą. Pamiętam każdy dzień ciepły i upalny. Pamiętam każdy spacer w strugach deszczu w lesie. Zimę i pierwsze płatki śniegu na Twej twarzy. Pamiętam Twój dotyk, zapach. Pamiętam wszystko choć to było tak dawno. Wciąż wracam do tamtych miejsc, ulubionych drzew i traw. Często wyjmuje pudełko z szafy z naszymi zdjęciami i rzeczami związanymi z Tobą. Wspomnienia wracają… Tylko one… Ty już nie…

                        Harry złożył kartkę, którą znalazł u swojej siostry pod poduszką. Siedział na łóżku patrząc się w jeden punkt. Nie miał pojęcia o tym, co dzieje się z jego siostrą. Ona nadal kochała Cedrica, nadal cierpiała po jego stracie. A on nic nie wiedział! Nic nie podejrzewał. Od dawna nawet z nią nie rozmawiał. Był jej bratem, powinien wiedzieć wszystko. A nie wiedział nic. Czuł się wyrzucony z jej życia. Miała coraz więcej tajemnic, coraz więcej ukrywała. Do cholery, był jej bratem! Powinien wiedzieć.
                        Drzwi do dormitorium, w którym się znajdował otworzyły się i stanęła w nich brunetka. Patrzyła na swojego brata zaszokowana. Nie miała pojęcia co on tu robi. Nigdy nie wchodził tu bez zgody, którejś z dziewczyn i nigdy nie był tu sam. A teraz siedział z jakąś kartką w ręku i patrzył pustym wzrokiem przed siebie.
 -Co tu robisz braciszku? -zapytała miękkim głosem i zaczęła ściągać bluzę, którą miała na sobie i powiesiła ją na wieszak.
 -Czytałem. -Jego ton nie wyrażał niczego. Można było się jedynie doszukać dziwnego żalu w jego krótkiej wypowiedzi. Popatrzyła na niego zdziwiona. Nie miała pojęcia o co mu chodzi.
 -Co czytałeś? -Podszedł do niej i pokazał jej list, który wywołał w nim tyle negatywnych uczuć. Wzięła go ostrożnie do ręki i przeleciała wzrokiem po zamieszczonych tam literkach. Serce załomotało jej dziwnym rytmem. Tęczówki nadal miała wbite w owy kawałek papieru. Nogi skierowały ją w stronę łóżka, na którym po chwili usiadła. On stał w miejscu i nie miał odwagi się ruszyć. Widział co wywołał w niej ten zlepek zdań.
 -Napisałam to dawno temu -zaczęła mówić delikatnie drżącym głosem. -Parę miesięcy po jego śmierci. Dzięki tego tupu pisaniu, pozbywałam się po części bólu. Dopiero wtedy zaczynało do mnie docierać, że on już nie wróci, że jego już nie ma. Dopiero po tych tak zwanych listach, zaczęłam sobie z tym radzić. Teraz wyleczyłam się zupełnie. Owszem nadal go pamiętam, jest zakorzeniony we mnie, ale już moje serce nie jest tak bardzo postrzępione.
 -Czyli to jest stary list? Przedawniony? -Dalej nie chciał wierzyć, że to wszystko jest już nie ważną sprawą. Martwił się o nią. Wiedział jak cierpiała po jego stracie. Wtedy była chodzącą imitacją człowieka. Zwykłym cieniem, który snuł się z jednego kąta do drugiego. Nie chciał znowu jej takiej widzieć, bo wtedy ta bezradność rozrywała go na strzępy od środka.
 -Wiesz, to nigdy nie będzie przedawnione. Zawsze będę pamiętała, że kiedyś był, że go kochałam, że byłam szczęśliwa. Ale jego wspominanie już mnie nie boli. Mogę wymawiać jego imię bez powstrzymywania się od płaczu.
 -Kiedy to przeczytałem, myślałam, że nadal o nim myślisz, że..
 -Nadal go kocham? -przerwała mu i patrzyła się na niego, tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami. On tylko przytaknął i spuścił swój wzrok. Jakoś ostatnio nie mógł patrzeć w jej oczy. Było w nich tyle bólu, tyle przemilczanych spraw…tyle cierpienia. -Kocham go owszem. To on pokazał mi szczęście, nauczył żyć. Jednak, jego już nie ma. Mogę jedynie wspominać jego słowa, uśmiech. To też sprawia, że nadal chcę istnieć, ale teraz jestem z Blaisem. I to teraz on sprawia, że wstaje z łóżka z uśmiechem i, że w ogóle chcę się podnieść. Jest lepiej Harry, naprawdę. -Podszedł do niej i ją przytulił. Tak wiele dla niego znaczyła. Została mu tylko ona. Nie mógł patrzeć jak cierpi, bo wtedy i jego serce rozrywało się na milion kawałeczków. Jednak czuł, że nie powiedziała mu wszystkiego. Jej oczy nadal wołały o pomoc, a on nie wiedział co ma na to poradzić. Tak bardzo chciał znowu być obecny w każdym momencie jej życia. Przeżywać z nią jej rozterki i chwile radości. Ale ona go odpychała. Wolała być sama. Sama ze swoimi zmartwieniami. A on nie mógł tego zrozumieć. Tak bardzo chciał po prostu być…



***



Earlimart -Interloper



                                 Czwartkowe popołudnie Julia spędzała właśnie w bibliotece nad wypracowaniem na zielarstwo. Miała dość szukania tych wszystkich durnowatych właściwości roślin, które miała głęboko w poważaniu. To miejsce już ją przygnębiało. Chciała stąd jak najszybciej wyjść. Miała dość zapachu książek, który ją kiedyś uspokajał. Zaczynała się dziwnie czuć. Ręce zaczęły się jej pocić, koszulka stałą się dziwnie ciasna. Czuła, że jeżeli za chwilę stąd nie wyjdzie to eksploduje. Gwałtownie podniosła się z miejsca, o mało przy tej czynności nie wywróciła kałamarza. Pozbierała w pośpiechu wszystkie swoje rzeczy i ruszyła do wyjścia. Prawie biegła. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje. Jej każda komórka pulsowała. Krew w żyłach przyspieszyła, jakby miała zamiar zaraz je rozerwać. W jej głowie szalało tyle niesprecyzowanych myśli, pragnień. Była jak w amoku. Nie wiedziała gdzie chce iść, ale nogi same ją prowadziły. Coś decydowało za nią. Coś ją wołało.
                             Nagle zauważyła Rona, który pałaszował coś słodkiego. Podbiegła do niego jak najszybciej tylko mogła.
 -Zanieś to do mojego dormitorium. Jak coś zgubisz, to zabije! -Nie słuchając niewyraźnego skamlenia Rudzielca rzuciła się pędem w kierunku boiska. Nie wiedziała czemu akurat tam. Po prostu musiała. Coś ją wołało.
                                Wbiegając na stadion przywołała jednym zaklęciem swoją miotłę. Stała moment bez ruchu wpatrując się przed siebie w bliżej nie określony punk, żeby w kolejnej sekundzie wzbić się w powietrze. Rzuciła się w szaleńczy taniec z wiatrem. On był jej partnerem, a ona poddała mu się. Pozwoliła się prowadzić. Mógł z nią zrobić teraz wszystko. Był jej panem. Zawładnął nią. Bezceremonialnie wdarł się pod jej ubrania. Muskając zimnym powietrzem każdy centymetr jej ciała. Jej włosy rozwiane na każdą stronę, co chwila dotykały ją w zaróżowione policzki.
                             Czuła, że coś dziwnego się w niej dzieje. Jest rozdarta. Ale po między czym? Nie mogła zrozumieć tej walki, która właśnie w niej trwała. Nie miała pojęcia na czym ona polega. Czuła, że coś ma się wydarzyć, ale nie wiedziała co. Leciała, a jej obawy rosły z każdą sekundą. Jej podświadomość krzyczała, żeby coś zrobiła, ale ona nie wiedziała co ma zrobić. Od czegoś była zależna. Coś nią sterowało. Coś ją wołało.
                              Nagle jej blizna niemiłosiernie zapiekła. Płonęła żywym ogniem. Przed oczami zrobiło się jej czarno. Nie widziała nic. Dłonie ześlizgnęły się jej z trzonka miotły i po chwili jej całe ciało przykurczone z przeraźliwego bólu zaczęło bezładnie spadać w dół. Słyszała jedynie przeraźliwy ryk, który rozrywał jej głowę. Jednak czuła się dziwnie lekka. Nie czuła nadchodzącego końca, nie czuła już nic. Ból ustał, jej ciało już nie było bezwładne, tylko mocno przytrzymywane przez coś, a może raczej przez kogoś. Poczuła zimną i wilgotną ziemię. Ktoś ją na niej ułożył i delikatnie wypuścił ze swoich objęć. Starała się otworzyć oczy, ale nie mogła. Czuła, że jej powieki są niewyobrażalnie ciężkie. Jednak po dłuższej walce udało się jej, je otworzyć. Zobaczyła nad sobą pochyloną twarz. Brunet o niebieskich tęczówkach przyglądał się jej ze spokojem. Kojarzyła go skądś, ale nie miała pojęcia skąd. W jej głowie panowała wielka pustka.
                           Powoli podparła się na łokciach, a nieznajomy młodzieniec, który właśnie ocalił jej życie od razu znalazł się przy niej, żeby pomóc się jej podnieść. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie, co spowodowało niewyobrażalne pieczenie blizny. Odruchowo chwyciła się za nią i spojrzała jeszcze raz na chłopaka.
 -Jak się czujesz? -zapytał po chwili.
 -Świetnie, dzięki.
 -Jestem Liam. Jakoś nie mieliśmy okazji się wcześniej poznać. -Jego ton ociekał spokojem. Nie zachowywał się jak człowiek, który właśnie ocalił drugą osobę przed bolesnym upadkiem, który mógł się skończyć śmiercią. Był opanowany.
                           Wyciągnął w jej kierunku dłoń, którą ona uścisnęła. Kiedy tylko go dotknęła poczuła niepokój. Jej ciało przeszły dziwne dreszcze. Wszystko w niej krzyczało, żeby uciekała. Udawała, że nie słyszy.
 -Julia. -Przedstawiła się i lustrowała go wzrokiem. Badała każdy centymetr jego ciała. Chciała przeniknąć do jego myśli, bez skutków.
 -Na pewno wszystko gra? Nie wyglądasz najlepiej. -Teraz to on się jej przyglądał. Ona tylko potrząsnęła nieznacznie głową, jakby chciała się czegoś z niej pozbyć i uśmiechnęła się do niego.
 -Tak, już wszystko jest dobrze. Dzięki za wszystko. Muszę już lecieć. -Kiedy miała już odejść chwycił ją za rękę i delikatnie odwrócił w swoją stronę. Dziwnie się czuła patrząc mu w oczy. Były tak obce, takie spokojne.
 -Zapomniałaś miotły. -Podniósł jej własność z ziemi i podał.
 -Dzięki. Na razie.
 -Do zobaczenia.
                          Ruszyła do zamku nie oglądając się już za siebie. Wiedziała, że musi trzymać się od niego z daleka. Coś było z nim nie tak. Tylko nie mogła wyczuć co.



***



Secret garden – The promise



                         Piątek. Dochodziła właśnie godzina dwudziesta. Tłum uczniów w eleganckich sukniach i wymyślnych maskach zalewał korytarze prowadzące do Wielkiej Sali. Nadszedł wyczekiwany dzień, dzień balu. Wszyscy uczniowie od klas czwartych do siódmych byli podekscytowani tym, że mogą uczestniczyć w tym wydarzeniu, a one w końcu nadeszło. Nauczyciele przyglądali się uśmiechniętym twarzą swoich wychowanków i wspominali czasy swojej młodości.
                        Jednak nie tylko oni tego dnia wspominali. Takie wydarzenia były dość bolesnym okresem w życiu jednej szesnastolatki. Siedziała właśnie w swoim dormitorium na miękkim materacu po turecku. Miała na sobie piękną, łamiącą się miedzy granatem a czernią suknię. Na szyi miała zawieszony łańcuszek z pereł, a w uszach kolczyki do kompletu. Jej włosy były spięte w luźnego koka, z którego wypadały pojedyncze kosmyki. Dość wysokie szpilki leżały przy nogach łóżka. Przed sobą miała zamknięte nieduże pudełko. Dłonie co chwila wędrowały do opakowaniu, jednak nie ściągnęła wieczka.
                          Tak dawno tam nie zaglądała. Tak dawno nie odgrzebywała wszystkich wspomnień. Chciała znowu do tego wrócić, jeszcze raz przypomnieć sobie samą siebie. Tak bardzo brakowało jej jego uśmiechu. Już było dobrze, ale ten list.



…w nich jest zawsze tyle bólu i pretensji, że tak szybko odszedłeś.




                          Myślała, że ten okres ma już za sobą. Że po ostatnim balu zakończyła ten dziwny rytuał. Przecież sobie obiecała, że nigdy więcej w takie dni nie otworzy tego pudełka i nie będzie tego wszystkiego czytała. Nie będzie rozpamiętywała. Jednak rozmowa z Harrym przypomniała jej co sobie obiecała. Musiała dotrzymać przynajmniej tej obietnicy. Chociaż tej jednej.
                          Drżącymi dłońmi ostrożnie podniosła wieczko do góry. Wraz z otworzeniem pudełka uderzył w nią ten dziwny podmuch wspomnień. Gęsia skórka okryła jej ciało. Jednak usta błyszczały szczerym uśmiechem. Wzięła do ręki jeden z wielu leżących tam pergaminów i zaczęła uważnie czytać każde słowo. Pochłaniało ją tą. Wszystko odżywało. Dzięki tym skrzętnym zapisanym sprawozdaniom z prawie każdego przebytego z nim dnia, mogła przeżywać te chwile na nowo. Wtedy kochała wszystko upamiętniać na kartkach pergaminu. Jakby bała się, że kiedyś zapomni to co było radosną częścią jej życia.
 
             

              …i tak przytuleni, zakochani szliśmy przed siebie. Milczeliśmy, bo słowa były zbędne. Każde z nas delektowało się tym pięknym zapachem szczęścia, który wyraźnie wirował między nami. Nasze serca miały równy ton, idealnie biły pięć razy szybciej niż powinny. To na pewno była miłość, ta prawdziwa, ta na zawsze.
                    Przystanęliśmy na moment. Wiatr delikatnie rozwiewał mi włosy. Wtedy pochyliłeś się nade mną delikatnie. Założyłeś mi jeden kosmyk włosów za ucho. Przez chwilę staliśmy bezruchu. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Stanęłam na palcach, żeby dosięgnąć twoich ust. Wtedy ty złapałeś mnie za biodra i przyciągnąłeś do siebie, tak, że pomiędzy nami nie było żadnej nawet najmniejszej luki. Nasze usta złączyły się w pocałunku…


                          Zauważyła na pergaminie krople łez. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła je ronić. Jednak to nie były łzy bólu, tylko wspomnień. Tych pięknych wspomnień, które miała. To on nauczył ją tego, że można kochać kogoś ponad wszystko. Że można poświęcić własne życie dla ukochanej osoby.
                           Teraz budowała nowe wspomnienia. Jednak one były świeże, nowe. Powinna się nimi cieszyć.
                            Podniosła się z łóżka i podeszła do lustra. Na szczęście makijaż nie zniszczył się do końca. Zamaskowała uszczerbki i wróciła do łóżka. Podniosła buty, które leżały na podłodze. Spojrzała na nie sceptycznie.
 -Szpilki, zabójstwo dla kobiet. -mruknęła do siebie i nałożyła je na stopy. Chwyciła tylko czarną maskę z szafki i wychodząc z dormitorium zamknęła za sobą drzwi.
                           Kiedy schodziła ze schodów prowadzących do Wielkiej Sali w tłumie ludzi wyłapała swojego partnera. Czekał na nią w eleganckim garniturze z uśmiechem na twarzy. Podeszła do niego z gracją i ucałowała go na przywitanie w policzek.
 -Wyglądasz świetnie -zadziornie szepnął jej do ucha.
 -Dziękuje, ty też nie najgorzej.
 -Idziemy? -zapytał i wystawił w jej kierunku rękę. Kiwnęła tylko głową i ruszyli do sali.
                            W pomieszczeniu było strasznie ciemno, tylko niekiedy błyskały specjalne światła, nadając temu miejscy imprezowy nastrój. Biało-srebrne wstążki były porozwieszane ponad głowami. Wszystko wyglądało jak w bajce. Ludzie w maskach wirowali na parkiecie. Nie mogła nikogo rozpoznać. Tajemnica skąpała to miejsce. Nie można było niczego rozgryźć, wszystko mogło się zdarzyć.
                             Zapragnęła wejść na parkiet i zatracić się w rytmie muzyki. Marzyła o tym, żeby  oderwać się od rzeczywistości. Chciała się bawić. Ale najpierw zamierzała znaleźć przyjaciół.
                             Przedzierali się przez tłum i wypatrywali kogoś, kto przypomina Ginny, Harry’ego czy kogoś innego z ich znajomych. Po dłuższym, bezcelowym przemierzaniu sali Julia dostrzegła Hermione, która na jej szczęście postanowiła zdjąć maskę i teraz się nią wachlowała. Podeszli do nich i przywitali się ze wszystkimi. Po wymianach komplementów ruszyli na parkiet. Bawili się na całego. Każdy z nich miał szeroki uśmiech przyklejony do twarzy. Nic innego się nie liczyło.
 -Pójdę się czegoś napić. Chcesz coś? -zapytał Blaise Julię.
 -Nie dzięki, ale zaraz wracaj -musnęła go w policzek i wróciła do tańca.
                            Brunet przedarł się po dłuższej chwili do stolika z napojami i nalał sobie trochę soku z dyni. Pijąc go obserwował bawiących się ludzi. Nie zauważył nawet, że pewien blondyn znalazł się przy nim uważnie mu się przyglądał.
 -Kiedyś spędzałeś takie uroczystość inaczej. Ahh ta miłość niszczy ludzi.
 -Smoku, mniej sarkazmu, a więcej optymizmu. -Przeniósł wzrok na swojego przyjaciela, która stał nonszalancko opart o stół i popijał swój napój. Pomimo maski, którą miał od razu można było rozpoznać w Dracona Malfoy’a, dzięki jego blond włosom.
 -A niby skąd mam czerpać ten optymizm. Mój najlepszy kumpel zamiast pić ze mną na umór i zaliczać panny stał się nudnym pantoflarzem. I gdzie tu ten pieprzony optymizm, o którym mówisz? -Blaise postawił swój kubek na blacie stołu i spojrzał wymownie w oczy blondyna.
 -A tu, że twój kumpel jest szczęśliwy i ty też powinieneś być. -Brunet odwrócił swoje spojrzenie od przyjaciela, a ten to wykorzystał. Czekał na chwilę nieuwagi.
 -Mam ci zazdrościć smyczy na której jesteś? -Zabini chwycił znowu swoją szklankę i ruszył w tańczący tłum.
 -Raczej tego, kto ją trzyma. – Rzucił jedynie na odchodnym i zniknął z jego pola widzenia.
 -I tylko w tym się z tobą zgodzę. -Jednym ruchem wlał w siebie alkohol, który miał w szklance i ruszył do wyjścia.
                                  Kiedy opuścił pomieszczenie, przy schodach zauważył swoich pomagierów, którzy mieli wykonać za niego brudną robotę. Jednak każde z nich myślało, że to Draco jest pomocnikiem.
 -Udało ci się? -zapytał Liam, kiedy tylko szarooki znalazł się przy nim.
 -Wiesz, że ja nie znam słowa porażka -swój wzrok zwrócił w kierunku brązowowłosej dziewczyny. -Teraz twoja kolej. Pamiętaj masz godzinę. Eliksir zaraz zadziała musisz od razu się przy nim znaleźć. -Podszedł do niej jeszcze bliżej i złapał ją mocno za nadgarstek. -Jeżeli nawalisz, czekają cię konsekwencje.
 -Nie martw się, dam radę. -Wyrwała się z jego uścisku i ruszyła w poszukiwaniu swojej ofiary.
 -Dzięki Draco za pomoc, teraz możesz się iść zabawić.
 -Dzięki Forest za pozwolenie. Z pewnością skorzystam.
                                I wrócił do Wielkiej Sali. Nie spodziewał się tego co miało wydarzyć się tej nocy. Nikt się tego nie spodziewał. Nadeszła noc wielkich zmian. Tylko czy wszystkie będą dobre?



Kris Allen -I need to know.



                    Przyglądał się jej. Nieustannie wodził za nią wzrokiem. Jego spojrzenie od pół godzinny nawet na moment jej nie zgubiło. Widział jej poddenerwowanie. Co rusz się rozglądała, jakby czegoś albo raczej kogoś szukała. On wiedział kogo. Na jego twarzy pojawił się cyniczny uśmiech. Wziął do ręki swoją różdżkę i machnął nią raz. Po chwili po jego blond włosach nie było śladu. Ich miejsce zajęła czarna czupryna. Poprawił maskę i ruszył w tłum tańczących ludzi. Musiał się dostać na drugi koniec sali gdzie siedziała ona. Kiedy znalazł się już przy niej wyciągnął w jej stronę dłoń, prosząc ją tym gestem do tańca. Nie odzywał się ani słowem.
                  Julia, która siedziała z Ginny przy stole popatrzyła na niego zaskoczona. Był tajemniczy, aż za bardzo. Nie chciała tańczyć, nie miała na to najmniejszej ochoty. Interesowało ją teraz coś zupełnie innego. Więc dlaczego dotknęła jego dłoni i podniosła się z miejsca? Dlaczego szła za nim na środek parkietu i kiedy już się zatrzymali pozwoliła mu przysunąć się na niebezpieczną odległość? Dlaczego płynęła razem z nim w rytm muzyki?



 Dlaczego . . . ?

   Bo oto w tym chodzi.



               Ich ciała przylegały do siebie. Idealnie pasowały. Jakby były stworzone dla siebie. Inne pary zeszły z parkietu zostawiając im wolne pole do popisu. Ale oni nie widzieli nikogo poza sobą. Ona i on. Ogień i lód. Jednak teraz w obojgu płonie niezidentyfikowany płomień.Opary zmysłów, namiętności i pożądania. Nie liczyło się nic. Ona nawet nie wiedziała z kim tańczy. Nie miała pojęcia. Nie umiała zrozumieć, dlaczego dotyk jej partnera taka ją dziwnie parzy. Co sprawia, że nie ma ochoty patrzeć i myśleć o czymś innym? A on? On doskonale wiedział z kim ma odczynienia. Przecież to właśnie on ją wybrał. To on obrał ją sobie na cel. I pomimo ciemności i maski jaką na sobie miała widział tą bezradność w jej oczach. Widział to jaka była słaba. Jednak wiedział, że Julia Potter nigdy się nie poddaje. Nigdy.
               Ale…ale jemu przecież uległa. Wtedy się poddała. Nie walczyła z nim. Pozwoliła mu dotykać, patrzeć, smakować, czuć. Pozwoliła. A przez tą zgodę on teraz nie może zapomnieć.
               Muzyka zamilkła. Jej miejsce zajęła inna. Stali na środku sali. Nie wypuszczali się z objęć. Gdyby nie mały chłopiec, który do niech podszedł dalej znajdowaliby się w innym świecie z dala od tego zgiełku. Kiedy tylko usłyszeli cichutkie ,,Przepraszam, to dla Pani”, odskoczyli od siebie jak oparzeni. Julia uśmiechnęła się do chłopczyka i wzięła od niego kartkę, którą trzymał w ręku. Nim zdążyła podziękować jego już nie było. Rozwinęła kawałek papieru i przeczytała.


Sala numer 23. Mam dla ciebie niespodziankę.


                  Nie było podpisu. Nic. Tylko ta krótka informacja. Kiedy podniosła głowę znad kartki i chciała grzeczne przeprosić swojego partnera, z którym właśnie tańczyła, jego już nie było. Rozpłynął się. Rozejrzała się jeszcze naokoło siebie próbując go dostrzec, jednak wszyscy wyglądali podobnie. Ruszyła zatem w miejsce, w którym jak myślała czekała na nią niespodzianka.
                Droga do wyznaczonej sali nie była długa. Znajdowała się ona na pierwszym piętrze zaraz przy schodach. Stanęła przed drzwiami i zawahała się przez chwilę przed ich otworzeniem. Wyjęła różdżkę dla pewności i teraz mocno dzierżyła ją w dłoni. Niepewnie uchyliła drzwi i wślizgnęła się do środka. Jej uszu dobiegł dźwięk dziwnego posapywania i jęczenia. Oświetliła sobie salę różdżka. To co zobaczyła…było straszne. Jej…jej chłopak uprawiał seks na szkolnej ławce z jakąś dziewczyną. Nawet jej nie zauważyli. Ból ją sparaliżował, ale tylko na ułamek sekundy. Po chwili wybiegła stamtąd jak najszybciej tylko mogła, pozostawiając kochanków w spokoju i pozwalając im cieszyć się sobą do woli. Biegła przed siebie. Zatrzymała się tylko na moment, żeby ściągnąć te cholerne buty, które miała na stopach. Chwyciła je i biegła dalej. Przeskakiwała z jednej kondygnacji na drugą. Mijała całujące się pary, które wymknęły się na małe schadzki. W jej głowie panowała jedna wielka pustka. Nie myślała o niczym. Bałą się na razie o czymś myśleć.
               Wdrapała się na najwyższą wieżę w zamku. Napotkała na swojej drodze potężne drzwi dotknięte zębami czasu. Pchnęła jej z całej siły, a zimne powietrze owiało jej całe ciało. Podeszła spokojnym krokiem do zardzewiałej barierki. Dotknęła jej zimnej i chropowatej powierzchni. Zacisnęła na niej mocno palce. Zimny wiatr owiewał jej ramiona, a jasny księżyc świecił nad jej głową. Z jej oczu zaczęły sączyć się słone łzy. Wyżłobiwszy sobie na jej twarzy drogę spadały w otchłań nocy. Na ich miejscu pojawiały się nowe. Jeszcze bardziej bolesne. Jej życie przypominało jedno wielkie piekło. Jak jedna rzecz się jej układała to inne się sypały.
               Miała już tego dość. Chciała tak po prostu nic nie znaczyć, nic nie czuć. Pragnęła tylko zniknąć i nigdy więcej nie wrócić. A przecież to jest takie proste.

30 Seconds to mars -Capricorn.




               W dziwnym amoku chwyciła się jeszcze mocniej barierki i niezdarnie przeszłą na drugą stronę. Od przepaści dzieliły ją tylko milimetry. Wystarczyło tylko delikatnie przesunąć stopę i już po wszystkim. Wszystkie troski, zmartwienia, to gówniane życie by zniknęło. Nie byłoby nic. Skierowała swoje zamglone spojrzenie na gwiazdy i księżyc, który rozciągał się ponad nią. Patrzyła na niego nie dowierzając, że jej życie właśnie legło w gruzach, a serce roztrzaskało się na milion kawałeczków, a on sobie świeci jakby nigdy nic. Przed oczami stanęła jej ta scena, którą przed chwilą zobaczyła. Z jej gardła wydarł się przeraźliwy jęk niemocy. Ranił duszę i rozdzierał serce. Był to dźwięk osoby przegranej. Bo ona przegrała i to już dawno temu. Jednak dopiero teraz dotarło to do niej.
-Dlaczego dane było mi cię poznać?! Dlaczego pojawiłeś się w moim życiu skoro nie możesz w nim zostać!?-wrzasnęła najgłośniej jak tylko mogła.
               Spojrzała w dół. Pod nią rozciągała się jedna wielka czarna pustka. Pustka wyzwolenia. Przeraźliwa czerń, która miała pozwolić jej w końcu wyleczyć swoje serce. Przecież to tylko jeden krok.


To tylko krok by granice przekroczyć.
Spuścić wzrok, nie patrzeć w oczy.
Przeszłość oddzielić grubą kreską.


                 Przecież to tylko jeden pieprzony krok! Wiec dlaczego ona się waha? Wszystko w niej krzyczy, żeby tego nie robiła, żeby z powrotem wróciła na bezpieczną strefę. Ale gdzie ona jest? Czy ona kiedykolwiek istniała? Nie. Ona nigdy nie była bezpieczna. Nie ważne gdzie się znajdowała, co robiła. Ciągle goniła ją śmierć. Więc czemu by teraz po prostu nie stanąć z nią twarzą w twarz, jak równy z równym?
                 Spojrzała jeszcze raz przed siebie. Rozejrzała się. Przed nią rozciągał się piękny las, jezioro, zamek. Wszystko było takie piękne. Z jej oczy poleciały ostatnie łzy. Jej jedna noga zawisła w powietrzy czekając na dalsze polecenie. Kiedy miała już wykonać ten ostateczny krok, usłyszała trzask drzwi i poczuła jak jej dłoń delikatnie puszcza poręcz. Przestaje czuć to zimno pod palcami. Jednak zawisa między przepaścią a czyimiś ramionami. Nie może zrozumieć co się dzieje. Ktoś wciąga ją z powrotem na wieżę, układa na zimnej posadzce i okrywa najprawdopodobniej swoją marynarką. Bierze ją ostrożnie w ramiona i tuli delikatnie do piersi. Jakby w jakimś dziwnym letargu głaszcze ją po włosach. A ona nie robi nic. Po prostu siedzi tak jak ją ułożył. Nawet już nie płacze. Panuje w niej pustka. Nic nie czuje, nie słyszy, nic…
                 Nagle czuje jak ktoś łapie ją za brodę i każe spojrzeć sobie w oczy. Widzi przed sobą stalowe tęczówki, które patrzą na nią z dziwną złością i…właśnie tak, to jest strach, patrzą na nią ze strachem.
 -Co ty do jasnej cholery wyprawiasz kretynko!? -wydarł się w jej kierunku. Ona tylko zamknęła  oczy i po chwili wypuściła z nich słone krople. Jest taka bezbronna. Nie myśląc długo z powrotem zagarnia ją w swoje ramiona. Nie wie czemu to robi. Nie ma pojęcia dlaczego siedzi tu z tą kruchą dziewczyną, która nawet nie ma siły się podnieść. Która przed chwilą chciała odebrać sobie życie. I to przez jego intrygi. Czyżby jego plan o mało nie spowodował, tego, że Julia Potter miałaby zniknąć z tego świata? Gdyby wszedł tu sekundę później czy wtedy byłoby za późno?

         

30 seconds to mars -Hurricane.


            Ale dlaczego o tym myśli? Dlaczego kiedy wyobraża sobie jej bezładne ciało pozbawione życia to przechodzą go niewyjaśnione dreszcze. Potrząsnął głową podniósł się z ziemi, również pomagając wstać Julii. Jej ciało jest bezładne. Nie ma siły sama ustać. Draco łapie ją w tali i każe spojrzeć na siebie. Jej oczy są…po prostu puste. Nie ma w nich żadnych uczuć nic. Jakby ktoś je wyprał. Są takie obce.
               Julka ostrożnie podnosi głowę i wbija w niego swoje spojrzenie. Nie obchodzi ją to, że stoi przed nią Draco Malfoy. Nie ma siły nawet od niego odejść czy też wydrzeć się na niego. Nie warto.
 -Czemu chciałaś to zrobić? -przerywa ciszę i czeka na jej odpowiedz.
 -Bo nie ma innego rozwiązania. -Jej głos jest ledwo słyszalny. Zachowuje się tak jakby każdy wydany przez nią dźwięk sprawiał jej nieopisany ból.
 -Co ty pieprzysz dziewczyno?! To nie jest żadne rozwiązanie. To ucieczka. Zwykła tchórzowska ucieczka. A ty chyba nie jesteś tchórzem?
 -A co jeżeli jestem? Może ja mam już po prostu dość. Rzygam już tym życiem. Tym ciągłym udawaniem bohaterki. -wyrwała się z jego objęć. -Chcę to skończyć. Raz na zawsze. Po cholerę mnie złapałeś!? Prosiłam cię o to!? Nie! O nic cię nie proszę. Więc czego ty chcesz? Daj mi odejść w spokoju. -Jej głos się załamał. Jej pewność siebie się ulotniła. Spuściła głowę i czekała aż on odejdzie. Ale on nie zamierzał odchodzić.
 -Nie pozwolę ci odejść Potter. Nie wiem dlaczego, ale nie pozwolę ci. -znalazł się przy niej w ułamku sekundy. Odgarnął z jej twarzy zagubione kosmyki włosów. Po jej ciele przeszedł dreszcz. Czuła jak jego dłoń kreśli palące ścieżki na jej twarzy.
 -Wszyscy tak mówili, że nie pozwolą mi odejść, a jak przyszło co do czego, to sami odchodzili. Więc nie pieprz mi o tym, że nie pozwolisz mi odejść. Bo kim ty jesteś? Jesteś moim wrogiem. Największą szują jaką znam. W co ty grasz, Malfoy? Nie będę twoim marnym pionkiem w jakiejś pieprzonej grze.
 -Potter, ty jeszcze nie zrozumiałaś? Ja i ty jesteśmy pionkami we władaniu innych. Oboje gramy w tą samą grę. Tylko jeszcze nie wiadomo czy w tej samej drużynie. -popatrzył jej głęboko w oczy. -Cholera jasna, Potter co ty ze mną robisz. -syknął i nim zdążyła zareagować złączył ich usta w jedno. Zaczęli szaleńczy taniec. Ich ciała kolejny raz tego wieczoru idealnie do siebie pasowały. Nie obchodziło ich to, że jest tu przeraźliwie zimno. Zaczęli zdzierać z siebie ubrania. Kolejny raz czuli jakby coś nimi kierowało. Ale to nie było ważne. Ich każdy nawet ten najmniejszy nerw domagał się tej drugiej osoby. Zachowywali się jakby robili to pierwszy raz. Jednak teraz byli bardziej drapieżni. Mniej się siebie bali. Ale pragnęli tak samo.
                     To właśnie dzisiaj. To dzisiaj nadeszła noc wielkich zmian. Tej nocy wszystkie zasady, reguły plany rozsypały się. Nic już nie będzie takie jak kiedyś. N i c.
             


***


                Pokój Wspólny Ślizgonów był prawie pusty. Siedział tam jedynie brunet ze szklanką wypełnioną bursztynowym płynem. Patrzył się w nią jak zahipnotyzowany. Od tej absorbującej czynności wyrwał go stukot obcasów. Podniósł lekceważąco spojrzenie na ową istotę, która robiła ten delikatny hałas.
 -Greengrass, słyszałem, że jednak nie zawiodłaś. -jego głos ociekał jadem. Staje się taki jak jego pomocnik, Draco. Zatrzymała się przy kanapie i spojrzała na niego jak na nic niewartego śmiecia.
 -Ja nigdy nie zawodzę Forest. Zapamiętaj to -syknęła w jego kierunku.
             Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął w swoją stronę. Jęknęła z bólu.
 -Jestem ci wdzięczny za pomoc. Jeszcze się przydasz. -Popatrzyła na niego z nienawiścią w oczach.
 -Zrobiłam to dla Malfoy’a, nie dla ciebie. Więcej ci nie pomogę. Chyba…
 -… że poprosi cię o to Draco. Wiesz, że ty dla niego nic nie znaczysz? Pomiata tobą jak zwykłą zabawką. A jak mu się znudzisz rzuci cię w kąt i przypomni sobie o tobie, dopiero wtedy, kiedy będziesz mu potrzebna -popatrzył na nią śmiejącymi się oczami i z cynizmem wymalowanym na twarzy. -Ups…on już tak zrobił. -Wyrwała się z jego uścisku i pobiegła do swojego dormitorium. Trafił w czuły punkt. Zbyt czuły.
                 Liam wziął do ręki kawałek pergaminu i pióro. Napisał na nim jedno zdanie. ,,Wszystko idzie po naszej myśli.”. Z tej wiadomości nie cieszył się tylko on, ale i jego Pan. Jednak nie wiedział, że nie wszystko poszło tak jak sobie ustalił. Zawsze zdarzają się niespodzianki. Zawsze, bez wyjątku.


***

                         Połowa grudnia, a biały puch już dokładnie pokrył wszystko dookoła hogwarckiego zamku. Nie zostawił żadnej wolnej szczeliny. I pomimo tego, że zakrył już wszystko co tylko mógł, nie zamierzał na tym poprzestać. Z nieba nadal leciały białe płatki i opadały swobodnie na ziemie. Jednak zimne powietrze i padający śnieg nie zniechęcał uczniów do zabawy na powietrzu. Wielu z nich w ten niedzielny poranek rzucało się śnieżkami, budowało bałwany czy też po prostu przechadzało się po błoniach. Ciepłolubni ludzie pozostali w pokojach wspólnych i tam spędzali wolny czas.
                         Harry szedł właśnie z Ronem i z Hermioną w stronę wyjścia, w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza. Cała trójka miała ponure miny. Atmosfera była dość napięta, jednak żadne się nie odzywało. Granger zaciskała mocno pięści. Nienawidziła takiej ciszy. Miała ochotę się na nich wydrzeć, zrobić cokolwiek. I w końcu nie wytrzymała.
 -Przecież wszyscy widzimy, że coś jest nie tak!- syknęła w ich kierunku i zagrodziła im drogę, kiedy już wyszli na powietrze.
                          Oni uważnie na nią spojrzeli. Doskonale wiedzieli o czym mówi. Oni też to zauważyli. Zwłaszcza Harry. W końcu chodziło o jego siostrę. Znowu. Była ciągłym tematem ich rozmów. Nie mówili o nikim innym. Nawet Voldemort poszedł na razie w zapomnienie. Ona stała się numerem jeden.
 -Przecież zachowuje się w miarę normalnie- odezwał się Ron przestraszonym głosem.
 -Normalnie!?- ryknęła Hermiona.-Rozstała się z Zabinin, nikt nie wie czemu. Nawet nie chce poruszać jego tematu. Pomimo tego ciągle chodzi uśmiechnięta i jakby w ogóle była w innym świecie. Znika gdzieś sama, albo wymykają się z Ginny na jakieś imprezy i przychodzą kompletnie pijane. To jest normalne?! -Oddychała głęboko, żeby się uspokoić. Miała dość tego wszystkiego. Ciągle zajmowała się problemami Julki. Na swoje już nie miała czasu. Nie wiedziała jak długo jeszcze wytrzyma.
 -Ale Hermiono, przecież tak było kiedyś. One zawsze balowały we dwie. Nie raz przesadzały z alkoholem. A Julka zawsze była inna niż wszyscy. Często gubiła kontakt z rzeczywistością. Nikt nigdy za nią nie nadarzał, oprócz właśnie mojej siostry. Może to znak, że wszystko w końcu wraca do normy? -Ron patrzył przerażonym wzrokiem na brązowooką. Nie wiedział jak zareaguje. Rzadko się jej sprzeciwiał.
                         Stali tak przez chwilę w milczeniu. Rudzielec kiedy zauważył, że z twarzy Granger znikają wszelkie oznaki zdenerwowania odetchnął z ulgą. Nie groził już mu atak z jej strony. Był z tego powodu bardzo zadowolony.
 -Może masz rację? Zaczęłam wszystko wyolbrzymiać. A one zawsze były trzepnięte. Odzwyczaiłam się już po prostu od wesołej i uśmiechniętej Julii i być może nie umiałam się przestawić. A ty Harry co myślisz? Czy teraz będzie już normalnie? -Popatrzyła na czarnowłosego spojrzeniem, które błagało o potwierdzenie tego, że nic już się nie zepsuje. I znowu wszystko wróci do normy. Chciała, żeby okres bólu, kłótni i porażek się skończył. Chciała zając się swoim życiem, a nie rozterkami innych.
                      Jednak Harry nie był tego taki pewien. Znał swoją siostrę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jej uczucia i samopoczucie zmieniały się dość szybko i nie można było tego przewidzieć, jednak ta zmiana, która w niej nastąpiła była aż, za szybka. Ale wiedział też jakiej odpowiedzi oczekuje jego przyjaciółka.
 -Będzie normalnie Hermiono. Już tak. -Po tych słowach rzuciła się na nich i oboje przytuliła. Harry zamknął oczy. Tak bardzo tego pragnął. Chciał w to uwierzyć. Chciał, żeby tak się stało.



***



Way out west – Don’t forget me.


                       Astoria siedziała w swoim dormitorium. Nie wychodziła z niego już od trzech tygodni. Jedynym przymusem były lekcje. Jednak kiedy tylko mogła zaszywała się sama. Odcięła się zupełnie od ludzi, przyjaciół, chociaż i tak wielu ich nie miała. A dokładnie posiadała jedną przyjaciółkę, jedną prawdziwą, która nigdy jej nie zawiodła. Kokaina. Mugolski wynalazek, który pokochała od pierwszego razu. To ona była zawsze z nią, nigdy jej nie opuściła. Teraz też tak było.
                      Wstała z łóżka i podeszła do szafki. Delikatnie ją otworzyła i wyjęła z niej jeden z wielu małych, przezroczystych woreczków. Przyjrzała się mu uważnie, z dostrzegalnym uśmiechem na twarzy. Jak w amoku skierowała się do stolika i przykucnęła przy nim. Delikatnie wysypała zawartość woreczka na blat, w dwóch mniej więcej równych kreskach . Rozdrobniła go jeszcze bardziej. Przysunęła się bliżej substancji i zatykając jedną dziurkę w nosie sprawiła, że jedna linia zniknęła, a później druga. Zamknęła oczy i położyła się na podłodze. Zaczęła oddychać nieco szybciej. Czuła jak wszystkie mięśnie się rozluźniają. Czuła się wyzwolona. Teraz mogła wszystko. Wszystko było możliwe. Bariery zniknęły. Była ona i milion możliwości.
                      Ale ona nawet nie ruszyła się o milimetr. Dalej leżała na zimnych deskach w swoim dormitorium i nie otworzyła oczu nawet na moment. Napawała się tą złudną wolnością, która miała się zaraz skończyć. Łaknęła jej. Pochłaniała każdą sekundę. Po co? Dlaczego to robiła? Bo wtedy tak nie bolało. Zapominała o tym odrzuceniu, zdradzie. Już nie pamiętała jak ją wykorzystał. Wymazywała to na moment z pamięci. Wszystko było wartę tej błogiej wolności. Mogła na moment oderwać się od rzeczywistości. Poczuć tą zapomnianą euforię. Czuła szczęście w każdym milimetrze swojego ciała. Ta chwila była taka piękna. Trzydzieści minut nierealnego szczęścia.



Dwadzieścia…

                      Na jej twarzy gościł uśmiech. Promieniała. Była gotowa na wszystko. Jednak lęk przed wstaniem i straceniem tego uczucia był potworny. Bała się otworzyć oczy. Więc nie robiła nic.



Piętnaście…

       

           Oczami wyobraźni widziała wszystkie te najważniejsze chwile. Pierwszy uśmiech w jej kierunku, pierwsze zdanie wypowiedziane do niej, pierwszy spacer i w końcu pierwszy pocałunek.



Dziesięć…


                     Była tak oddana. Była gotowa skoczyć za nim w ogień. Oddała by za niego wszystko. Nie ważne co. Nawet własne życie. Ślepo zakochana i zapatrzona w niego, niewidząca jego wad, dostrzegająca jedynie same zalety. Ale wtedy było tak pięknie. Nie słuchała plotek. On miał by ją zdradzać? Nie, to nie było możliwe. Przecież ją kochał. Pomimo tego, że nigdy tego nie powiedział, ona wiedziała, że ją kochał. Musiał.




Pięć…



                     Tak bardzo pragnęła teraz zatrzymać czas. Wrócić do tych chwil i sprawić, żeby nigdy nie minęły. Żeby zawsze i nieskończenie trwały.



Cztery…

                 


               Zaczynała słabiej wszystko odczuwać. Zacisnęła mocniej powieki. Zobaczyła jego twarz wyraźniej. Widziała jego oczy, uśmiech, każdy najmniejszy pieprzyk. Dostrzegała wszystko.




Trzy…



                     Serce wracało do normalnego rytmu. Słyszała jego już umiarkowane bicie. Jej wspomnienia przewijały się przez jej głowę nieprzerwanie. Ciemne dormitorium. Oni na jej łóżku. Pochłonięci namiętnym tańcem swoich ciał. Jego zapach, dotyk. On.



Dwa…



                    Zobaczyła puste błonia i jego stojącego przed nią. Mówił coś do niej, ale ona już go nie słuchała. Nie chciała tego słyszeć. To rozrywało ją od środka.



Jeden…



                  Obraz się zamazał. Serce pękło na milion kawałeczków. Ona się rozpadała. Powoli znikała. Wszystko wróciło.



Zero…



                 Koniec wszystkiego. Koniec ich. Draco Malfoy odwrócił się i odszedł. Nie słyszał jej wołania. Nadal nie słyszy.





***



                Julia prawie tanecznym krokiem weszła do Wielkiej Sali. Większość uczniów jadła już obiad, jednak wszyscy przenieśli na nią swój wzrok. Od paru tygodni nikt jej nie poznawał. Chodziła uśmiechnięta, chętna do rozmowy z każdym. Była taka jak…kiedyś. Oczywiście wszyscy wiedzieli o jej rozstaniu z Blaisem Zabinim, jednak nawet największe plotkary w szkole, nie miały pojęcia, dlaczego ich związek się rozpadł. Cała szkoła była zaabsorbowana tym wydarzeniem, a sama zainteresowana zachowywała się jakby nic się nie wydarzyło. Nikt nie mógł do niej dotrzeć.
                Usiadła na swoim miejscu i nałożyła sobie jedzenie. Ciągle uśmiechała się pod nosem. Jej przyjaciele bacznie się przyglądali.
 -Musimy w końcu zrobić imprezę w naszym miejscu. I jakoś je nazwać -zaczęła mówić z pełną buzią. Hermiona tylko przewróciła oczami. Nienawidziła jak ktoś jadł i mówił jednocześnie. Ale powstrzymała się od komentarza.
 -Świetny pomysł. Jest już skończony i tylko czeka na swoją debiutancką noc. Tylko może zastanówmy się kto miał by tam przyjść -wtrącił się Trip, wyraźnie ożywiony.
 -Wszyscy od piątych do szóstych klas, wykluczając kujonów. -Ron uśmiechnął się dumny ze swojej ‚mądrej’ wypowiedzi.
 -Przykro mi Granger nie wchodzisz. -Julka uśmiechnęła się z udawanym politowaniem do Hermiony. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, oprócz niej. Żarty Potter’ówny już dawno przestały ją śmieszyć.
 -Czy ty myślisz przed tym jak coś powiesz? Czy od razu słowa wypadają z twojego otworu gębowego? -obruszyła się. Harry widząc co się szykuje od razu zmienił temat, unikając tym długiej i nieprzyjemnej kłótni, po której Hermiona odeszłaby od stołu i nie odzywała się do nich przez najbliższy tydzień, po tym jak Julka rzuciła by w jej kierunku kilka niemiłych uwag.
 -A Ślizgonów też zapraszamy? Bo wydaje mi się, że to kiepski pomysł. -Popatrzył po minach zgromadzonych. Wiedział, że podzielają jego zdanie. Jednak tylko Julka jakby się przestraszyła.
 -Ale Harry, przecież my nie raz byliśmy u nich na imprezach. Zapraszali nas pomimo tego, że nie za bardzo się lubimy. I myślę, że byłoby to chyba nie fair. -Wszyscy spojrzeli na nią jak na kosmitkę. Chyba to zauważyła, bo od razu próbowała wybrnąć z sytuacji. -Wiesz, nie mówię, że wszystkich, tylko tych, którzy nas zapraszali.
 -Czyli mamy zaprosić Malfoy’a? -wtrąciła się Ginny. -W końcu on raz pofatygował się i z miną zbitego psa zaprosił nas na imprezę po zeszłorocznym balu.
                      Harry uważnie obserwował swoją siostrę. Zachowywała się dość dziwnie. Na dźwięk nazwiska ich wroga zaczęła się kręcić na swoim miejscu, a zdenerwowanie jakby jej przeszło, a po chwili znowu wróciło. Coś było nie tak.
 -Najwidoczniej nie ma innego wyjścia. -Trip stwierdził ten fakt z nieukrywaną niechęcią.- Jak będzie nam przeszkadzał, to Julka potraktuje go jakimś obrzydliwym zaklęciem i będzie spokój. -Spojrzał na nią, a ona tylko wymusiła uśmiech. Harry śledził jej każdy nawet najmniejszy ruch.-Dobra ja lecę, bo umówiłem się z Dorcas. Na razie. -Wstał i podszedł do innego stołu porywając  z niego dziewczynę. Julka również podniosła się z miejsca informując wszystkich, że musi jeszcze odrobić lekcje i spotkają się później w Pokoju Wspólnym. Zanim od nich odeszła spojrzała w kierunku stołu Ślizgonów. Od razu napotkała tam stalowe tęczówki, które łapczywie na nią patrzyły. Uśmiechnęła się cynicznie i ruszyła ku wyjściu z największą gracją z jaką potrafiła.



***


Trading Yesterday – Love Song Requiem




                      Siedziała w Pokoju Wspólnym męcząc się z zadaniami domowymi, nad którymi w ogóle nie potrafiła się skupić. Jej myśli były gdzie indziej. Ona sama była w zupełnie innym miejscu. Jednak teraz musiała to skończyć. Później nie będzie w stanie o tym myśleć.
                       Minęła godzina, a ona w pośpiechu zbierała zapisane pergaminy ze swoją pracą na eliksiry. Była już spóźniona. Na schodach do dormitorium potrąciła Ginny, która coś do niej mówiła, ale Potter spławiła ją jednym zdaniem  i wbiegając do pokoju rzuciła wszystkie rzeczy na swoje łóżko i z powrotem wybiegła. Szła żwawym krokiem w kierunku łazienki prefektów. Zamek tonął w ciszy i delikatnej ciemności. Od murów ciągnął niewyobrażalny chłód, ale ona go nie czuła. Wszytko w niej pulsowało. Tak bardzo pragnęła w końcu dotrzeć w umówione miejsce i dostać to czego tak bardzo pragnęła. Wszystko w niej krzyczało.
                        Kiedy znalazła się na miejscu rozglądnęła się naokoło siebie, upewniając się, że jest sama i otworzyła drzwi. Wślizgnęła się do środka. Poczuła zapach dymu papierosowego, a po chwili zauważyła i jego. Stał odwrócony do niej tyłem w szarej bluzie i jeansach.
                       Odwrócił się do niej. Kiedy tylko ją zobaczył zgniótł papierosa i rzucił gdzieś w kąt. Zaczął wolno do niej podchodzić. Widział ten jej wredny uśmiech. To jeszcze bardziej przyspieszało bicie jego serca. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale w środku cały płonął. Był głodny jej ciała, jej pocałunków, po prostu jej całej. Kiedy był wystarczająco blisko gwałtownym ruchem przyciągnął ją do siebie jedną ręką, a drugą skierował w stronę jej twarzy. Odgarnął z niej zabłąkany kosmyk i założył go za jej ucho.
                       Po jej ciele przeszedł dreszcz. Zawsze tak na niego reagowała. Jednak już jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Nie mogła się doczekać kiedy znowu ją dotknie i znowu, i znowu.
                       On jakby czytając jej w myślach, zatopił się w jej wargach. Ich pocałunki stawały się drapieżne, jednak było w nich coś więcej niż tylko zwykłe pożądanie. Coś…innego.
                       Zaczął rozpinać guziki jej bluzki, a ona nie protestowała. Wręcz przeciwnie, jednym zręcznym ruchem pozbawiła go paska, a po chwili bluzy.
                       Tej nocy miał odegrać się kolejny zabroniony taniec kochanków. Kolejny raz mieli spełnić swoje pragnienia, zaspokoić pożądanie. Rytuał każdej nocy miał swój ciąg dalszy i nie zanosiło się na jego przerwanie. Czy to miało nigdy się nie skończyć?