17 listopada 2015

Rozdział 8

Od momentu, w którym wyślizgnął nam się czas.

Lifehouse – Everything.


                                Stopiły się w nim dwie postacie; z jednej strony prosty człowiek zarówno pod względem tego co czuje jak i tego co myśli, z drugiej zaś romantyk, egzystencjalista zdolny do jakże wzniosłych i kluczowych w życiu przemyśleń. Przez całe życie brakowało mu jedynie iskierki, która gdy raz tylko rozbłyśnie w mroku życia, wywoła ogień tak przeogromny i wszechogarniający jego ciało i dusze, że nic i nikt nie będzie w stanie go ugasić. Pewnego letniego popołudnia pojawiła się w jego egzystencjalnym (nie)bycie owa iskierka. Przewróciła jego życie do góry nogami, dała mu powody by je pokochać. Smutne, szare, zmierzające ku samozagładzie myśli przekształciły się w siłę tak wielką, że mierzyć się z nią mógłby jedynie sam Bóg.
                           Jego życie diametralnie się zmieniło, w przeciągu kilku dni, godzin czy minut pragnął nadrobić to, na co miał tak wiele czasu. Doświadczać radości, bólu, szczęścia możliwie najbardziej, żyjąc najlepiej jak tylko potrafił. Nie zdawał sobie sprawy z jednego – wszystko co mu do tej pory podarowała, cały ten inny, lepszy świat o którego istnieniu nie miał zielonego pojęcia, może mu kiedyś zabrać z tą samą łatwością z jaką mu niegdyś go dała. Mógł stracić to z dnia na dzień. Ten cały spokój, który w końcu uzyskał mógł być mu odebrany. W ogóle się tego nie spodziewał.
                          Szedł nieświadom tego, że ktoś już przekreślił jego plany. Ktoś obcy napisał już kolejny, nowy rozdział w jego księdze życia. Zmieniając radykalnie akcję w całej jego egzystencji. Sprawiając, że wszystko, ale to w s z y s t k o odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni.  
                          W końcu miał się z nią spotkać. Z tą, która odmieniła jego życie. Sprawiła, że wszystko zaczęło biegnąć innym, surrealnym i w końcu idealnym rytmem. Tęsknił za nią. Unikała go przez cały tydzień. Kiedy tylko chciał do niej podejść uciekała. Wmawiał sobie, że jest zajęta, w końcu treningi, szkoła. Jednak tam głęboko schowana była prawda, którą próbował zagłuszyć. Tak bardzo bał się tych podejrzeń, że kiedy tylko przedostawały się jakimś cudem do jego myśli od razu wyciągał kontrargumenty i zawsze je zabijał.
                          Czy był słaby? Czy bał się mówić co myśli? N i e. Był zakochany. Zakochany bez pamięci w Juli Potter, która stała się całym jego życiem. Stała w centrum. Była najważniejszą osobą, którą kiedykolwiek poznał. Kochał ją. Bezgranicznie i nieodwołalnie. Więc od tygodnia nakładał na oczy zasłony i udawał, że wszystko jest w porządku.
                          Zatrzymał się na brzegu jeziora. Słońce delikatnie świeciło na lekko zachmurzonym niebie. Listopad dobiegał prawie końca. Dnie były już chłodniejsze i bez ciepłego swetra czy kurtki nie można było wyjść na spacer. Ale pomimo tego chłodu, który się panoszył krajobraz był piękny. Złociste liście pokrywały szczelnie ziemię, nieliczne pozostały jeszcze na gałęziach drzew. Wiatr porywał je w delikatnym tańcu i przenosił z miejsca na miejsce. Wszystko było skąpane w leciutkich promykach dogaszającego słońca. Wszystko co go otaczało było przesiąknięte magią. Wirowała wśród tańczących liści. Czuło się ją wyraźnie. Delikatnie drażniła nozdrza i wywoływała spokój.
                           Zamknął oczy i delektował się tą ciszą i przyjemną aurą, która panowała wokół niego. Próbował się uspokoić. Uporządkować wszystko co kłębiło się w jego głowie. Zepchnąć na bok wszystkie negatywne myśli. Udało mu się to. Teraz myślał tylko o tym, żeby ją przytulić i usłyszeć z jej ust zapewnienie, że wszystko jest dobrze i nic się nie zmieniło.
 -Cześć. -Usłyszał za sobą ten aksamitny, pozbawiony radości głos. Odwrócił się. Stała przed nim. Próbując uniknąć jego spojrzenia. Uciekała wzrokiem gdzie tylko się dało. Jakby bała się, że kiedy tylko spojrzy w jej oczy będzie w stanie czytać z nich jak z otwartej księgi.
 -O czym chciałeś porozmawiać? –zapytała, podchodząc bliżej do tafli jeziora.
                            Wbiła spojrzenie ponad wodę i przyglądała się wszystkiemu. Tylko nie jemu. A on potrzebował widoku jej tęczówek. Musiał w nie spojrzeć. Musiał upewnić się, że wszytko jest tak jak dawniej. M u s i a ł !
 -Czemu mnie unikasz?

…Milczała.

-Coś się stało? Zrobiłem coś nie tak?

…Milczała.

–Muszę wiedzieć. Julia, co się wydarzyło? Czego nie chcesz mi powiedzieć?

…Milczała

- Do jasnej cholery! Krzyknij na mnie choć raz. Mam dosyć tego twojego milczenia. Wrzeszcz!. Chcę usłyszeć twój chłodny ton. Zdenerwuj się i powiedz wszystko co ci leży na sercu. Proszę, pokaż że ci na mnie zależy! –Już nie mógł się powstrzymać –krzyczał. Emocje wzięły nad nim górę. Za bardzo mu na niej zależało.

…Milczała.

                  Z jej oczu płynęły łzy. Nie wiedziała co ma powiedzieć. J a k ma mu to powiedzieć. Przecież ona go kochała! A teraz miała go stracić. Nie odwracalnie. Miała wypuścić szczęście. Kolejny raz? Tak, sama do tego doprowadziła. Ale nie potrafiła!
 -Ja po prostu nie mogę zrozumieć, jak taki człowiek jak ty może być ze mną -jej głos zaczął niebezpiecznie drżeć. –Ja…ja nie zasługuje na ciebie. –szepnęła i spuściła głowę, pozwalając swobodnie spływać słonym łzom.


(…)-Blaise…-(…) –obiecaj mi tylko jedną rzecz. –(…)-obiecaj, że mnie nigdy nie okłamiesz. Nie ważne o co by chodziło. Nie ważne co byś zrobił. Zawsze chce słyszeć z twoich ust jedynie czystą, nieskazitelną prawdę.
-Obiecuje ci, że nie usłyszysz żadnego kłamstwa z moich ust. (…)


                    Prosiła go o obietnicę, którą sama złamała. A przecież ona zawsze, ale to zawsze dotrzymuje słowa.


Nie tym razem….


 -Ty nie zasługujesz na mnie? Julka co ty bredzisz? Kocham cię, rozumiesz?! Kocham jak nikogo innego na świecie. Bo ty jesteś moim światem. Nikogo nie potrzebuje jak ciebie. Bez ciebie nic nie ma sensu. –Mówił to z takim spokojem i prawdą w oczach.
                   Płakała. Płakała prawdziwymi łzami, które wywoływały w niej jeszcze większe poczucie winy. Każde wypowiadane przez niego słowo sprawiało, że jej posklejane mizernie serce gubiło każdą najmniejszą swoją cześć. Znów się rozpadło. Jego słowa były dowodem jego miłości. Miłości, którą ona zdradziła, ale nie potrafiła się do tego przyznać i jej stracić. Teraz myślała tylko o sobie. O tym, że nie dałaby sobie rady bez n i e g o. Teraz stała się egoistycznym kłamcą.
 -Ja też cię kocham i nie chcę cię stracić. –powiedziała i wtuliła się w niego.


K ł a m c a , k ł a m c a , k ł a m c a.  

                       
                       Ale kochała go. W tej sprawie była szczera. Bo jej miłość była tak samo silna jak jego. Tylko, że została wystawiona na próbę. Czy ją przeszła? Czas pokarze…
                       Teraz wszystko miało być jak wcześniej. Miała panować niczym niezmącona sielanka. Ich uczucie miało rozkwitać. Czy kolejny raz mieli się pomylić?

***


 
                       Wszyscy uczniowie znajdowali się właśnie w Wielkiej Sali konsumując obiad. Szóstka Gryfonów siedziała na swoich miejscach i zawzięcie o czymś dyskutowała.
 -Wszystkie potrzebne rzeczy do tego remontu podwędzimy od Flicha.
 -A ty Julia zawsze chcesz łamać wszelkie regulaminy i prawa. –Hermiona nie ukrywała oburzenia, które jak zwykle wzbudzały w niej genialne pomysły Potterówny.
 -A znasz jakiś inny sposób, żeby je zdobyć?
 -Po prostu zapytamy czy moglibyśmy je pożyczyć na pewien czas. –Wszyscy zainteresowani popatrzyli po sobie, a po chwili wybuchli niekontrolowanym śmiechem.
 -Tak Granger, podejdźmy do tego starucha i powiedzmy ‘’Dzień dobry, pożyczyłby pan jakiś narzędzi i farb, bo właśnie remontujemy jakiś tajemniczy klub’’. Czy tam coś jeszcze jest? –nachyliła się w stronę brunetki i popukała ją palcem w czoło.
 -Ej, zważaj sobie! –Kiedy chciała jeszcze coś odpowiedzieć Juli, odezwał się dyrektor, a cała sala zamilkła.
 -Z racji tego, że w następny piątek wypada noc andrzejkowa pełna magi i przepowiadania przyszłości, postanowiliśmy z nauczycielami urządzić wam bal. –Po Sali przeszedł pomruk zadowolenia i zachwytu. Wszyscy uczniowie uwielbiali wszelkiego rodzaju imprezy. A hogwarckie bale były najlepszymi zabawami na jakich kiedykolwiek byli. –Będzie to bal maskowy. Jutro odbędzie się wyjście do Hogsmeade. Więcej informacji uzyskacie u swoich opiekunów. To wszystko, co miałem wam do powiedzenia. Dziękuję. – Z powrotem usiadł na swoje miejsce i wdał się w rozmowę z McGonagall.
 -Bal maskowy? To znaczy, że będę musiał mieć maskę? –zapytał z głupią miną Ron. Julia spojrzała na niego i tylko przewróciła oczami w przejawie irytacji.
 -Przepraszam, ale ja nie mam już na niego siły. Idę do biblioteki.
 - Do biblioteki w piątkowe popołudnie? –Harry patrzył na swoją siostrę z niedowierzaniem.
 -Tak właśnie idę do biblioteki w piątkowe popołudnie, żeby się uczyć i odrabiać lekcje, bo później nie będzie czasu. –podniosła się z miejsca, dopijając tylko sok i chwytając swoją torbę, ruszyła ku wyjściu. Przyjaciele odprowadzili ją zaszokowanym spojrzeniem.
 -Czy z nią jest coś nie tak?
 -Nie sadzę Harry. Widziałam ją dzisiaj obejmującą się z Zabinimy. Wydaje mi się, że wszystko wraca do normy.
 -Obyś miała rację Hermiono.


***



                           Przechodziła z jednej kondygnacji na drugą. Jeden schodek, drugi, trzeci. Czuła się dziwnie. Jakby była w obcym ciele, a jej dusza wędrowała gdzieś obok. Zaczęła otwierać i zamykać oczy.
                          Chciała znowu poczuć się szczęśliwa. Żeby wszystkie troski odeszły. Chciała zapomnieć o zdradzie, o kłamstwie o wszystkim tym co powodowało, że jej dusza rozrywała się na tysiące maleńkich kawałeczków, a jej serce płonęło żywym ogniem, za sprawą jej błędów. Bo tylko ona była winna swoich cierpień. Tylko ona odpowiadała za te wszystkie swoje słabości. Bo gdyby nie chciała, nigdy nie okłamałaby i nie zdradziła Blaise’a! Stała się egoistycznym tchórzem. Który z lęku przed samotnością, woli brnąć w alejki kłamstw, niż iść swobodnie szeroką, główną drogą, bez potrzeby ukrywania się.
           Ale musiała pogrążyć się w kłamstwie. Nie mogła go stracić. Bo gdyby tak się stało, rozsypałaby się i już nigdy więcej nie odzyskałaby stabilności, którą zdołała odbudować dzięki niemu.



E g o i s t k a, E g o i s t k a, E g o i s t k a 



           
            Przystanęła i zaczęło głęboko oddychać. Próbowała oczyścić swój umysł z toksycznych myśli. Po paru chwilach odczuwała już tą błogość. Stawała się wolna od tych problemów.
             Weszła do biblioteki i odprężona zasiadła do stosu prac domowych, które zadano im na weekend.
         
         


***





                      Niepewność płynęła w jego żyłach jak zatruta krew, docierając do najgłębszych zakamarków jego duszy. Zatruwa swoją toksycznością i tak już chory umysł i rani honor.
                   Wydawało mu się, że drzewa patrzą na niego, uśmiechają się szeroko szydząc ze słabości. Patrzyły bez wytchnienia bujając jego rozsądkiem. Lecz sam był sobie winien, nie wiedział, czego chce. Tracił wiarę i nadzieje jak traci się noc zasypiając w głęboki sen. Nie miał zamiaru tak dale żyć, chciał z sobą skończyć. Lub zmienić coś w swoim życiu. Lecz nie mógł się zdecydować -zachwiany rozsądek podpowiadał zmiany, a uśmiechnięte drzewa szeptały żeby się już nie męczył i skończył z sobą. Postanowił spojrzeć sobie w oczy, jego odbicie mieniło się w tafli wody. Widział swoją twarz w przezroczystej cieczy. Niczym niezmącona woda uwydatniała każdy jego atut i wadę. Widział swoje niebieskie tęczówki, które były bez jakiegokolwiek wyrazu. Martwe, wyprane z uczuć, pragnące jedynie oglądać czyjąś śmierć i nieszczęście. Liam Forest był teraz stworzony jedynie do wykonania misji. Nie interesowało go nic innego. Żadne podrzędne rzeczy nie miały prawa dla niego istnieć. Nie teraz. Za dużo mógłby stracić. I on doskonale o tym wiedział.
               Rzucił kamieniem w taflę wody i skierował się do swojego dormitorium.
               Mijał przeróżnych ludzi, których nie znał. Nie przyglądał im się. Był jak w amoku. Jego myśli sprowadzały się do jednego. Nic innego nie było mu potrzebne. N i c.
                 Kiedy znalazł się już w pomieszczeniu od razu rzucił się na łóżko. Zamknął oczy. Chciał zasnąć. Spokojnie. W końcu chciał nie śnić o niczym. Nie chciał nic czuć. Z a p o m n i e ć.
 


…Zasnął.



                        Teraz patrzył w lustro, pokryte szkarłatnym odcieniem. Zaczęło zachodzić mgłą…poczuł jak upada na ziemie. W kałuże czerwonej cieczy, nieco słonej, lecz przyjemnie odprężającej. Poczuł się lekki, i coraz bardziej śpiący, choć działo się to błyskawicznie, wydawało się mu, że trwa to całkiem sporo czasu, a on pogrąża się w głęboki sen.
                       Nie znał jeszcze konsekwencji swoich czynów, nie wiedział też, że może się już nie obudzić. Lecz nie było to dla niego najistotniejsze, on po prostu miał dosyć swoich prześladowców, ich głupich uśmiechów i niekończących się szeptów, wpędzających go w nerwicę i bezradność. Po części też pewnie nie zdawał sobie sprawy z głupoty swoich czynów.
                  Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszał był przeraźliwy krzyk kobiety, lecz nie był on w stanie stwierdzić, kogo dokładnie, był już zbyt daleko pogrążony w świat snu.                  
                Obudził się. Z n o w u krzyk. Z n o w u niedokończony sen. Z n o w u śniło mu się coś co nie miało sensu. Coś co przeżywał w rzeczywistości, ale jednak nie. Coś pomiędzy snem a jawą. Na pograniczu dwóch światów.
                   Był i n n y. Był z ł y. Był ż ą d n y  z e m s t y. Pragnął z a b i ć.




***


Linkin Park – From the inside.




                     Zamyka oczy; mijają sekundy, minuty, godziny. Sen zaczynam wciągać go swoimi ramionami w ten drugi świat, drugie życie. Znów ją spotyka i wszystko jest jak dawniej; ona kocha go jak dawniej ,śmieją się ,tak jak gdyby nigdy nic się nie zmieniło….
             Budzi się…lecz nie chce otworzyć oczu, nie chce wracać do tego prawdziwego świata.
            Od kiedy ją stracił, nie potrafi żyć inaczej. Od kiedy pozwolił jej od tak odejść. A teraz? Teraz ona siedzi sama, uwięziona w tajemnym pokoju, jego gabinetu. Osoba, którą obdarza głębokim uczuciem jest przez niego więziona. On pozbawił ją wolności.
            Gdyby tylko wtedy nie podsłuchała jego rozmowy z Albusem, nie dowidziałaby się, że w jego sercu jest jeszcze ktoś inny. Ktoś kogo już nie ma. Jednak jego miłość do tamtej osoby była silniejsza niż do niej. Bo miłość nie umiera. N i g d y.
             Jednak jego uczucia do Elizabeth nie można było nazwać miłością. Była dla niego ważna; najważniejsza z żyjących osób. Bardzo chciał ją pokochać. Obdarzyć ją tym nieskazitelnym, wspaniałym uczuciem. Nie mógł jej oddać swojego serca, bo już go nie miał. Dawano temu powierzył je  Lily Evans-Potter, która zabrała je ze sobą do grobu. Więc ofiarował O’Donnell wszystko co mu zostało. Ale dla niej było to za mało. A on tak bardzo jej potrzebował. Severus Snape potrzebował Elizabeth O’Donnell, żeby żyć normalnie. A teraz? Teraz próbuje uratować ją od śmierci. Bo nie może pozwolić, żeby kolejna osoba zginęła, przez jego błąd.



***






                      W półmroku szła przez deszcz ,przyglądając się rozpływającym się na niebie, co kilka chwil błyskawicom. Słuchała grzmotów przypływających z gdzieś daleka coraz to bardziej ku jej osobie. Łomot uderzających ogromnych kropel deszczu zagłuszał jej myśli skupione tylko na n i m. Ruszając powoli w nieznaną jej drogę zobaczyła jak stoi na ulicy, cały mokry i przemarznięty. Uśmiechnął się szeroko na jej widok jakby zobaczył anioła. Powolnym ruchem zapuściła się ku n i e m u. Spoglądając w j e g o oczy -stalowe, zimne z tym ognikiem miłości, który dopiero od niedawna można było dostrzec, poczuła jak jej serce zaczęło płonąć. Owinęłam swe bezwładne ręce na j e go karku, z niecierpliwością czekając na pocałunek. I c h usta zbliżyły się… i połączyły w jedność.
                    Nadal czuła ich smak, jego zapach, i delikatne dłonie, które wędrowały po jej plecach jak poparzone.




…Obudziła się.


***




                     Sobotni, październikowy poranek. Wskazówki zegara wskazywały godzinę siódmą zero, zero. Szara mgła spowiła cały hogwarcki zamek. Za oknem widać melancholijną pogodę, która z każdym kolejnym powiewem wiatru staje coraz bardziej przygnębiająca i zmieniająca nastrój. Wszystko wydaje się ospałe, niechętne do jakichkolwiek działań. Wszystko usypia. Przestaje energicznie działać. Przechodzi w stan hibernacji. Euforia jaka panowała do niedawna odchodzi w zapomnienie. Chowa się. Ukrywa. Ospałość i apatia spychają ją w otchłanie zapomnienia. A radość nie ma teraz siły, żeby z nimi walczyć. Więc odchodzi…na chwilę.
                     W dormitorium dziewcząt panował półmrok. Wszystkie lokatorki były pogrążone w błogim śnie. Znajdowały się w świecie, który jest krzywym odbiciem tego co dzieje się z nimi po przebudzeniu. Spały. Beztroskie twarze nie powyginane w grymasach czy też pogrążone smutkiem, spoczywały spokojnie na miękkich poduszkach. Wszystkie wyglądały inaczej; jedna miała kołdrę wciśniętą pod głowę, a poduszka spoczywała w jej stopach, jeszcze inna spała ze zwieszoną głową i wiszącymi rękoma z łóżka. Wszystkie są tak inne, tak do siebie nie podobne, a jednak coś je łączy. Wszystkie cztery pragną szczęścia. Tego spokoju ducha, który pozwala na błogie życie. Ale teraz je mają. W tym odmiennym, równoległym świecie. Wszystko jest inne. Lepsze. 
                      Jednak beztroski sen nie jest dany wszystkim. Bo pewien Ślizgon nie spał. Błąka się po zakamarkach swoich wspomnień i próbując odtworzyć kolejny raz tę scenę. Nie mógł się od niej uwolnić. Ciągle do niej wracał. Nie wiedział czemu. Czuł się jak w amoku. Nie widzi nikogo i nic innego poza nią. Nie panuje nad tym. Pierwszy raz nie ma kontroli nad własnym życiem. Pierwszy raz ogarnia go dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznał. Bezradność? Nie wie, bo nigdy wcześniej nie odczuwał czegoś podobnego. 
                         Podniósł się energicznie z łóżka i skierował do łazienki. Rozebrał się i wszedł do kabiny. Zatrzasnął drzwiczki, odkręcił kurki i oparł się rękoma o szybę. Zamknął oczy. Woda obmyła już go całego, nie pozostawiając na nim żadnego suchego miejsca. A on czuł się jakby powoli trzeźwiał. Jakby budził się z dziwnego snu. Zaczynały docierać do niego zewnętrzne bodźce. Poczuł w końcu, że woda jest tak lodowata, że jego ciało powoli zaczyna zamarzać. Odkręcił jeszcze ciepłą wodę i namydlił sobie całe ciało. Spłukał pianę, która powstała. Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Obsuszył ciało i przewiązał ręcznik w pasie. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy były jego blond włosy, które były teraz cale mokre i ułożone w nieładzie. Następnie najbardziej przykuwające były oczy. Stalowe, zimne tęczówki, które zawsze płonęły obojętnością i wyższością. A teraz? Teraz były po prostu puste, bez niczego, bez wyrazu –p u s t e. Znowu czuł się nieswojo. Kolejny raz wydawało mu się, że to nie on w tym lustrzanym odbiciu. Dlaczego czuł się tak obco? To nie był już ten sam Draco Malfoy, ale wiedział, że znowu musi się nim stać. Nie ma innego wyjścia. Będzie sobą. Kimś kim był przed pewną nocy w Zakazanym Lesie. Kimś kto był teraz tak odległy.



***





                     Szła rześkim krokiem na stadion. Na ramieniu wisiała jej torba, a w ręku trzymała swoją ukochaną miotłę. Trening. Godzina ósma rano. Bez śniadania, ledwo po przebudzeniu. Ale jej to nie przeszkadzało. Kochała quidditcha. Więc nawet to, że jej brzuch domagał się jedzenia i głośno o to apelował nie było w stanie sprawić, że nie poszłaby na trening. Kochała tę grę. Latanie było czymś co sprawiało, że mogła odetchnąć, zapomnieć o problemach, o szkole… o  w s z y s t k i m. Kiedy czuła mocny wiatr we włosach, a adrenalina przepływała w jej żyłach, wtedy dopiero czuła, że żyje. I nikt i nic nie mogło jej tego odebrać. Dzięki temu jeszcze nie sfiksowała. 
                      Weszła do szatni i zauważyła, że większość drużyny już się tam znajduje, jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej. Przywitała się ze wszystkimi i zaczęła się przebierać. Kiedy była już gotowa i miała zamiar opuścić pomieszczenie, wpadł do niego zdyszany Ron, głośno sapiąc. 
 -Kto do jasnej cholery wymyślił trening o ósmej rano i to jeszcze w sobotę!? –ryknął i opadł bezwiednie na ławkę. 
 -Ja. –Do szatni wszedł już przebrany Harry. –I tak wiem jestem genialny –uśmiechnął się przy tym cwanie, przeczesując swoje już i tak potargane włosy. –Dobra idziemy. Nie ma czasu. 
 -Eee…ja dojdę za chwilę. Wiesz, muszę się przygotować. –sarknął Rudzielec i zaczął grzebać w swojej torbie. 
                   Potter uśmiechnął się tylko i wyszedł za wszystkimi. Pogoda by dość nieciekawa. Wiał duży i zimny wiatr, temperatura też była dość niska i zaczynał padać delikatny deszcz. Jednak pogoda nie sprawiła, że któreś z zawodników miałoby zamiar wrócić do zamku i z powrotem wpełznąć pod kołdrę . Kiedy Ron dołączył do reszty, wszyscy zbili się w powietrze. 
                  Julia kiedy była już na swojej pozycji, zamknęła na moment oczy i nabrała w płuca tyle powietrza ile tylko dała radę. Tu dopiero się odstresowała. Jej mięśnie się rozluźniły. Wszystko powróciło do normy. Tego teraz potrzebowała. Oderwania się od rzeczywistości. Wbicia w przestworza i zapomnienia o troskach. 
                   Teraz, tu na górze postanowiła zmienić swoje życie. Ten rok będzie wyjątkowy. Nadchodzący bal będzie wyjątkowy i wszystko inne też będzie w y j ą t k o w e. Wytrzyma w tym postanowieniu. Już nie wróci do tego co było. Zapomni. W końcu wraz z wrogiem mieli pogrzebać to wydarzenie tam w gęstym lesie. Na wieki miało tam zostać i nigdy nie ujrzeć światła dziennego. I tak będzie. Już więcej tego nie wspomni. Nigdy więcej ten obraz nie pojawi się w jej głowie. 
                   Odwróciła się w kierunku Zakazanego Lasu. Patrzyła na niego spojrzeniem, które wyrażało jedynie chęć walki ze wspomnieniami. 
 -Historia, która skończyła się nim zdążyła się zacząć. I nigdy więcej się nie powtórzy. Koniec. –Do kogo mówiła te słowa? Nie wiedziała. Ale wiedziała jedno. Teraz dopiero zaczyna żyć tak jak powinna. Tak jak obiecała dla Syriusza, kiedy rozmawiali sam na sam, przed jego śmiercią.


 -Nie ważne co się stanie, nie ważne jak potoczy się los, twój uśmiech zawsze ma widnieć na twoich ustach. Zawsze masz być szczęśliwa i żyć tak, żebyś niczego nie żałowała. Nie patrz za siebie, bo tego już nie naprawisz, ani nie zmienisz. Możesz jedynie sprawić, żeby nikt inny nie popełnił tych błędów. Kochaj życie, masz tylko jedno. Pamiętaj o tym. Dla mnie, dla Lily i Jamesa, Harry’ego, a zwłaszcza dla samej siebie. 
 -A jeżeli zabraknie mi sił i w końcu będę musiała się poddać? Jeżeli nie będę mogła już żyć, nie będę chciała? Co jeżeli nie będę potrafiła już przywołać uśmiechu, ani wykrzesać krzty radości? To co wtedy?
 -Nigdy się tak nie stanie –powiedział pewnym głosem.
 -Skąd to wiesz? Nie masz pewności. 
 -Mam stu procentową pewności. A wiesz czemu? –pokręciła przecząco głową i dalej wpatrywała się tymi czekoladowymi oczami w niego. –Bo jesteś taka sama jak twój ojciec. On nigdy się nie podał. Zawsze walczył o swoje. Walczył o twoją matkę, a później o was –o ciebie i Harry’ego. Nawet kiedy widział, że ma umrzeć uśmiechał się. Tym swoim cynicznym uśmiechem rozwydrzonego nastolatka. Śmiał się w oczy śmierci, w oczy Lorda Voldemorta. Kiedy go znalazłem jego twarz właśnie zdobił ten uśmiech. Ty też go masz. Masz jego wolę walki. I dlatego się nie poddasz. On ci na to nie pozwoli. 
 -Ale jak? Nie ma go tu. 
 -Jest. –Podniósł się z krzesła i uklęknął przed nią. Chwycił ją za dłonie i popatrzył w oczy. –On żyje w tobie. Twój ojciec jest w tobie, tak samo jak Lily. Oni dalej żyją w was. Dla nich się nie poddacie, bo oni wam pomogą. Wiec obiecaj mi, że nigdy o tym nie zapomnisz i zawsze będziesz silna. A życie będzie twoim przyjacielem a nie wrogiem.  –W jej tęczówkach pojawiły się łzy, które czekały tylko na moment, w którym pozwoli im się uwolnić. Ale ona nie zamierzała tego zrobić. Była twarda i nie zamierzała tego zmienić. 
 -Obiecuje –szepnęła jedynie i wtuliła się w Syriusza. 

                  
 -Julia nic ci nie jest? –z zamyślenia wyrwał ją głos przyjaciółki. Ginny podleciała do niej z zatroskaną miną. 
 -Nic. Wszystko jest w porządku. – Julka uśmiechnęła się szeroko do niej. 
 -Na pewno? –Ruda nie zamierzała odpuścić. Wiedziała, że coś się działo i dowie się tego.
 -Na pewno. Jeszcze nigdy nie było aż tak w porządku. –radosny uśmiech nie schodził jej z twarzy, jednak Weasley była podejrzliwą osóbką i wszędzie widziała drugie dno. 
 -I tak w końcu mi powiesz. 
 -Ale Ginny nie mam o czym ci mówić. Jestem najszczęśliwszą osobą, która w końcu zrozumiała, że ma wspaniałych przyjaciół i cudownego chłopaka i nie ma powodu do zmartwień. I nikt, ani nic mi tego nie zepsuje. 
 -I taką cię kocham wiesz? –Ruda przytuliła Potterówne. 
 -Wiem, wiem i dlatego dzisiaj idziemy do Hogsmeade razem i kupimy najlepsze sukienki, jakie tylko można tam znaleźć. 
 -Nie ma sprawy. I pójdziemy kupić potrzebne rzeczy do tego remontu i wieczorem zajmiemy się tym klubem. 
 -Jasne. A teraz chodź trochę poudajemy, że słuchamy mojego brata, bo zaraz będzie się darł. –i poleciały w kierunku Harry’ego, który właśnie prawił morały dla pałkarzy.



***




                          Znajdowały się w przeogromnym sklepie z przeróżnymi sukniami i dodatkami. Każda z trzech dziewczyn była w innym miejscu tego pomieszczenia. Wszystkie szukały tej jednej wymarzonej sukienki, która wyglądałaby jakby szyta były wyłącznie na nie. Zabierały z wieszaków wszystkie te, które jako tako się im podobały. Ginny była w swoim żywiole. Kochała ubrania i wszystko co z nimi związane. Miała bzika na punkcie mody i każdy kto ją znał o tym wiedział. Julka też czuła się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Lawirowanie pomiędzy kolejnymi wieszakami sprawiało jej przyjemność i małą odskocznię od ciągłej nauki i problemów jakie miała. Hermiona czuła się tu dość nieswojo, bo jakoś nigdy nie specjalnie lubiła taki przepych. Wolała mieć mniejszy wybór, wtedy szybciej go dokonywała. Nie lubiła tracić czasu na rzeczy błahe i mało znaczące. I zgodziła się przyjść do tego miejsca jedynie, dlatego że dwa potwory jęczały jej do ucha i nie dawały spokoju. 
 -Laski, przymierzamy! –usłyszała wesołe nawoływanie Rudej i chwyciła jeszcze jedną sukienkę i poszła w kierunku przymierzalni. Obie dziewczyny już tam czekały. Kiedy ją zobaczyły weszły do małych pomieszczeń, które zasłonięte były kawałkiem materiałów i zaczęły mierzyć swoje zdobycze. 
                            Kiedy wszystkie były już gotowe odsłoniły zasłony i się sobie pokazały. Każda wyglądała inaczej. Jednak te kreacje nie były tymi, które chciały założyć na owy bal. Po kolejnych przymiarkach Ginny z Hermioną miały już te swoje wymarzone suknie, a Julka dalej była niezadowolona. 
 -Julka zdecyduj się wreszcie! Za dziesięć minut umówiłyśmy się z chłopakami w Trzech Miotłach, a ty nie kupiłaś jeszcze nic. –Granger miała już dość tych zakupów i chciała jak najszybciej opuścić to miejsce i napić się kremowego piwa. 
 -Dzięki Granger za wsparcie –warknęła –Dobra to idźcie do tych Trzech Mioteł, a ja jak coś znajdę to do was dojdę. A jeżeli nie będzie mnie przez pół godziny to idźcie kupić wszystko i najwyżej spotkamy się w zamku, bo ja nie wyjdę stąd bez sukienki i butów. 
 -Dobra, to ty się tu jeszcze męcz a my idziemy. Powodzenia. – Po słowach Ginny wyszły ze sklepu zostawiając Julię samą. 




                     Przeszła się jeszcze raz między regałami, jednak znowu nie znalazła nic odpowiedniego. Wściekłość jaka ją ogarniała z tego powodu była niedopisania. Usiadła na posadzce i zamknęła oczy żeby się uspokoić. Przecież to nie koniec świata, że nie może znaleźć jakieś cholernej sukienki, bez której nie będzie mogła pójść na bal. 
 -A może ta. 
                  Zamarła. Lekko zachrypnięty głos. Ten głos. Przełknęła ślinę i odwróciła się w stronę właściciela owego barytonu. Kucał za jej plecami trzymając w ręku wieszak, na którym wisiała piękna granatowa, wręcz czarna suknia. 
                     Powoli przeniosła swój wzrok na jego twarz. Była inna. Mniej obojętna i zgryźliwa niż zwykle. Usta wygięte były w nikłym uśmiechu, który był ledwo zauważalny. A oczy? Nie potrafiła ich opisać, ale tak bardzo w nich tonęła. Znowu. 
                      Draco niespodziewanie podniósł się z miejsca i wyciągnął w jej kierunku dłoń. Jednak ona ją zignorowała i wstała bez jego pomocy. 
 -Śledzisz mnie? –zapytała nie przerywając kontaktu wzrokowego. 
 -Tak –odparł ze spokojem w głosie, jakby to była rozmowa o pogodzie, a nie o czymś dość istotnym. 
 -I co? Świetnie się bawisz?! –syknęła i zamierzała opuścić sklep nie zważając na to czy ma to po co tu przyszła czy nie. Jednak on nie pozwolił jej odejść. Chwycił ją delikatnie za nadgarstek. Oboje poczuli to dziwne uczucie. Mrowienie, szczypanie, p a r z e n i e
 -Przymierz tą sukienkę, przecież po to tu przyszłaś, żeby znaleźć coś na bal –jego głos dalej ociekał spokojem. Dalej starał się panować nad emocjami. Gdyby nie to już dawno zatopiłby się w jej karminowych ustach i nie pozwoliłby się jej uwolnić. 
                    W jej głowie toczyła się wojna sprzecznych myśli. Zostać – Odejść. Zostać – Odejść. Odejść – Odejść.  Zostać – Zostać. Z O S T A Ć
 -Miałeś dać mi spokój. –zaczęła walecznym tonem, jednak powiedziała to tylko dlatego, żeby usłyszeć kolejny raz ten tak znienawidzony przez nią głos. 
 -Nie nauczyłaś się jeszcze, że ja zawsze kłamię? –uśmiechnął się do niej chytrze. 
 -Czyli co? Zamierzasz mnie teraz dręczyć, bo…raz..się… z tobą…przespałam? –tak trudno było jej to powiedzieć, zwłaszcza po tym wszystkim jak okłamała Blaisea i obiecała sobie, że już nigdy nie wrócić do tego tematu. A tu pojawia się Malfoy i psuje jej cały plan, całe postanowienie idzie do śmieci, bo już na nic się nie nadaje.
 -Tak. –Krótka odpowiedzieć, która spowodowała, że w żyłach Julii krew zaczęła płynąć szybciej i szybciej. W jednej sekundzie znalazła się przy blondynie i trzymała go za bluzę. 
 -Mieliśmy o tym zapomnieć –syczała mu w twarz niczym wąż. –To była chwila słabości. Ty ją miałeś i ja. I tyle. Koniec historii. To co zdarzyło się w Zakazanym Lesie, zostaje w nim. Tak postanowiliśmy.
                    Przybliżył usta do jej ucha i szepnął.
 -Nie martw się nie zamierzam nikomu powiedzieć. Chcę żebyś przymierzyła jedynie tą sukienkę nic więcej. Chociaż ja osobiście uważam, że lepiej ci bez. –Jej ręka automatycznie powędrowała w stronę jego policzka, jednak on był szybszy. Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął jeszcze bliżej. 
                      Ich twarze prawie się stykały. Czuli swoje nieumiarkowane oddechy. Przyspieszone bicie serc. I to uczucie…? Ale jakie? Jak można opisać to co teraz się działo w nich? Jak można opisać to co czuli jak byli blisko siebie? Nie ma takich słów. Słownik nie jest wyposażony w coś takiego. W coś tak niedopisania. W coś tak nierealnego. Bo oni tonęli w sobie. Zatracali się w swoich spojrzeniach.



Od chwili, kiedy się dotknęliśmy
Od momentu, w którym wyśliznął nam się czas.
                   


                  Draco opamiętał się w porę. Delikatnie i bardzo powoli puścił jej dłoń. Wcisnął jej w rękę wieszak i odszedł. Tak po prostu zniknął. Zniknął wywołując zamęt. Czemu? Nikt tego nie wie…
                      Jak w jakimś transie powędrowała do przebieralni i nałożyła na siebie suknię. Dopięła suwak i wyszła przejrzeć się w lustrze. 
                      Zaniemówiła. Sukienka idealnie dopasowywała się do jej figury. Były bez ramiączek i dzięki temu jej piersi wydawały się okazalsze. Była lekko przed kolano i na dole delikatnie się rozszerzała, powodując, że cała sukienka wyglądała jak mała, śliczna bombka. 
 -Cholerny Malfoy! –warknęła i wróciła się przebrać. 
                       Podeszła do lady żeby zapłacić, jednak staruszka tam stojąca uśmiechnęła się do niej podejrzanie przyjacielsko. 
 -Ta suknia jest już opłacona. Ten przemiły młodzieniec, który niedawno wyszedł powiedział, ze pani o wszystkim wie. Ah jednak jeszcze istnieją dżentelmeni. –Julka stała oniemiała i nie wiedziała co ma odpowiedzieć tej kobiecie. Draco Malfoy płaci za nią?! To wszystko ją przerastało. –Ojejciu zapomniałabym. Kazał dać panience jeszcze to. –kobieta zaczęła szukać czegoś pod ladą i po chwili wyciągnęła piękną, ozdobną torbę i podała brązowookiej. Ona jak w jakimś amoku chwyciła torbę i po cichym ,,dziękuje’’, wyszła ze sklepu. 
                         Nie myślała o niczym. Wypierała wszystkie myśli. Miała być szczęśliwa i będzie! Nie ważne, że właśnie dostała prezent od swojego wroga, z którym niedawno się przespała. To nie było istotne. Zapominała o tym. W jej głowie miały prawo zostać tylko te pozytywne rzeczy. Pójdzie na bal w przepięknej sukience i będzie się wspaniale bawiła ze swoim chłopakiem, którego kocha ponad wszystko. 
                          Zatrzymała się przed drzwiami Trzech Mioteł i zaczerpnęła powietrza. Będzie normalna – n o r m a l n a! Weszła do pomieszczenia. Jej twarz zdobił teraz szczęśliwy uśmiech, który wydawał się bez końca. Z oczy biły te wesołe iskierki. Dostrzegła swoich przyjaciół siedzących przy jednym ze stołów w rogu sali. Zawsze tam siadali. Jednak teraz to grono powiększyło się o dwóch członków –Blaise Zabini i Trip Cole zaczęli należeć teraz do przyjaciół nierozłącznych Gryfonów, którzy walczą z siłami zła, a poza tym bawią się na całego. 
                           Podeszła do nich prawie, że tanecznym krokiem. Przywitała się z Zabinim całusem w policzek i usiadła obok niego. 
 -I co znalazłaś tą sukienkę? –Julia na chwilę się zdezorientowała, jednak po chwili znowu uśmiech zagościł na jej twarzy. 
 -Tak znalazłam. Ale!, pokarze wam ją dopiero na balu –powiedziała kiedy tylko Ginny próbowała dorwać się do jej torby. Ruda zrobiła obrażoną minę.
 -To ci idziemy kupić rzeczy i wracam do zamku? –Wszyscy przystanęli na propozycje Hermiony i wyszli z Trzech Mioteł.



***



                     Obskurna kawiarnia, znajdująca się prawię, że na końcu Hogsmeade. Nad drzwiami owego budynku wisi stary, zardzewiały szyld, który pod wpływem wiatru trzeszczy niemiłosiernie. Znajduje się na nim łeb dzikiej świni, który pokapuje krwią i groźnie łypie okiem na przechodzących ludzi. Gospoda pod Świńskim Łbem, w środku też nie prezentuje się lepiej niż na zewnątrz. Wnętrze jest bardzo mroczne, brudne i nasycone nieprzyjemną wonią. Podłoga o nieodgadnionym kolorze wbrew pozorom wykonana jest z kamienia. Przy stołach, do których są poprzylepiane świece, które ledwo się jarzą, siedzą zakapturzeniu lub jedynie przysłonięci chustami ludzie. Żaden z nich nie chce pokazać swojej tożsamości. Nikt nie chce się ujawnić. Wszyscy odstraszają swoim wyglądem i sposobem bycia. Nikt ze sobą nie rozmawia, w pomieszczeniu panuje cisza, jedynie barman, który brudną szmatą przeciera równie brudne kufle, wydaje nikłe odgłosy.
               Drzwi gospody otwierają i staje w nich postać przyodziana w czarną szatę, z kapturem na głowie. Nikt nie zwraca na niego uwagi, bo wygląda jak każdy bywalec tego miejsca. Przechodzi stanowczym krokiem na koniec sali i dosiada się do mężczyzny siedzącego przy stoliku. 
 -Gdzie tak długo byłeś? –mężczyzna odzywa się do nowo przebytego gościa. 
 -Musiałem coś załatwić. Do rzeczy. 
 -Musisz mi pomóc. 
 -W czym? –patrzy na swojego rozmówcę spod lekko zasłoniętych powiek. Nie wie po co miał się tu zjawić, a on mu jeszcze tego nie ułatwia. 
 -Musisz pomóc mi rozbić związek Potter i Zabiniego. 
              Miał pomóc mu zranić Julię Potter? Pozwolić, żeby jej serce rozłamało się na kilka(naście) kawałków? Ale w końcu ona już zdradziła Blisea, więc w czym problem?
 -Niby jak mam to zrobić? –znowu pyta. Nie lubi dogrzebywać się prawdy. Powinien od razu dostawać odpowiedzi nie musząc sam się o nie pytać. 
 -Potrzebuje chętnej Ślizgonki do przespania się z Zabinim i kogoś kto pokarzę ten piękny akt, który pomiędzy nimi zajdzie, dla niczego nieświadomej Juli. 
 -Forest, nie spodziewałem się po tobie aż tak genialnego planu. –zacmokał zaskoczony i patrzył na swojego rozmówcę dumnym wzrokiem. 
 -Jeszcze dużo o mnie nie wiesz, Malfoy.



***



  
                            Praca szła pełną parą. Wszyscy pracowali w pocie czoła, nikt się nie ociągał. Każdy miał wyznaczone miejsce, które miał doprowadzić do porządku i tego się trzymano. Jak nigdy przestrzegali zasad. Chcieli skończyć to jak najszybciej, żeby urządzić tu coś wspaniałego, magicznego i niepowtarzalnego. Dzięki czarom prawie już kończyli. Zostały tylko ostatnie elementy do poprawki. 
                            Zmęczeni po ośmiogodzinnej ciężkiej pracy siedzieli w piątkę w Pokoju Wspólnym i rozmawiali przy kominku. 
 -Jak ja kocham magię. –mruknęła wykończona Potter. -Dzięki niej zrobiliśmy coś, co w normalnym świecie zajęłoby nam parę miesięcy. 
 -Wyobrażacie sobie jak tam będzie wyjątkowo? To będzie jedyne miejsce, o którym będą wiedzieć jedynie wtajemniczeniu ludzie. 
 -Ruda, czyżbyś chciała wprowadzić selekcję? 
 -Dokładnie! Słuchaj Julka, ty znasz te wszystkie dziwne zaklęcia. -Ginny tak się ożywiła, że nie było widać po niej, że przez parę godzin pracowała bez przerwy. 
 -Dziwne zaklęcia? –Julia spojrzała na nią ze zdziwieniem. 
 -No tak! Wiesz, czytasz te przeróżne książki i na pewno znajdziesz coś tam, co pozwoli nam sprawdzić czy ktoś wyjawi nasz sekret czy też nie. 
 -Wydziwiasz. –skrytykowała jej pomysł brązowooka i ułożyła się głową na kolanach Harry’ego, a nogi położyła na nogach Tripa. 
 -A mi się wydaje, że Mała ma rację. W końcu trzeba jakoś utrzymać to w tajemnicy przed nauczycielami. 
 -E ty Cole!, n i e  j e s t e m  M a ł a! –warknęła w jego kierunku Weasley. –Ale fakt, że mnie popierasz sprawia, że jednak cię lubię. –pokazała mu język, a po chwili ziewnęła. –Ja idę spać, a wy róbcie co chcecie. Dobranoc. 
 -Racja, jest dość późno, a ja jestem wykończony. –Harry poszedł w ślady Ginny i podniósł się z kanapy, strącając z siebie niczego nie świadomą Julię. 
 -Ej no! –krzyknęła w jego kierunku jednak on już jej nie odpowiedział, bo zniknął za filarem, a za nim powędrował Ron i Hermiona. 
 -To zostaliśmy sami –zwróciła się do Tripa, który jako jedyny został z nią w salonie. -No chyba, że też jesteś zmęczony, to może iść spać. 
 -Nie, jeszcze nie potrzebuje aż tak bardzo snu. –uśmiechnął się do niej delikatnie, a ona odwzajemniła gest.
 -Wiesz, jeszcze nic mi o sobie nie powiedziałeś. Słuchałeś ciągle moich historii, a o swoich milczałeś. Powiedz mi coś o sobie, cokolwiek. 
                      I wtedy pożałował tego, że zgodził się z nią zostać. Jednak jego wyraz twarzy się nie zmieniał. Nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak, nie mógł. 
 -Już ci mówiłem, że moja historia jest nudna i wcale nie długa. 
 -To co. –wzruszyła ramionami. –Chcę wiedzieć coś o tobie.
 -Eh…jesteś nie ugięta, prawda? –przytaknęła mu i czekała aż zacznie opowiadać. On tylko ciężko odetchnął i zaczął mówić. –Urodziłem się w Bułgarii i tam mieszkałem do zeszłego roku. Uczyłem się w Drumstrangu. Musiałem przeprowadzić się do Londynu, bo mój ojciec został przeniesiony. Pracował w tamtejszym Ministerstwie Magii i uznali, że tu będzie bardziej potrzebny. Ot moja cała historia.
 -Uczyłeś się w Drumstrangu? Przecież tam…
 -Tak, w tamtej szkole preferują czarną magię. I co z tego? Znam ją, owszem, ale nie zamierzam jej używać w celach, które nie będą tego wymagały. Nie wmówisz mi, że ty jej nie znasz, bo w to ci nie uwierzę. Jesteś za bardzo ciekawska, żeby jej nie poznać. 
 -Nie chciałam, żebyś odebrał to jako atak. Po prostu dziwie się, że ty uczęszczałeś do tamtej placówki i tyle. I nie będę cię potępiać za to, bo za bardzo cię polubiłam. I tak znam czarną magię, ale również nie zamierzam jej praktykować, chyba, że na jedną osobę. –wyszczerzyła się do niego i podwinęła nogi pod brodę. 
                On uważnie się jej przyglądał. Lustrował jej zachowanie, zapamiętywał każdy ruch. Było mu to potrzebne. 
 -Czemu tak na mnie patrzysz? –zapytała go zadziwiająco miękkim głosem. Pod jego wpływem po jego ciele przeszło dziwne mrowienie. Nie wiedział, że to zadanie będzie, aż takie trudne.
 -Jesteś inna niż ostatnio. –Nie spuszczał z niej wzroku. 
 -Czyli jaka? 
 -Taka dziwnie szczęśliwa. Nawet twoje oczy się śmieją. Kiedy pierwszy raz cię spotkałem, nie było w nich nic, były pustką bez niczego. Byłaś wtedy taka krucha, taka bezbronna. Drugie spotkanie uświadomiło mi, że twój świat jest tak powywracany do góry nogami, że nie możesz naleźć już odpowiedniej strony. A teraz? Teraz wydaje mi się, że tamta osoba nigdy nie istniała. Co się zmieniło? –Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza. Julia szukała odpowiednich słów, żeby mu to wyjaśnić. 
 -Bo już się nie boję.
 -Bałaś się? Czego? –Był zaskoczony taką odpowiedzią. Nie mógł zrozumieć czego Julia Potter mogła się bać, co spowodowało, że aż tak się rozsypała.
 - Tak. Bałam się, boję się i będę się bała. Bo nic w życiu mnie tak przykrego nie spotkało jak odejście kogoś bliskiego i bałam się, że kiedyś może się to powtórzyć, ale przestałam. Zrozumiałam, że nie mogę żyć przeszłością, ani tym co będzie, bo tego nie naprawię ani nie przewidzę.
- A co czułaś kiedy straciłaś tą bliską osobę? –Kolejny raz chwila milczenia. Kolejny raz zastanawianie się nad tym jak ubrać uczucia w słowa.




Wdech…wydech.




-Pustkę. Tak naprawdę nie czułam nic poza wielką pustką. Oczywiście, mogę wymieniać wiele uczuć, przeżyć, wrażeń, ale to wszystko i tak sprowadza się do jednego. Czułam się niepotrzebna. Oszukana. Wykorzystana. Nieważna. W i n n a! Byłam przepełniona tęsknotą. Miałam… chyba nadal mam, taką wielką dziurę w sercu. Wraz ze swoim odejściem zabrał jakąś wielką cząstkę mnie. W pewnym stopniu umarłam. Potrafiłam nie jeść, nie spać, nie wychodzić z domu. Zamykałam się w pokoju i kładąc na łóżku, wylewałam łzy, które przynosiły ulgę tylko na jakiś czas. Towarzyszyła mi w tym moim „rytuale” muzyka, która napełniała mnie od środka spokojem. Niestety, ten spokój bardzo szybko znów ulatywał. Odcięłam się od całego świata. Było mi tak dobrze. Zbudowałam wokół siebie mur, który miał mnie chronić przed rzeczywistością. Miewałam lepsze dni. Z czasem było ich coraz więcej. I gdy już myślałam, że powoli oswajałam się z jego brakiem, za każdym razem powracały wspomnienia. Każdego dnia zakładałam maskę, by nikt się nie zorientował, że coś jest ze mną nie tak. Jednak to udawanie męczyło mnie. Zdecydowanie więcej było nade mną tych czarnych chmur. Deszczowych, czasami nawet burzowych. Nie potrafiłam sobie poradzić z otaczającym mnie światem. Przerastał mnie. Każdy mały problem stawał się ogromnym. Straciłam swój cały optymizm. Nagle wszystko stało się takie przerażające i nie do przetrwania. Stworzyłam swój taki mały świat, w którym miejsca nie było dla nikogo, oprócz NIEGO. Wciąż czekałam, miałam nadzieję.
 -I co? Teraz jest dobrze?
 -Wtedy było, ale później znowu straciłam kogoś ważnego. 
 -To kim była ta pierwsza osoba?
 -To była moja pierwsza miłość. To on nauczył mnie kochać, cieszyć się z błahostek, ze wszystkiego. Uczył mnie na nowo czuć. Pokazywał na nowo świat. 
 -A ta druga?


Wdech…Wydech. 


 -Mój ojciec chrzestny. Zginął, bo uratował mi życie. To zaklęcie było przeznaczone dla mnie, nie dla niego. To ja miałam zginąć. Jednak los chciał inaczej, a może to on wyprzedził los? Nie wiem i już się nie dowiem. Jednak wiem, że on nie chciałby żebym przez niego płakała i zamartwiała się. Więc przestałam. Było ciężko, nadal jest. Jednak dzięki wam udaje mi się. Wiem jaki mam cel w życiu i do niego dążę. Zemszczę się za odebranie mi najważniejszych osób. Zabije ludzi, którzy odważyli stanąć mi na drodze. 
  -A my wszyscy ci w tym pomożemy. –Przytulił ją najmocniej jak tylko potrafił. Tu już nie było ważne zadanie. Tu liczyło się tylko to, że ona mu ufa, że czuje się bezpieczna, nic więcej. Nie zamierzał tego zapuść. Nigdy nie dowie się czemu tak naprawdę zjawił się w Hogwarcie. Nikt się nie dowie.




***




              Słońce o czerwonym połysku prawie już przygasało. Krwiste pozostałości, tworzyły smugi na już ciemnym niebie. Krajobraz był przeraźliwy, a zarazem piękny. Przypominał pole bitwy, na którym pozostały jednie martwe ciała i ślady krwi. Szkarłatna barwa, która jest tragiczną oznaką końca istnienia. 
              Po chwili nie było śladu po jasnych kolorach, pozostała tylko czerń i lekko przygaszona srebrzysta kula. Kończący się dzień miała zastąpić noc. Nieprzewidywalna, nieokiełznana, skrywająca miliony tajemnic, które zapisane były na firmamencie. Były szczelnie ukryte, żeby nikt niepowołany nie miał do nich wstępu. Niektóre były tak nierealne, że sami kronikarze mieli problem z pojęciem ludzkiego okrucieństwa. Jednak to właśnie wtedy, kiedy panuje przeraźliwa, zdradliwa ciemność dzieją się rzeczy nieopisane, których nie wyobrażają sobie zwykli ludzie. Nieświadomi niczego, śpią spokojnie w swoich wygodnych łóżkach, albo są pochłonięci dość błahymi sprawami. Pomimo tego, że panuje pozorna cisza, gdzieś w jednej z majestatycznych posiadłości, to milczenie świata przerywa przeraźliwy, kobiecy krzyk. Raniący uszy, rozrywający serce na miliony malutkich kawałeczków. Przepełniony bólem, bezsilnością i wściekłością na samą siebie, że nie potrafi być twarda.
               Jednak wrzask ustaje. Teraz panuje cisza. Nic ani nikt nie wydaje dźwięków. Wszyscy, którzy przebywają w towarzystwie kata i ofiary czekają na dalszy rozwój wydarzeń. 
               Mężczyzna w czarnej szacie o twarzy węża, podchodzi nonszalanckim krokiem bliżej zastygniętej w bezruchu kobiety. Patrzy na nią z mordem w oczach. Mógłby ją zabić, a nawet o tym marzy…ale nie może. Ona jest mu potrzebna. Bez niej, a raczej jej informacji nie osiągnie tego czego pragnie. Więc musi darować jej życie…na razie. 
 -Elizabeth czy to jest tego warte? Czy dwójka bachorów, którzy nie wiedzą o twoim istnieniu jest warta twojego cierpienia? –syknął w jej kierunku i szturchnął ją nogą. Jęknęła z bólu i przekręciła się niezdarnie na plecy, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Pomimo tego, że cierpiała nie tylko fizycznie, w jej tęczówkach widać było chęć walki. Walki z potworem, który sieje spustoszenie i strach.
 -Wszystko co wiąże się z pokonaniem ciebie jest warte tego bólu, a nawet śmierci. Bo jesteś zwykłym śmieciem, który trzeba wyrzucić. –warknęła ostkami sił. 
                   Wściekłość jaka go ogarnęła była nie do opisania. Skierował w jej kierunku swoją różdżkę i wysyczał zaklęcie, które spowodowało, że krzyk był jeszcze głośniejszy niż poprzedni. 
                    Jednak O’Donnell nie cierpiała sama. Czarnowłosy mężczyzna, który zaszył się w rogu wielkiego pomieszczenia też trwał w tej agonii. Patrzył jak jedyna ważna, dla niego, żyjąca osoba jest torturowana, a on nie może nic zrobić. 


Nie może? Nie chce? Boi się?


                Przecież wystarczyłoby jedno słowo w kierunku Czarnego Pana. Voldemort szanował go i z pewnością po dobrym wytłumaczeniu zaniechałby dalszych tortur. Jednak ogarnął go strach. Strach nie do opisania, który powoduje, że nie potrafimy złapać oddechu ani nawet rozejrzeć się dookoła siebie. Więc po prostu słuchał. Jego oczy były zamknięte, bo nie mógł znieść tego cierpienia wyrytego na jej twarzy oraz wygiętego ciała, które wiło się po podłodze. Zacisnął mocniej powieki. Chciał uciec od tego przeraźliwego dźwięku…ale nie mógł. Zakorzenił się on w jego każdej najmniejszej komórce i pulsował w nim ze zdwojoną siłą. Czuł się jakby jakaś niewidzialna siła miała go rozerwać na strzępy. Krew w żyłach przepływała ze zdwojoną prędkością. Zacisnął mocniej pięści i czekał. Czekał biernie na koniec tego przeraźliwego spektaklu, który trwał już wystarczająco za długo.Chciał się odezwać, krzyknąć, wrzeszczeć, wyrywać sobie włosy z głowy…chciał zabić Voldemorta, za to, że j ą  krzywdzi. Za to, że sprawia tak niewyobrażalny ból. Jednak nie odezwał się ani słowem, ani jednym marnym, nic nie kosztującym słowem. Stał, nic więcej. 
                Krzyk ustał. Ciszę, która panowała w pomieszczeniu, przerywał tylko ciężki, nieumiarkowany oddech kobiety. 
 -Severusie –Voldemort zwrócił się do mężczyzny, a ten pozbawionym jakichkolwiek emocji wzrokiem podążył za jego głosem. –Doprowadź ją do porządku. Chcę, żeby na następne spotkanie była jak nowa. –Snape skinął sztywnie głową i podszedł do Elizabeth. Była nieprzytomna. Jej zastygnięte bezruchu ciało wydawało się być takie kruche, że po jednym dotyku miałoby się rozpaść. Bał się cokolwiek zrobić. Jednak był ciągle obserwowany przez innych zgromadzonych, więc wyczarował nosze i zabrał kobietę ze sobą.



***



                             Siedzieli pod ścianą klasy. Dzień był tak ospały, że Julia i Trip nie mieli ochoty na nic. Machali bezwiednie różdżkami i ćwiczyli zaklęcie na transmutacje. Za oknem widać było jak cały zamek okrążyła gęsta, ledwo przejrzysta mgła, a deszcz delikatnie się przez nią przedzierał. Na zewnątrz było chłodno i nieprzyjemnie. Dobrze, że to była już ich ostatnia lekcja i będą mogli zaszyć się w Pokoju Wspólny i obijać się aż do następnego dnia.
 -Idziesz z kimś na ten bal? –zapytała Julia nie odrywając wzroku od srebrzącej się różdżki. 
 -Zaprosiłem Dorcas Meadows, tą nową Krukonkę –wzruszył przy tym lekceważąco ramionami. Julia otworzyła szerzej oczy. Prawie już zapomniała o tym swoim dziwnym śnie i owej dziewczynie. A niewątpliwie była ona dość ważnym, nowym elementem tej szkoły, skoro się jej przyśniła. Cole popatrzył uważnie na zmieniającą się twarz Gryfonki. 
 -Coś się stało? Czyżbyś była zazdrosna? –zażartował i dostał po chwili kuksańca w ramię od dziewczyny.
 -Nie wyobrażaj sobie za dużo. –pokazała mu język. –Chodzi tu o coś innego. 
 -A mianowicie o to, że pociągam cię i masz ochotę się na mnie rzucić –podniósł się szybko z miejsca unikając kolejnego uderzenia. – i zedrzeć ze mnie tą szatę, która zasłania każdy centymetr mojego idealnego ciała! –wrzeszczał na cały korytarz, a Potter ganiała go w tą i we w tą. Wszyscy obsrywali nastolatków, którzy beztrosko biegali po jednym z hogwarckich korytarzy. 
                             Nagle ktoś złapał od tyłu biegnącą Julię i pociągnął ją w swoim kierunku, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Poznała te perfumy, a jej twarz pokrył jeszcze szerszy uśmiech, niż dotychczas. 
 -Czyżbyś pomyliła osobę, z której powinnaś zedrzeć szatę? –zapytał i pocałował ją delikatnie w usta.   -Nie, nie pomyliłam. Ale wiesz, potrzebuje jakiegoś urozmaicenia. –uśmiechnęła się do niego chytrze. Trip podszedł do niech i przywitał z Blaisem. 
 -Nie podrywaj mi dziewczyny. –popatrzył na niego wzrokiem zabójcy, a po chwili cała trójka wybuchła śmiechem. 
                              Dzwonek rozbrzmiał na lekcję i wszyscy uczniowie, wraz z nauczycielem znaleźli się w klasie. Profesor McGonagall od razu zaczęła prowadzić swój wykład. 
                              Kiedy Julia notowała najważniejsze informacje, podleciała do niej mała karteczka. Zdziwiona rozejrzała się po klasie, ale nie zauważyła nikogo kto mógłby jej to przysłać. Wzięła do ręki karteczkę i przeczytała.

                                 

Wiedziałem, że sukienka ci się spodoba.


                            Serce jej stanęło, a ręce zaczęły się pocić. Jedno zdanie, kilka słów, kilkanaście liter sprawiło, że miała ochotę wstać i walnąć nadawcę jakimś okrutnym zaklęciem. Przecież miał dać jej spokój! Miał z a p o m n i ć i odczepić się. 
                            Zgniotła kartkę w ręku i wcisnęła ją w najciemniejszy zakamarek swojej torby. Nie spojrzała nawet na niego, udawała, że nie dostała żadnej wiadomości…jakby nic się nie stało. Dalej słuchała wywodów McGonagall na temat zmieniania jaszczurki w ślimaka i odwrotnie. 
                           Rozbrzmiał dzwonek skandujący koniec lekcji. Uczniowie zaczęli wysypywać się z klas i zmierzali w kierunku Wielkiej Sali na obiad. Panował tam nie opisany gwar i zamęt. 
                           Julia opadła na ławkę obok swojego brata i zaczęła nakładać sobie ziemniaki. Spoglądała na Harry’ego i na jego dziwnie spiętą minę. Doskonale wiedziała jaka wojna toczy się w jego głowie. Nie musiała wcale czytać mu w myślach. Uśmiechnęła się chytrze i odstawiła miskę na miejsce. 
 -Ginny z kim wybierasz się na bal? –zapytała i od razu przeniosła wzrok na starszego Pottera. Weasley obdarzyła przyjaciółkę zdezorientowanym spojrzeniem. Przecież Julia doskonale wiedziała, że nie ma partnera, wczoraj nawet o tym rozmawiały. 
 -Na razie z nikim. –Potter od razu szturchnęła czarnowłosego i posłała mu wymowne spojrzenie. On tylko pokiwał głową, że nie ma na co liczyć i zajął się konsumowaniem posiłku. 
 -Albo się jej zapytasz, albo ogłoszę całej szkole, że się w niej kochasz. A wiesz, że jestem do tego zdolna. –warknęła mu do ucha i oczekiwała jego reakcji. On tylko ze zrezygnowaniem opuścił sztućce i nabrał w płuca powietrza. Wiedział, że jego szurnięta siostrzyczka jest zdolna do tego typu rzeczy i nawet nie chciał teraz tego udowadniać. 
                       Kolejny oddech, kolejne otworzenie ust i … nic! Słowa ugrzęzły gdzieś w przestrzeni jego głowy i nie chcą się stamtąd uwolnić. Kolejna próba…nic. 
 -Potter masz trzy sekundy, jak tego nie zrobisz, to wiesz co cię czeka! –warknęła do niego kolejny raz i czekała na jego reakcję. 
 -Ginny…chciałabyś…czy…ze mną…bal…pójść! – mówił w tak szybkim tempie, że nikt nie był w stanie tego zrozumieć. Julka uderzyła się otwartą dłonią w twarz i położyła głowę na stole, delikatnie nią w niego uderzając. Za to jej brat stał się czerwieńszy, niż jego krawat. Ginny również przybrała kolor szkarłatu na swoje policzki. 
 -Mógłbyś powtórzyć. –uśmiechnęła się do niego. Doskonale wiedziała o co ją przed chwilą zapytał, jednak chciała usłyszeć to jeszcze raz, bo nie mogła w to uwierzyć. 
                          Harry kolejny raz tego dnia nie mógł wykrzesać z siebie żadnego słowa. Jego siostra postanowiła mu pomóc. Uderzyła go w głowę i posłała to spojrzenie, którego wszyscy unikają.
 -Pytałem, czy poszłabyś ze mną na bal! –tym razem powiedział to bardzo wyraźnie i nieco za głośno, bo wszyscy obecni w Wielkiej Sali zamilkli i patrzyli w jego kierunku. Jego twarz stała się jeszcze bardziej czerwona, jeżeli to w ogóle było możliwe, a on sam miał ochotę uciec stąd jak najdalej tylko mógł. Ginny podniosła się z miejsca i omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie.
 -Nie macie nic innego do roboty!? Żreć, albo nie ręczę za siebie! –warknęła na wszystkich zgromadzonych, a oni do razu jej posłuchali i wrócili do zaprzestanych czynności. Usiadła z powrotem na swoje miejsce i posłała dla Pottera delikatny uśmiech. –Pójdę z tobą na bal –powiedziała miękkim głosem i wróciła do kończenia swojego posiłku. 
                 Harry siedział i patrzył na nią z otwartymi ustami. Zgodziła się, zgodziła! Teraz był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi…przynajmniej przez ta krótką chwilę. Chciał krzyczeć, jednak w porę się opamiętał, już i tak dzisiaj za dużo powiedział. I tak jak jego przyjaciele zamierzał w spokoju skończyć swój posiłek, z uśmiechem przyklejonym do twarzy.



***


                         Julia zeszła do Pokoju Wspólnego ze swoją miotła w ręku. Rozejrzała się po nim szukając przyjaciół. Zauważyła jedynie Harry’ego siedzącego na fotelu i odrabiającego jakąś pracę domową. Uśmiechnęła się chytrze. Podeszła do niego po cichu i wrzasnęła mu do ucha. Tak go wystraszyła, że aż podskoczył. Z przestrachem w oczach rozglądał się na wszystkie strony. Kiedy tylko zauważył ten uśmieszek i brązową kaskadę włosów, która okalała niewinnie wyglądającą twarzyczkę rozluźnił się i z powrotem opadł na wcześniej zajmowane miejsce. 
 -Mogłem się domyślić, że to ty.  –Zabrał się z powrotem za dokańczanie wypracowania dla Snapea.  
 -Idziemy polatać? –zapytała siadając na oparciu fotela. Popatrzył na nią spod przymrożonych powiek i znowu skierował wzrok na kartkę. 
 -Jakbyś nie zauważyła jestem zajęty. Weź Ginny. –Wzruszyła tylko ramionami i skierowała się do dormitorium Rudej. Weszła tam nawet nie pukając. Weasley leżała na swoim łóżku i czytała książkę. 
 -Wstawaj idziemy polatać. –Ginny uśmiechnęła się do przyjaciółki i zerwała się z materaca. Chwyciła swój skarb i wyszła za Julią. 
                          Kiedy tylko opuściły zamek skierowały się na stadion i stamtąd wzbiły się w górę. Poczuły ten przyjemny wiatr we włosach. To przerażające zimno, które przeszywały każdą komórkę ich ciała. Szczypało ich w twarze, ale ignorowały to. Kochały to nieprzyjemne uczucie chłodu i wiatru. Poszybowały jeszcze wyżej i zatrzymały się w miejscu. Rozejrzały się naokoło siebie. Widok był wspaniały z tej wysokości. Słońce i jego poświata już prawie zniknęła za horyzontem. Pozostał jedynie delikatny zarys już niewyraźnych kolorów. Czerwień mieniła się teraz wszystkimi swoimi odcieniami, które były przytłumione. Pod ich stopami rozpościerały się ciemne kontury drzew –Zakazany Las. Miejsce miliona tajemnic, skrywające przeraźliwe stwory. A naprzeciwko nich znajdował się majestatyczny zamek, rozświetlony światłami w okiennicach. 
 -Pięknie tu, prawda? –Ginny była zachwycona tym widokiem. Widziała go nie po raz pierwszy, ale zawsze wywoływał w niej zachwyt. 
 -Tak –odpowiedziała jej Julka i dalej wpatrywała się w rozciągający się przed nią horyzont. Już prawie nie było widać nawet pozostałości słońca. Niebo robiło się z każdą chwilą coraz bardziej ciemniejsze i usiane srebrzystymi punkcikami. To wszystko było tak dziwnie beztroskie, że aż nierealne. 
                          W jej głowie pojawił się obraz –znowu. Jej sen. Blond czupryna i ona biegnąca do niego, obmywana kroplami zimnego deszczu. S T O P ! Wystarczy. Ma dość. Przecież wykreśliła go ze swojego życia, raz zawsze. Jedna przelotna przygoda, do tego nic nieznacząca. Nic z niej nie winnika. N I C !
 -Ginny…zrobiłaś kiedyś coś, o czym nie mogłaś nikomu powiedzieć, a to…wyżerało cię od środka? –pytanie samo wypłynęło z jej ust. Musiała z kimś porozmawiać, może wtedy wszystko sobie poukłada. 
                           Ruda zamyśliła się nad zadanym jej pytaniem. Czy miała kiedyś coś takiego? Owszem.
 -Tak. Pamiętnik Sama-Wiesz-Kogo. To była taka rzecz, o której nie mogłam nikomu powiedzieć, nie mogłam go zniszczyć, to on wyniszczał mnie kawałek po kawałeczku. Byłam z tym sama, opętana jego mocą, skazana na jego łaskę. On wtedy rządził moim życiem. Kierował za mnie. Każdy mój ruch był zależny od niego. Ja go nie chciałam, a moja podświadomość się go domagała. Wiedziałam, że ukrywanie tego jest złe, ale myślałam, że jeżeli komuś o tym powiem, to będzie jeszcze gorzej. To było straszne. 
 -Czyli bałaś się konsekwencji tego, że ktoś się o tym dowie? 
 -Tak, bo nie wiedziałam jak inni zareagują na to, że posiadam coś, co ma takie dziwne moce i sprawia, że robię rzeczy surrealne i nie do przyjęcia. 
                          Julka analizowała każde słowo przyjaciółki. Ona też tak ma. Boi się jak będzie postrzegana po tym co zrobiła owej nocy w Zakazanym Lesie. Wiedziała, że przyjaciele, a zwłaszcza Blaise jej tego nie wybaczą. Nie zamierzała ryzykować. Nie teraz kiedy sobie wszystko już prawie poukładała. Tylko czasami czuła jego dotyk i zapach. Tylko czasami pragnęła, żeby jeszcze raz ją dotknął. Tylko czasami…
 -Wracajmy do zamku, robi się późno –zaproponowała Potter i miała zamiar udać się na dół. Jednak Ginny ją zawołała. 
 -Julka, wszystko jest w porządku? Czemu mnie o to pytałaś? –Uważnie obserwowała swoją przyjaciółkę. Od dawna podejrzewała, że coś jest nie tak i miała zamiar dowiedzieć się co. 
 -Wszystko w porządku. Pytałam, bo akurat nasunęło mi się takie pytanie. Nie masz powodu do zmartwień. –Uśmiechnęła się do Rudej, jednak kiedy ujrzała jej minę westchnęła głęboko. –Wiesz doskonale, że jeżeli by się coś działo, wiedziałabyś o tym pierwsza. –I kolejny raz okłamywała najbliższą osobę. Teraz na tym miało polegać jej życie? Każdy nowy fundament miała budować na obłudzie i mówieniu nieprawdy? Chyba tak.



Przepraszam…!



                  Jej myśli krzyczały, błagały niemo o wybaczenie tej nieszczerości. Jeszcze nie czas naprawdę. Jeszcze nie czas…
 -Mam nadzieje. Chodźmy już. Naprawdę robi się późno i coraz zimniej.

Przepraszam…

***



                        Była druga w nocy, a on siedział w obskurnym barze z kilkoma już pustymi kieliszkami Ognistej Whisky na około siebie i jednym pełnym, który trzymał w ręku. Nie powinno go tu być, to było zabronione, ale zasady go nie obejmowały. Miał do głęboko w poważaniu. Ostatnio coraz bardziej nic go nie obchodziło. Owszem, zawsze miał gdzieś cały system i wszystko inne, jednak teraz to wszystko przybrało na sile.



Nie wszystko…!



                         Tak, nie wszystko. Jedna rzecz, osoba nie była mu obojętna. Poświęcał masę czasu na fantazjowaniu o niej. Nie raz zdarzyło się mu ją śledzić, jak przy ostatnim wyjściu do Hogsmeade. Ale dlaczego? Dlaczego tak bardzo łaknął jej obecności, tego delikatnie wrogiego głosu i zagubionych oczu? Przecież to była tylko dziewczyna. Dziewczyna, która zaliczył i po tym powinien zapomnieć. Teraz powinien szukać innej, na jedną noc, a nie siedzieć w tym miejscu i upijać się do nie przytomności i czekać na osobę, która w końcu pomoże mu zrealizować plan Lima, który to właśnie dla Dracona będzie miał wiele korzyści.
 -Cholerna Potter! –warknął do siebie i wypił kolejny kieliszek. 
                        Kiedy odstawił naczynie na poplamiony i kielujący stół, drzwi odtworzyły się, wpuszczając do pomieszczenia nie tylko wiatr, ale i osobę w czarnej szacie. Podeszła lekkim krokiem do baru i ściągnęła kaptur, uwalniając przy tym pokręcone, brązowe kosmyki. Barman uśmiechnął się do niej cwanie i przyjął jej zamówienie. Po paru minutach postawił przed nią kufel wypełniony kremowym piwem. Wzięła naczynie do ręki i rozejrzała się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu blond czupryny. Po chwili go zauważyła. Siedział w koncie baru i patrzył się na nią nietrzeźwym już wzrokiem. Przybrała na twarz szyderczy uśmiech i podeszła do jego stolika, siadając na wolnym miejscu. 
 -Kiedyś miałeś lepszy gust Malfoy –powiedziała dość jadowitym głosem i jeszcze raz omiotła wzrokiem całe to miejsce. 
 -Witaj Astorio. –Zignorował jej dość wredne stwierdzenie i wypił kolejny kieliszek. –Chcę, żebyś wyświadczyła mi pewną przysługę. –Popatrzyła na niego uważnie. Wiedziała, że jeżeli Draco Malfoy o coś prosi, trzeba to wykonać. No chyba, że chce się mieć w nim wroga, a to nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. 
 -Na czym miałaby polegać ta przysługa. –Upiła łyk piwa i wbiła w niego przenikliwe spojrzenie. Pochylił się w jej kierunku i zaczął wyjawiać jej wszystkie informacje, które powinna wiedzieć. Z każdym kolejnym słowem jej uśmiech przybierał na sile. To zadanie było idealnie stworzone dla niej. I dlatego to właśnie ją wybrał.


1 komentarz:

  1. Czy ja już pisałam jak bardzo podoba mi się to jak piszesz?
    Uwielbiam twój styl, dopracowanie i ten wyjątkowy sposób w jaki tworzysz kolejne rozdziały. Opisy są niesamowite i tym razem jest dokładnie tak samo.
    Bardzo jestem ciekawa tego jak to wszystko się rozwinie i z przyjemnością będę czytać kolejne rozdziały. To aż miłe, że są osoby, które wkładają w swoje opowiadania tyle serca :)
    Życzę dużo weny :)

    http://www.our-own-sense.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń