19 lipca 2015

Prolog

Thomas Newman – Coffey on the mile.


       Nie było to typowe czerwcowe popołudnie, kiedy to słońce daje pokaz na błękitnym tle, a tańczące promienie okalają twarze wszystkich, których przez przypadek napotkają, a na niebie nie ma ani jednej chmurki, która zdobyłaby się na przerwanie tego zacnego przedstawienia.
    Tego dnia było inaczej. Po błękitnym, przejrzystym firmamencie nie było znaku. Jego miejsce zastąpiły ciemne chmury, z których sączył się deszcz. Było ciemno, jakby była już godzina nocna. Jednak zegar wskazywał dopiero piętnastą.
     Powietrze było przesiąknięte wilgocią, ale nie tylko. Unosił się w nim, ból i smutek.
     Poczucie winy i bezradności ogarnęło ludzi stojących na pobliskim cmentarzu. Szare nagrobki znajdowały się w równych od siebie odstępach. Jedne były dotknięte przez mijający czas, inne dopiero co zaczynały swoje wieczne życie. Potężne, wiekowe drzewa osłaniały to miejsce. Jakby nie chciały nikogo tutaj wpuścić, ani wypuścić.

Strzegły miliona tajemnic.

     Tańczyły w parze z nieokrzesanym, zimnym wiatrem. On nadawał im rytm, a one się mu poddawały. Nie sprzeciwiały się. Wiedziały, że odmowa nie wchodzi w grę. A on? On czuł nad nimi swoją przewagę. Był pewny swoich możliwości.

Bo on wiedział.

 -Zebraliśmy się tu, aby pożegnać wyjątkowego człowieka, jakim był Syriusz Black …
     Ksiądz zaczął swoją przemowę, a brunetka stojąca niedaleko, koło jeszcze niezasypanego dołu, przestała go słuchać. Jej proste jak drut włosy falowały na wietrze, a zaczerwienione, brązowe tęczówki były wbite w nieokreślony punkt. Ona już nikogo nie słuchała. Nie powstrzymywała łez, które płynęły z jej oczu i zostawiały smugę na jej zaróżowionych od zimna policzkach. Nie miała już siły udawać, że jest twarda. Że nie poddaje się, nie ulega słabościom.

Nie potrafiła. 
 
    Właśnie ostatni raz mogła się pożegnać ze swoim Ojcem Chrzestnym, który od dwóch lat był dla niej rodziną, której nigdy nie miała. Dla niej i dla jej brata zastępował matkę i ojca.

Ale jego już nie ma. 
 
       Opuścił ich. Zostawił samych. Został zabity. A ona nie mogła nic zrobić. Nie mogła mu pomóc. I to była jej wina. Tylko i wyłącznie jej!

 -Julia, już czas iść.  -Z rozmyślań wyrwał ją głos brata. Spojrzała na niego wypranym z uczuć wzrokiem. Teraz został jej tylko on. Rozejrzała się po chwili na około siebie i zobaczyła, że została już tylko garstka osób. Ona, Harry i cała rodzina Weasley’ów.
 -Idźcie. Zaraz was dogonię -powiedziała łamiącym się głosem i odwróciła w kierunku pomnika, który właśnie się pojawił*. Zostawili ją samą.
     Popatrzyła na kamienny nagrobek i zacisnęła pieści. Już wiedziała co musi zrobić.
 -Pomszczę cię, nawet gdyby była to ostatnia rzecz jaką zrobię -szepnęła. Położyła bordową róże i ruszyła ku potężnej, metalowej bramie.



________________________________

* to świat magi. Wszystko jest możliwe.

zaczynamy.  




1 komentarz: