25 października 2015

Rozdział 7

Są rzeczy o których się nie mówi, ale wciąż pamięta. 


Sum 41 – Hell song.


                 Kolejny poniedziałkowy poranek. Wszyscy uczniowie zebrani w Wielkiej Sali, konsumują swoje śniadania. Niedobudzone twarze uczniów tworzyły niewyobrażalny kontrast z panującą pogodą za oknem. Tam słońce najwyraźniej ma wspaniały humor, bo daje pokaz na czystym, błękitnym niebie. Pomimo tego, że temperatura jest nie za wysoka, zaprasza wszystkich do wyjścia na świeże powietrze i łapanie ostatnich, ciepłych promyków.
 -Ah, pogoda jest wprost idealna, na eliminacje do drużyny –zachwycała się Julia, popijając sok pomarańczowy.
 -Mam nadzieje, że przyjdzie dużo chętnych. Rok temu nie było ich za wielu. – Harry nie do końca podzielał entuzjazm siostry.
 -W tym na pewno będzie inaczej. W końcu słynny Harry Potter został kapitanem drużyny –zaczęła się z nim drażnić.
 -Dziecko nie denerwuj starszych –pokazał jej język. Doskonale wiedział jak nie cierpi, kiedy przypomina się jej, że jest od niego młodsza.
 -To tylko trzy minuty! –wystawiła mu przed oczy trzy palce i machała nimi zawzięcie. –T r z y ! A poza tym, jestem dojrzalsza emocjonalnie.
                       Pokazując mu język podniosła się z miejsca ze szklanką w ręku. Ale nie był to najlepszy pomysł. Kiedy chciała się odwrócić zahaczyła o osobę idącą za nią i zawartość naczynia wylądowała, na bogu ducha winnemu przechodniowi. Julia zatkała sobie usta ręką i kiedy chciała się wytłumaczyć ze swojego gapiostwa, dostrzegła blond czuprynę, a na jej ustach pojawił się cwany uśmieszek.
 -Potter! –ryk Malfoy’a potoczył się echem po wszystkich pomieszczeniach w zamku. Jego koszula była pokryta pomarańczową mazią, a twarz przypominała kolorem dojrzałego pomidora.
 -Ups. Nie zauważyłam cię. –Zrobiła niewinną minkę i kiedy chciała odejść, Draco chwycił ją za łokieć i przyciągnął w swoim kierunku.
 -Przeproś –syknął jej w twarz, a ona wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Kiedy się uspokoiła popatrzyła na niego jak na niezrównoważoną osobę.
 -Chyba śnisz.
                               W odpowiedzi zacisnął jeszcze mocniej swoje palce na jej ręce. Syknęła nieznacznie i wbiła w niego mordercze spojrzenie. Wszyscy zebrani wpatrywali się w to wydarzenie w milczeniu. Nawet nauczyciele śledzili uważnie każdy ich ruch nie reagując. Byli przyzwyczajeni do tego typu kłótni, między tą dwójką. Dopóki nie wyciągnęli różdżek nie była potrzebna interwencja.
 -Powiedziałem, żebyś mnie przeprosiła –syczał do jej ucha niczym wąż, powodując niemiłe drżenie jej ciała.
 -A ja mówię ci, że nigdy nie usłyszysz z moich ust tych słów, kierowanych do ciebie –wycedziła przez zaciśnięte zęby. Wyrwała się z jego uścisku i ruszyła w kierunku wyjścia.
 -Sama tego chciałaś Potter. Ciekawe jak będziesz wyglądała z króliczymi zębiskami. Densaugeo.
                       Kiedy Draco wymawiał zaklęcie Julia zdążyła utworzyć już barierę ochronną. Zaklęcie zostało unieszkodliwione, a pana Potter wymówiła zaklęci niewerbalne –Diffindo. Niczego nieświadomy blondyn został pozbawiony paska od spodni, które po chwili opadły swobodnie na podłogę, ukazując wszystkim czarno siwe bokserki szarookiego.
                      Wszyscy wybuchli śmiechem. A sam zainteresowany poczerwieniał na twarzy jeszcze bardziej niż wcześniej i jednym zwinnym ruchem podciągnął swoją, zgubioną niefortunnie część garderoby. Kiedy chciał odgryźć się Potter jakże okrutnym i poniżającym zaklęciem wszyscy usłyszeli władczy głos dyrektora.
 -Spokój! –jego ton nie przyjmował sprzeciwu, toteż pomieszczenie owiała niczym niezmącona cisza. –A wy dwoje, do mojego gabinetu. Przez was wychodzę na niefajnego –powiedział i ruszył do wyjścia.
                       Oni z nietęgimi minami ruszyli za nim, odprowadzeni zaciekawionymi spojrzeniami uczniów.
                      Szli w ciszy. Żadne z nich nie odważyło się odezwać. Podążali za Dumbledorem krok w krok. Zawsze się kłócili, rzucali przeciwko sobie przeróżne zaklęcia, wyzwiska. Robili wszystko co mogą robić przeciwko sobie wrogowie. Mieli za to różne kary u nauczycieli. Ale nigdy nie byli wzywani na tak zwany dywanik u dyrektora. Nie wiedzieli czego mają się spodziewać. Kary mogły być przeróżne. Najbardziej zwariowane i nierealne.
                        Dumbledore wypowiedział hasło i weszli do jego gabinetu. Dyrektor usiadł za biurkiem i gestem dłoni nakazał im usiąść na pobliskich krzesłach. Posłusznie wykonali jego polecenia i wbili w niego wyczekujące spojrzenia.
                        Przyglądał się im mądrymi oczami, za swoich okularów połówek. Dalej nie mógł zrozumieć jak dwójka tak młodych ludzi, którzy uczą się w tych samych murach, może się aż tak nienawidzić. Musiał to zmienić. Nie miał innego wyjścia.
 -Rozumiem, że jesteście młodzi i porywczy. Tak wiem hormony. Ale żeby od razy rzucać przeciwko sobie zaklęcia? Teraz przeszliście samych siebie–mówił to tak lodowatym tonem, że go nie poznawali. Zawsze uważali go za ciepłego człowieka, który nawet jak jest wściekły to się do wszystkich uśmiecha, a jego głos uspokaja sytuacje. Teraz było inaczej; jego ton był drażniącym uszy i serce dźwiękiem, który wywoływał w ludziach poczucie winy.
 -Przykro mi, ale musicie ponieść karę –kontynuował. –Dzisiaj o ósmej wieczorem widzę was na błoniach. I nie słyszę żadnych sprzeciwów –dokończył kiedy zobaczył, że Julia próbuje się odezwać. –Bardzo się zawiodłem na waszej dwójce. Możecie iść na lekcję.
                          Wstali bez słowa i opuścili pomieszczenie. Dyrektor odprowadził ich smutnym wzrokiem.
                          Ta dwójka znaczyła dla świata więcej niż im się wydawało, a zachowywali się jak rozwydrzone bachory. Musiał ich nakierować, bo sami nigdy nie znajdą odpowiedniej drogi. Już za dużo razy błądzili. I teraz zabrnęli tak daleko, że bez pomocy nie odnajdą tej właściwe ścieżki. A jeżeli tego nie zrobią, losy ludzkości wiszą na włosku. Gdyby tylko wiedzieli jakie niespodzianki przyszykował dla nich los …



***



                       Szła szybkim krokiem do klasy, gdzie od dobrych piętnastu minut trwała lekcja Obrony przed Czarną Magią. Malfoy szedł obok niej, ponieważ mieli wspólne zajęcia. Jednak Julia nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Była wściekła. Nie dość, że dostała pierwszy w tym roku szlaban, to jeszcze wlepił jej go sam Albus Dumbledore! Była spóźniona na zajęcia, które prowadził  znienawidzony przez nią nauczyciel i z pewnością będzie musiała wysłuchiwać jego kąśliwe uwagi, a była to ostatnia rzecz na którą miała dzisiaj ochotę.
                     Kiedy w końcu stanęła przed drzwiami sali, nawet nie zapukała. Wpadła do klasy i bez żadnych wyjaśnień zajęła swoje miejsce. Wszyscy wlepiali w nią swoje ślepia, a ona to ignorowała; była pochłonięta wypakowywaniem podręczników i szukaniem pióra, które jak na złość gdzieś się jej zapodziało. Przeklinała pod nosem wszystko i wszystkich. Kiedy w końcu zguba znalazła się w jej ręce, usiadła wygodnie i zaszczyciła swoim spojrzeniem nauczyciela, który od kiedy pojawiła się w klasie nie spuszczał z niej swoich mściwych, czarnych jak węgiel tęczówek.
 -Niech profesor kontynuuje. Nie byłoby to uczciwe gdybym przez swoje spóźnienie zajęła panu czas i nie dokończyłby pan jakże ciekawego monologu, który na pewno prowadził pan przed moim przyjściem. Niech profesor sobie nie przeszkadza naprawdę –powiedziała to tak jadowitym tonem, że sama się sobie dziwiła. Tak naprawdę nie chciała się w ogóle odzywać. Ale była taka wściekła, że słowa same wypływały z jej ust.
                       Snape patrzyła teraz na nią z chęcią mordu w oczach. Jednak nie chciał dać się jej sprowokować. Wiedział, że jest zdenerwowana i przegrałby w potyczce słownej. A odjęcie punktów nie zrobiłoby na niej żadnego wrażenia, bo na następnej lekcji odzyskałaby je z nawiązką. Ale wiedział co jest słabym punktem panny Potter. Wprost nienawidziła jak się ją ignorowało. Działało to na nią jak płachta na byka. A Severus Snape uwielbiał niszczyć ludzi.
  -Jak już mówiłem czarna magia jest czymś co jest nieprzewidywalne i nieokiełznane. . .
                       Już go nie słuchała. Wyłączyła się. Wiedziała, że ignorował ją specjalnie i taki efekt chciała osiągnąć. Nie trawiła go i ze wzajemnością. Jednak czasem widziała w jego oczach coś dziwnego. Kiedy na nią patrzył czuła, że sprawia mu to niewyobrażalny ból. Nie wiedziała czemu. Zawsze ją to zastanawiało. Wiedziała, że on nic nie wie o jej podejrzeniach. Była cwana i spostrzegawcza. Jednak nie mogła rozgryźć jego tajemnicy. A miał ich z pewnością wiele. Ale jej zależało na tej jednej, konkretnej. Musiała rozszyfrować czemu tak jej nienawidził, a zarazem bał się na nią patrzeć.
                    Kolejna łamigłówka. Kolejny sekret. Kolejna historia. Znała już tyle tajemnic, tyle faktów, a ciągle chciała wiedzieć więcej. Nie potrafiła przejść koło czegoś co wydało się jej interesujące, co mogło mieć jakieś znaczenie. A jeżeli ona była zamieszana w jakąś sprawę, a nie wiedziała jaką odgrywa w niej rolę, robiła wszystko, żeby rozgryźć sprawę. I zawsze wychodziła zwycięsko. I teraz też nie zamierzała przegrać. Rozwiąże tajemnicę posępnego nietoperza, w którego oczach znajduje się więcej niż ktokolwiek zdołał zauważyć.



***



Sum 41 – In too Deep.

       
   
                      Po obiedzie Gryfoni skierowali się na stadion do quidditcha, na eliminacje, które miały odbyć się właśnie w to popołudnie. Kiedy trójka przyjaciół stałą już na boisku, przebrana w odpowiednie stroje i z miotłami pod pachą, nie mogli uwierzyć temu co właśnie widzieli. Przyszedł chyba cały dom Lwa, a jego pozostała część oblegała trybuny.
 -No kapitanie, widzę, że od pierwszego dnia robisz furorę –Jula zaczęła drażnić się z bratem, który nie mógł uwierzyć własnym oczom. –Jak myślisz ilu z nich potrafi poprawnie usiąść na miotle?
 -Ja stawiam na jedną trzecią –rozległ się za nimi dobrze im znany głos.
                       Obrócili się i zobaczyli zmierzającą w ich kierunku Ginny. Do twarzy miała przyklejony szeroki uśmiech. Potterowie przekrzywili dziwnie głowy i wlepiali w nią swoje spojrzenia.
 -Rozumiem, że jesteście bliźniakami, ale zaczynam się bać waszego podobieństwa –zachichotała.
 -Ty z nami rozmawiasz! –wybuchł w końcu Ron, żwawo gestykulując rękami.
 -Muszę, w końcu jak dostanę się do drużyny to będziemy musieli się jakoś porozumiewać.
 -Jak to jak się dostaniesz? Przecież ty jesteś w drużynie–odezwał się zdziwiony Harry, nie odrywając wzroku od Rudej.
 -Przecież muszę przejść eliminacje –uśmiechnęła się do niego niewinnie.
 -Nie wygłupiaj się. Doskonale wiesz, że jesteś niezastąpiona na swojej pozycji.
 -Ha wiedziałam, że to powiesz. Tak chciałam jakoś zacząć rozmowę. I chciałam was przeprosić za swoje szczeniackie zachowanie. Nie wiem czemu się tak uniosłam. Po prostu … -jednak nie było dane jej skończyć, bo coś, a raczej ktoś uwiesił się na jej szyi.
                         Julia była bardzo porywcza. A w chwilach euforii rzucała się na osoby i ściskała je tak, że brakowało im powietrza.
 -Ty głupia, ruda małpo! Wiesz ile ja przez ciebie nerwów zjadłam!? Zrobiły mi się nowe zmarszczki i w ogóle –obie po słowach brązowowłosej wybuchły śmiechem.
 -Dobra dziewczęta czas zacząć jakże pasjonujące wybory do drużyny –przerwał im Potter i wszyscy spojrzeli na rozentuzjazmowanych kandydatów.
 -Jak myślisz wyrobimy się do ósmej? Mam ciekawy szlaban z Malfoy’em i wypadałoby być – wtrąciła Julia i wsiadła na swoją miotłę. Ginny spojrzała na nią z pytanie w oczach :  O co znowu poszło?. Ale Potter machnęła tylko ręką. – Później ci opowiem – i wzbiła się w górę.
                         Harry na samym początku postanowił sprawdzić ilu z nich potrafi chociażby latać. Podzielił wszystkich na kilkuosobowe grupy. Trafił tym pomysłem w dziesiątek, bo jak się później okazało większość ze zgłoszony utrzymała się na miotle nie dłużej niż pięć minut. Po dwóch godzinach straconych nerwów, wybuchów niekontrolowanych śmiechów czy też kilku zgubionych zębów, w drużynie miał już wszystkich ścigających. Miałby ich wcześniej, ale  Katie Bell, uparła się, że przejdzie eliminacje, pomimo tego, że Harry zapewniał ją o tym, że ma miejsce w drużynie. A kiedy jego gardło po kolejnych dwóch godzinach nie było zdatne do użytku, zastąpiła go Julia, która dzięki swojemu charakterowi w niecałą godzinę wybrała dwóch pałkarzy: Riche Coot i Jimmy Peakes.
                            Na boisku panował gwar i zamęt. Pomimo tego, że zostało już do obsadzenia stanowisko obrońcy, a kandydatów było tylko dwóch, cała murawa była zapełniona ludźmi. Panna Potter nie wytrzymała tego zamieszania i wydarła się na zebranych.
 -Jeżeli za dwie sekundy zobaczę jakąś niepotrzebną twarz na boisku to obiecuje, że skończy się do dla tej osoby źle! Won na trybuny, albo do zamku!
                             Po paru sekundach boisko opustoszało, a za to trybuny zostały zapełnione. Potter uśmiechnęła się do siebie i wzbiła w górę. Po obu stronach boiska znajdowali się kandydaci na obrońców : Ron Weasley i Cormac MacLaggen. Brunetka uśmiechnęła się pokrzepiająco do przyjaciela, ale ten był tak zdenerwowany, że nie odwzajemnij gesty. Trzymał się ledwo na miotle, a z czoła kapały mu kropelki potu. Julia przewróciła oczami w geście irytacji i ogłosiła na czym będzie polegać ich zadanie. Zawołała ścigających, którzy mieli, kolejno strzelać w obręcze. Na pierwszy ogień poszedł Cormac. Jednak obronił on jedynie cztery z pięciu strzałów. Na ostatnim z nich zrobił coś bardzo dziwnego co zaciekawiło Julię. A mianowicie poleciał w ogóle inną stronę niż kafel. Jednak zrobił to w bardzo dziwny sposób. Spojrzała na trybuny. Twarz Hermiony była pokryta szerokim uśmiechem.
 -A to małpa –mruknęła do siebie i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
                    Nadeszła kolej Rona. Pomimo tego, że był cały zielony na twarz i trząsł się jak galareta, obronił wszystkie pięć strzałów i jednogłośnie został nowym obrońcą Gryfonów.
                    Zarezerwowali godziny i dni treningów i poszli do Pokoju Wspólnego. Julia wzięła na chwilę Hermionę na tył.
 -Widziałam co zrobiłaś MacLaggen’owi –zaczęła bez żadnych wstępów.
 -Ja… co? Eee… no coś ty? Skąd wiesz?! –zaczęła się nerwowo tłumaczyć.
 -Daj spokój. To było świetne. Też chciałam zrobić coś, żeby to Ron się dostał. Nie wytrzymałabym z dupkiem w jednej drużynie. –Puściła do niej oczko i dołączyła do pozostałych.
                       Kiedy znajdowali się już w wierzy, Potter spojrzała na zegarek. Kiedy zobaczyły, że wskazuje godzinę za piętnaście ósmą, przeklęła siarczyście pod nosem i pobiegła pędem do dormitorium przebrać się w normalne ciuchy, a później na błonia gdzie czekał na nią już Malfoy.
                    Jej dobry humor opuścił ją kiedy tylko zobaczyła jego postać. Ahh jak ona go nie cierpiała. Stanęła obok niego nie zaszczycając go ani jednym, nawet najmniejszym spojrzeniem. Czekali w milczeniu na dyrektora i na karę jaką mieli odbyć. Po paru minutach pojawił się Dumbledore w towarzystwie McGonagall.
 -Witajcie. Z pewnością jesteście ciekawi cóż za niespodziankę dla was przygotowaliśmy -zaczął dyrektor cieplejszym tonem niż na ostatniej rozmowie.
 -Wprost nie możemy się doczekać –burknął pod nosem Draco.
 -Postanowiliśmy wysłać was na całonocną wyprawę do Zakazanego Lasu –powiedział lekko i czekał na ich reakcję. A była ona natychmiastowa.
 -Że co!? –ryknęli razem i patrzyli na starca z nieukrywanym szokiem.
 -Przecież to niebezpieczne…
 -…możemy zginąć…
 -…coś nas może pożreć.
                      Mówili jeden przez drugiego, co wywołało tylko uśmiechy na twarzach nauczycieli.
 -Będziecie mieli ze sobą różdżki i będziecie razem. Dacie sobie radę –nauczycielka transmutacji próbowała podnieść ich na duchu.
 -I pani przeciwko nam?! To jest skandal. –Julia jęknęła z bezradności.
 -Oj panienko Potter proszę nie przesadzać. Doskonale powinnaś sobie zdawać sprawę, że można przeżyć w tym lesie.
 -Taa można. Ale nie z nim ! –wrzasnęła i wskazała ręką na blondyna, który stał obok niej.
 -Potter ty nie przeżyjesz ze mną ? A co ja mam mówić?!
 -Tak też bym nie wytrzymała gdybym była tobą –odgryzła się i pokazała mu język.
                     Kiedy Draco miał już jej odpowiedzieć do rozmowy wtrącił się Dumbledore.
 -Wystarczy. Będziecie mieli całą noc na tego typu rozmowy. A teraz posłuchajcie. Teleportujemy was w środek Zakazanego Lasu. Macie całą noc na dojście do wyjścia. Używajcie zaklęcia czterech stron świata, a na pewno traficie. Powodzenia.
 -Albusie nie zapomniałeś o czymś? –zapytała McGonagall i spojrzała wymownie na profesora.
 -Ah tak. Dziękuje, że mi przypomniałaś.
                     Dyrektor wyjął z szaty różdżkę i zaczął szeptać niezrozumiałe zaklęcia. Patrzyli na niego dość dziwnym wzrokiem. Nie wiedzieli co on wyprawia i czemu to służy. Kiedy skończył powiedział tylko.
 -To tak w razie jakbyście mieli zamiar się zgubić. Miłej nocy.



Carter Burwell – I know whaat you are.



          Poczuli tylko szarpnięcie i po chwili stali już w samym sercu Zakazanego Lasu. Obserwowali wszystko uważnie i nasłuchiwali wszystkich odgłosów.
-Świetnie. Czekam mnie noc w tym wspaniałym miejscu i to jeszcze z tobą na przyczepkę –prychnęła niczym rozjuszona kota i wyjęła różdżkę ze spodni, wymawiają zaklęcie kompasu.
 -Nie narzekaj. Nie jedna by chciała być na twoim miejscu –powiedział dumnym tonem i ruszył za dziewczyną.
 -Chętnie się zamienię.
                   On już się nie odezwał. Szli przez dłuższą chwilę w milczeniu, uważając na to, żeby nie natknąć się na dziwne stwory, dla których mogliby stać się posiłkiem.
                    Oboje czuli się dość skrępowani w swoim towarzystwie. On miał ciągle przed oczami widok jej przerażonych tęczówek, które dostrzegł wtedy w klasie. Czuł jeszcze jej brzoskwiniowy zapach. Po tamtym dniu stała się jego fantazją erotyczną. Ale była dziewczyną jego najlepszego kumpla. A on musiał to zepsuć za wszelką cenę.
 -Czemu jesteś z Zabinim? –zapytał po dłuższej chwili milczenia.
                     Spojrzała na niego jak na wariata i wykrzywiła twarz w lekkim grymasie.
 -Nie twoja sprawa –odpowiedziała zdawkowo i szła starając się ignorować natarczywe spojrzenie blondyna. Jednak on nie zamierzał rezygnować. Chciał ją doprowadzić do szału.
 -Kochasz go?
                       Julia przewróciła oczami w geście irytacji i ignorowała jego zaczepki. Nie miała ochoty rozmawiać z Malfoy’em na temat Zabiniego. Nie miała w ogóle ochoty z nim rozmawiać. Śledziła uważnie drogę po której szła. Rozglądała się na wszystkie strony, zwracając uwagę na nawet najmniejsze poruszenie liści. Wiedziała, że w tym miejscu czai się dużo najdziwniejszych stworów, które są dość głodne. Chociaż myśl, że mogłaby się pozbyć w ten sposób Malfoy’a, wywołała na jej twarzy szeroki uśmiech.
                      Miało być inaczej. To on miał rozzłościć ją, a nie ona jego. Ale to o n był teraz wściekły. To o n nienawidził jak się go ignorowało. To o n chciał znowu spojrzeć w jej brązowe tęczówki.
                   Chwycił ją za rękę i obrócił w swoim kierunku. Znowu byli blisko.



Za blisko.
   


                    Nie wiedziała o co mu chodzi. Czemu ją zatrzymał. Czemu ją trzyma. I czemu patrzy z taką dziwną fascynacją w jej oczy.
 -Słuchaj Potter. Mam nadzieje, że pamiętasz naszą ostatnią rozmowę. –Zrobił pauzę, żeby upewnić się, że ona wie o czym, on mówi. Kiedy już się upewnił kontynuował. –Jeżeli kochasz Blaise’a to wiesz, że jest w niebezpieczeństwie. Czarny Pan z pewnością będzie chciał zniszczyć wszystko na czym ci zależy. Zresztą już nieraz to zrobił. A teraz przyszła kolej na Zabiniego. On wie o nim i zrobi wszystko żeby ci go odebrać. A ja nie pozwolę zabić mojego kumpla –powiedział lekko ściszonym głosem, jakby bał się, że ktoś może ich usłyszeć.
 -A ja nie pozwolę zabić mojego c h ł o p a k a! Więc z łaski swojej odczep się ode mnie i od Blaise, bo też nie pozwolę go skrzywdzić. I prędzej zginę sama niż pozwolę, żeby choć jeden włos spadł mu z głowy. Jak to już wszystko co zamierzałeś mi powiedzieć, to przepraszam, ale teraz pójdę w swoją stronę, bo nie mam zamiaru spędzić z tobą ani minuty dłużej. Powodzenia. –Ominęła blondyna i ruszyła przed siebie.
                       Draco stał tak jeszcze przez dłuższą chwilę i błądził myślami. Nie mógł skupić się na żadnej konkretnej rzeczy, bo przed oczami miał brązowe tęczówki, na które delikatne promienie księżyca rzucały swój blask.
                      Pragnął jej. Ale jedyne w sensie fizycznym. Chciał dotknąć jej skóry. Poczuć bliżej jej zapach. Potrzebował jej tylko na chwilę. Chciał urzeczywistnić jedynie swoje fantazje. Nic więcej. A później powiedzieć jednie, krótkie zdanie; było miło, jednak o nic więcej mi nie chodzi. I wyjść z pokoju jakby nigdy nic.
                      Nagle poczuł dziwne szarpnięcie i już po chwili szybował w górze, żeby w następnej sekundzie wylądować, na czyimś brzuchu. Poniósł zszokowany głowę i ujrzał pod sobą, twarz Julii. Patrzyła na niego z mordem w oczach, ale też z dziwnym przerażeniem w tęczówkach, które próbowała ukryć, jednak jej to nie wychodziło.
 -Oh złaź zemnie Malfoy! –warknęła i próbowała zrzucić z siebie niepotrzebny balast. Jednak bez skutków.



Secret Garden – Heartstrings



                        Draco zaparł się rękami o ziemię i przyglądał się je uważnie. Lustrował każdy element jej twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy najmniejszy szczegół.  Czekoladowe oczy. Mały nos. Zaróżowione policzki. Karminowe usta.
                          Dziewczyna też się mu przyglądała. Jednak je wędrówka zatrzymała się na jego oczach. Tęczówkach tak zimnych, że od samego patrzenia przechodziły ją dziwne dreszcze. Jednak nie mogła siebie oszukać. Miał coś w nich. Jakaś dziwna magia przyciągała ją do tych stalowych oczu. Tonęła w nich, nie mając żadnego koła ratunkowego. Bała się, ale również nie chciała wypływać na powierzchnię. Nie wiedziała co się z nią dzieje. A on nie wiedział co dzieje się z nim.
                            I wtedy zrobił coś, czego nigdy nie powinien. Coś co było na jego liście rzeczy zabronionych. Z a k a z a n y c h.
                            Pochylił się na nią i na początku delikatnie musnął jej ciepłe wargi. Julia odruchowo przymknęła oczy. Chciała tego. Czuła się jak w amoku. Jakby nie była sobą. On też się tak czuł.
                              Kolejny raz złączył ich usta, jednak teraz delikatny, niewinny całus przerodził się w dziki taniec. Całował ją drapieżnie a zarazem tak delikatnie. Ona nie pozostawała dłużna. Oddawała każdy pocałunek. Każdy najmniejszy gest. Wplotła palce w jego rozwichrzoną, blond czuprynę i oddała się chwili. Chwili, której każde z nich będzie żałować do końca swoich dni. To była chwila słabości. Która kosztuje więcej niż cokolwiek innego.  Ale to nie był przypadek. W życiu nie ma przypadków. Wszystko jest z góry ukartowane.
                 Oderwał się od niej na krótka chwilę, dając jej zaczerpnąć odrobiny powietrza. Patrzyła na niego tymi swoimi pięknymi, świecącymi oczami. Teraz zadawały milion pytań. Ale on nie potrafił na nie odpowiedzieć. A ona już nie oczekiwała odpowiedzi.
                  Znowu przywarł do niej. Nie chciał słyszeć słów. One tylko by wszystko zniszczyły. A on po prostu chciał zaspokoić swoje samcze pragnienia. Tylko o to mu chodziło.

            

Los bywa przewrotny. Każdy czyn ma znaczenie. Każdy najmniejszy gest, potrafi zmienić bieg wydarzeń. . .Pilnuj się Draconie Malfoyu, twój los właśnie się zmienia.



                   Nie będą o tym więcej mówić. Nie będą rozmawiać o tym co zdarzyło się w tym lesie. To będzie ich tajemnica. Jednak o niej nie zapomną.



Są rzeczy, o których się nie mówi, ale wciąż pamięta.


Thomas Newman – Any other name



                   W powietrzu wirują poranione anioły. Twory naiwne, łatwo przywiązujące się do ludzi, podatne na urazy, przepełnione potrzebą miłości, zrozumienia i akceptacji. Trzepocą płonącymi skrzydłami, biegnąc spadają ku górze. Przestrzeń pełna jest także nie uzewnętrznionych emocji, niewypowiedzianych słów, kłębiących się i unoszących ponad ziemią. Zamieszkują opuszczone, opustoszałe domy. Niektórzy mogą potwierdzić to z całą pewnością i przekonaniem, bo oto sami są takimi opuszczonymi domami.
                 
                 Jedno długie, prawie nieskończone spojrzenie. I ruchy rąk. Powolne, jakby nieśmiałe. Niepewne. Dziecięco nieporadne. Bynajmniej nie wynikające z braku doświadczenia. Bo tego obojgu nie brakowało. Brakowało im czegoś innego. Lecz i to miało się niedługo zmienić. Wszystko się zmienia. Czasami powoli, czasami szybko. Wtedy, w tamtym lesie, nie robiło im to różnicy. 
                Uczucia miały wywołać burzę nietypowych pragnień i marzeń. Fantazje miały opanować ich umysły. Wszystko miało być od tej pory inne. Tak zupełnie odwrócone do góry nogami, jak jeszcze nigdy wcześniej. Ich porządnie zmienia przyszłość.
                 I to t e r a z. T u. N a t y c h m i a s t. N i e o d w r a c a l n i e.



                            Zachodzące słońce mocno paliło ją swymi gorącymi , szkarłatnymi promieniami, gdy stojąc nad przepaścią życia rozmyślała jak to będzie dalej. Była jak w amoku. Nie słyszała żadnych głosów. Ignorowała pytania o samopoczucie. A najbardziej była głucha na pytania o przebyty szlaban. Kiedy jej przyjaciele zauważyli, że nie reaguje na ich zaczepki, postanowili dać sobie spokój i poczekać, aż sama zechce z nimi rozmawiać. 
                            A ona? Ona zaszyła się w dormitorium. Siedziała na parapecie i wlepiała nieprzytomny wzrok w nieokreślony punkt przed sobą. Myślami nie była w swoim pokoju, tylko w ciemnym, strasznym Zakazanym Lesie. W miejscu gdzie wraz ze swoim największym wrogiem zakopali tajemnice. Pogrzebali ją wśród majestatycznych drzew. Między innymi sekretami.
                           Ale co z tego?! Ona nie mogła jej wyperswadować ze swoich myśli! Nie mogła tego wymazać. Jego palący dotyk wyrył ślady na jej ciele. Jego zapach zakorzenił się w niej. Wszędzie słyszała jego głos. Widziała szarość jego tęczówek.


Błądzenie rąk, figlarny uśmieszek, ciche westchnienie, namiętny pocałunek, pożądanie, podniecenie. Pieszczoty, kolejny namiętny pocałunek, kolejne błądzenie rąk z kolejnym cichym westchnięciem, jeszcze większe podniecenie i pożądanie. Seks bez miłości.


                           Zakryła dłońmi twarz. Ogarnęła ją bezsilność. Kolejny raz czuła, że się zapada. Znowu nie panowała nad swoim życiem. Popełnia coraz większe błędy. Sama rzuca sobie co rusz nowe kłody pod nogi. I upada. Za każdym razem coraz mocniej. Ale przecież już się podniosła! Stanęła twardo na nogach. Była sobą. Uśmiechniętą, wredną, cyniczną Julią Potter, która miała wspaniałych przyjaciół, troskliwego brata i kochającego chłopaka. 
                            Właśnie miała chłopaka. Miała kogoś na kim jej zależało i komu zależało na niej. Była gotowa zrobić dla niego wszystko. Oddać nawet własne życie. A teraz? Teraz go zdradziła. Perfidnie i świadomie zdradziła osobę na której jej zależało. I to jeszcze z jego przyjacielem. Tak Draco Malfoy był przyjacielem Blaise’a Zabiniego. Podwójna zdrada. To słowo odbijało się od ścianek jej umysłu. 
                     


 Zdrada. Zdrada. Zdrada. 



                 Chciała krzyczeć na cały głos. Pozbyć się tych emocji, które w niej panowały. Wyrzucić te myśli. Ale nie mogła. Nie mogła dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Że coś się stało. Musiała grać. Znowu założyć maskę obojętności. Udawać, że jest dobrze i że nic się nie stało. Uśmiechnąć się i zachowywać jak wcześniej. 
                  Musi zapomnieć. Nic innego nie może zrobić. Nikt się o tym nie dowie. Nikt już więcej nie będzie mówił o tym co się stało. Pogrzebali to w Zakazanym Lesie i tam zostanie. Początek i Koniec?

Nie tym razem…



***
                        

                                         
                    Kawa ostygła, usłyszeć się dało ostatnie dwie nuty melodii, która trwała zbyt długo jak na jeden dzień. Papierosa dawno zgasił wiatr, popiół rozwiany. Niebo znów różowe, kolejny raz słońce ginie za horyzontem niedoścignionym. Uczniowie wpatrzeni w ciemne chmury, z których strumieniami wypływa deszcz. Zmywa całe zło dnia dzisiejszego, otula nową zasłoną ciemności.
                  Jeszcze trochę porozrywa niebo, jeszcze błyśnie jasne światło na niebie i zatrzęsie się ziemia. Uczniowie biegną ile sił w nogach, żeby schować się w bezpiecznych murach zamku, w których nie dopadnie ich zimny i nieprzyjemny deszcz
                   A on siedzi w tajemniczym pokoju, w którym stoi jedynie czarny, połyskujący fortepian.
              Smutek, złość, nienawiść. Teraz tylko to czuł, kiedy tańczył palcami po klawiszach. Nigdy się tak nie czuł. Nigdy nie czuł się tak po tym! Ogarniała go niezrozumiała złość. Był wściekły.

                  Zbierali porozrzucane części swojej garderoby. Ona nie zaszczyciła go żadnym spojrzeniem. Natomiast on co rusz zerkał w jej kierunku. Obserwował każdy jej ruch. Każde najmniejsze skinienie.  Jednak nie widział tego co właśnie robiła. Przed oczami miał to co oni razem robili przed niemal pięcioma minutami.
                 Ich złączone ciała. Dotyk. Krzyk rozkoszy. A później cisza. Raniąca uszy. Wywołująca poczucie winy. Przywołująca do rzeczywistości. 
                 Zakończenie aktu bez żądnego, nawet najmniejszego słowa. Nic. Zero reakcji. Wstała jakby nic się nie stało. Nakładała swoją bluzkę.
                 Nie tego się spodziewał. Nie do tego przywykł. To on zawsze w ten sposób kończył swoje schadzki. Do niego należało ostatnie zdanie. I nie zamierzał tego zmieniać. Podszedł do niej, a ona w tym samym czasie spojrzała na niego. 
                 Kiedy niebieskie tęczówki odnalazły brązowe –świat zamilkł. Czas stanął w miejscu. Wszystko ucichło, jakby czekało na kolejny rozwój wydarzeń. 
               Patrzyli na siebie pożerając się wzrokiem. Wszystko do nich wróciło. Każda najmniejsza chwila. 
 -Masz o tym zapomnieć –powiedziała nieprzytomnym głosem Julia, przerywając tą niezręczną cisze pomiędzy nimi.
             Ani na chwilę nie oderwał od niej wzroku. Ciągle taksował ją swoim przenikliwym spojrzeniem. Zapamiętywał. 
                  Jednak sens jej słów dotarł do niego dopiero po dłuższej chwili. Nie rozumiał. Nie mógł pojąć tego dlaczego to ona to powiedziała a nie on. Dlaczego on nie chciał tego mówić!?
 -A jeżeli nie? –Podszedł do niej jeszcze bliżej, tak, że teraz ocierali się ciałami. Poczuła kolejny raz ten dziwny dreszcz. To on tak na nią działał, a ona nie wiedziała dlaczego. 
               Musiała być twarda. Bo to co tu zaszło nie może wyjść na jaw. 
 -Jeżeli komukolwiek o tym powiesz, a nawet niechcący napomkniesz obiecuje, że twój…-Jedną ręką złapała go mocno za przyrodzenie. Wydał z siebie stłumiony okrzyk. –największy atut, zostanie ci odebrany w bardzo bolesny i efektowny sposób. –Kiedy zobaczyła, że jego mina wskazuje na fakt, że nie za bardzo jej wierzy zacisnęła jeszcze mocniej rękę na jego kroczu i wyszeptała mu do ucha. –Pamiętaj, ja zawsze dotrzymuje danego słowa. –I ruszyła przed siebie.

              Uderzył ze wściekłością w klawisze. Wydobył się z nich dźwięk raniący uszy. Oddychał coraz szybciej. Pomasował sobie dłońmi skronie, ale to nie pomogło. Sięgnął po paczkę, która leżała obok niego i wyjął z niej papierosa. Wetknął go między rozchylone wargi i odpalił go zaciągając się kojącym dla niego dymem. Zaciągał się raz po raz, co powodowało, że jego zaciśnięta pięść się rozluźniała. 
              Miał rzucić ten paskudny, mugolski nauk. Ale w tej chwili miał to gdzieś. Potrzebował uspokojenia. Oddechu. Czegoś co okiełzna jego uczucia i emocje. A to pomagało. W małej mierze, ale pomagało. 
               Podniósł się z miejsca i podszedł do oka. Otworzył je na oścież. Zimne powietrze uderzyło w jego rozgrzaną twarz. Zaciągnął się ostatni raz nikotynowym dymem i wyrzucił go w otchłań nocy. Przez krótką chwilę mógł dostrzec jeszcze jarzącą się końcówkę, jednak w końcu zniknęła mu z pola widzenia. Skierował swoje oczy ku granatowemu firmamentowi. Były na nim usiane nieliczne gwiazdy, z których ledwie tlił się blask. 
              Ale pomimo tego, że nie dawały z siebie wszystkiego wiedziały w s z y s t k o. I gdyby potrafiły mówić, z pewnością teraz by krzyczały. Wygarnęłyby wszystko co myślą na temat tego arystokraty i jego postępków. Gdyby tylko ktoś dał im głos nie zamilkłyby już. Wykrzyczałyby mu, że mógł postąpić lepiej. A teraz czuć jednie żałość i potęgującą się nienawiść, która unosi się w powietrzu. 
           On próbuje zabić dziwne poczucie winy w ciemnych zakamarkach swojej świadomości. Jest zmęczony. Opuszcza pokój, zamykając go przedtem szczelnie. Nie może pozwolić, żeby jego mała tajemnica wyszła na światło dzienne. To by go zniszczyło. Ale nie tylko to…
           Kieruje swoje kroki w głąb lochów. Czuje bijące zimno od kamiennych murów. Idzie. Oddycha. Próbuje nie myśleć.


Karminowe usta łączą się z zimnymi wargami. Stłumiony jęk wydobyty z dziewczęcych warg. Wbite paznokcie w męskie plecy. Dotyk. Zapach. Bliskość. Ona i On. Oni.


-Dość! –warknął zatrzymując się i uderzając zamkniętą dłonią w ścianę. 
                Nie mógł przestać wspominać. Przywoływał wszystko. Ciągle widział tą scenę. Chciał ją widzieć, czuć, przeżywać na nowo. Czemu?! Dlaczego nie mógł przejść na tym do porządku dziennego? Przecież nic się nie stało. Zwykły nic nie znaczący seks. Robił to niejeden raz. Zawsze od razu zapominał. Szukał kolejnych wrażeń. Więc czemu teraz było inaczej? Przecież to tylko Potter. Jedna z wielu dziewczyn chodzących po korytarzach tej szkoły.



-Potter czy nie, wszystkie są takie same. Jest jak każda.
 -Znam ją dłużej niż ty i jeżeli chcesz, żeby ci się udało musisz mnie słuchać, bo inaczej twój koniec nadejdzie szybciej niż myślisz. -Malfoy podniósł się ze swojego miejsca i zamierzał opuścić sale. Na odchodnym powiedział tylko. -Potter nie jest każdą.



          Tak, Potter nie była każdą. Ona nawet nie przypominała żadnej z nich. Była inna niż wszystkie. Tylko czemu dopiero teraz widział jak bardzo?
           To on ostrzegał Liama przed nią. Mówił mu, że zwykłe chwyty na nią nie podziałają. A teraz co? Czyżby sam wpadł w jej sidła?
          Potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się niewidzialnych much i ruszył dalej. Szedł. Próbował nie myśleć. Zatrzymał się. Wypowiedział hasło. Wszedł. Jedna noga, druga noga. Minął wszystkich nie zaszczycają ich ani jednym spojrzeniem. Prawa, lewa. Otworzył drzwi. Mechanicznym ruchem chwycił dresowe spodnie, które służyły mu za piżamę. Nie wiedział kiedy poczuł na swojej skórze zimne krople wody. Wyłączył się. Leżał w łóżku wbijając nieprzytomny wzrok w baldachim.



Zabijał wspomnienia



         W końcu wtulił się w ciszę panującą między nim, usypiają słyszał wciąż ostatnie dwie nuty melodii dnia. Noc przykryła strach,  pochłonął go sen, który nie miał przynieść tym razem żądnego ukojenie.




***



                     Minął kolejny tydzień. Większość liści opadła z drzew i teraz szczelnie pokrywała zimną ziemię. Powietrze z każdym kolejnym dniem stawało się coraz bardziej chłodniejsze. Letnia pora opuszczała świat i ustępowała miejsca jesieni. Zimnej, ale pięknej porze roku. Kolory jakie teraz okalały krajobraz były niedopisania. Brąz wspaniale kontrastował z przeróżnymi odcieniami czerwieni i złota. Rano, promienie słoneczne odbijają się o złociste liście, na których widnieją krople rosy. Natomiast nocą, kiedy tylko wytęży się wzrok można ujrzeć w nich odbijający się księżyc i przyszłość. 
                 Bo jesień jest magicznym czasem. Porą zmian. Pomimo tego, że nie należy do najcieplejszych pór roku to właśnie podczas niej dzieją się najpiękniejsze, najdziwniejsze i najbardziej surrealne rzeczy.

                  Siedziała w bibliotece pisząc wypracowanie na Obronę przed Czarną Magią. Nie mogła się na niczym skupić. Od tygodnia unikała Blaise’a wykręcając się nadmiarem nauki i treningów. Tak naprawdę nie mogła mu spojrzeć w oczy. Bała się, że wyczyta z nich wszystko. Że dowie się co zrobiła. Ale to nie był jedyny powód. Przerażało ją to, że patrząc w jego czekoladowe tęczówki będzie musiała kłamać. Będzie zwykłym kłamcą.  
                   Rzuciła ze wściekłością piórem. Odbiło się od jednego z regałów i opadło bezładnie na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach i próbowała uspokoić przyspieszony oddech. 
                   Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjś dotyk. Krzyknęła z przerażenia i zerwała z miejsca. Kiedy tylko zobaczyła kto mało nie doprowadził jej do zawału, usiadła z powrotem na krześle i zaczęła wertować książkę.
                   Ginny przyglądała się jej uważnie i zajęła siedzenie obok niej. Wiedziała, że coś jest nie tak. To już nie chodziło o to, że Julia nigdy nie zaszywała się w bibliotece, żeby odrobić lekcje. Chodziło o całokształt jej zachowania. Ruda nie mogła już patrzeć na to jak jej przyjaciółka czymś się zadręcza. 
 -Co się dzieje? –zapytała bez żadnych ogródek
-Nic, a co ma się dziać? –Potter nie zaszczyciła Ginny ani jednym spojrzeniem. Ciągle wpatrywała się w leżąca przed nią książkę jakby znalazła w niej coś nadzwyczajnego. 
                    Weasley westchnęła tylko ze zrezygnowania, jednak nie zamierzała odpuścić.    
 -Od poniedziałku, albo siedzisz nad książkami, albo katujesz się na treningach. Olewasz Zabiniego. Zachowujesz się jakbyś od czegoś uciekała. Julka co się stało na tym szlabanie? Bo to na pewno o to chodzi. Czy Malfoy coś ci zrobił? –Wbiła wyczekujący wzrok w brunetkę i czekała na jakąkolwiek jej reakcję. 
                     Ona jednak miała nieobecne spojrzenie. 



Malfoy. Malfoy. Malfoy.



                      Wyłączyła się. Zapomniała, że ktoś siedzi obok niej i czeka na wytłumaczenie. W jej głowie panował istny chaos. Myśli krążyły, dręczyły. Wszystko w niej krzyczało. Ona chciała krzyczeć. Jednak bała się. Bała się wydać z siebie jakikolwiek głos. Wszystko w niej jakby zastygło. Jednak jej zmysły ciągle czuły ten przyjemny, z a k a z a n y, parzący dotyk. Jego dotyk. Czuła jego zapach. Słyszała jego głos. Z n o w u.
 -Nic się nie stało. –Zaczęła zbierać swoje rzeczy w pośpiechu. Jak najszybciej chciała opuścić to miejsce i uciec od pytań swojej przyjaciółki. Ta tylko obserwowała ją spod przymrużonych powiek. Już wiedziała. Tylko musiała potwierdzić swoje przypuszczenia. 
                      Podążała wzrokiem za oddalającą się postacią brunetki. Ona jeszcze nigdy nie była tak dziwnie przestraszona. Jej oczy… to nie były one. Był w nich lęk. Tylko przed czym? Ruda musi się tego dowiedzieć. Musi pomóc przyjaciółce, bo wie, że coś jest nie tak.




***

 

Lifehouse – Simon.



                       W naszym życiu pojawiają się ludzie, którzy obdarzają lub odbierają nam miłość. Potrafią nas zranić lub uszczęśliwić. Wpływają na nasze uczucia i emocje. Są zadowoleni, zawsze. Zdepczą nas lub podniosą. Pozwolą upaść, lub postarają się zapobiec złym wydarzeniom. Często obie rzeczy następują po sobie. Niektórzy ludzie potrafią stworzyć wrażenie zaufania, złudną otoczkę, przyćmiewającą nasz umysł tak, że nie widzimy tego co z nami robią. Prawdziwi przyjaciele, informują nas o tym, próbują odwlec od złego, jednak często poddajemy się fałszywym osobą, wydaje nam się, że oni zapewnią nam to czego nam brakowało. Może to miłość, może bezpieczeństwo, czy cokolwiek innego. Pozostajemy pod ich czarem póki nie zostawią nas jak dziecko znudzone starą zabawką. Przyjaciele odwrócili się od nas, ci prawdziwi potrafią wybaczyć, jednak zostawiamy w ich sercach zabliźnione rany.

                 Była godzina siódma trzydzieści rano. Wolnym, zaspanym jeszcze krokiem Julia Potter weszła do Wielkiej Sali. Nie zwracała uwagi na nic. Szła i nic więcej ją nie interesowało. Nie odpowiadała nikomu na pozdrowienia. Ignorowała wszystkich. Zajęła swoje miejsce między Hermioną a Ronem i zaczęła nakładać sobie jajecznicę. 
                  Harry z Ginny, którzy siedzieli naprzeciwko niej przyglądali się jej poczynaniom. Zachowywała się jakby kolejny raz jej świat runął w gruzach. Coś musiało się wydarzyć. A oni to dostrzegli. Bo na tym polega przyjaźń. Na rozumieniu się bez słów. Dostrzeganiu problemów drugiej osoby bez żadnej jej prośby o pomoc. Bo tylko prawdziwy przyjaciel dostrzeże w oczach swojego towarzysza krzyk. Pomimo tego, że jego usta milczą on cały krzyczy, błaga, płacze w swoim wnętrzu. 
 -Julka coś się stało? Jesteś jakaś nieobecna –zaczął delikatnie starszy Potter. 
                  Oderwała nieprzytomny wzrok od talerza i przeniosła go na swojego brata. Jej usta wygięły się w imitację uśmiechu.


Ona krzyczała o pomoc z zamkniętymi ustami…

 -Wszystko jest w porządku, po prostu się nie wyspałam. –Wróciła do konsumowania śniadania, a raczej do przekładania go z jednego końca talerza na drugi. 
                   Jednak Harry nie dał się nabrać na jej historyjkę. Coś było nie tak. Wiedział to. Czuł. W końcu był jej bliźniakiem. Jej rozsądniejszą połówką, która zawsze trzymała rękę na pulsie. I kiedy u niej działo się coś złego on również to odczuwał. Kiedy ona cierpiała po stracie Cedrica, jego również ogarniała ta dziwna pustka. Teraz było podobnie. Bo nikt tak nie zrozumie bliźniaka, jak jego bliźniaczy brat czy siostra. Porozumienie jest całkowite, bez słów, przez całe życie – niezależnie od tego, jak się potoczą losy rodzeństwa.



***




            Zapadał zmrok. Siedziała samotnie na ławce niedaleko jeziora. Mroźny, listopadowy wiatr muskał jej twarz wypaloną bólem i skaleczoną przez zbyt wielkie zapomnienie. Jaki smak miało teraz powietrze? Teraz, gdy wokół niej unosił się ten słodki zapach zdrady. Nawet powietrze już nie smakowało…
           Otoczona była tu wspaniałymi wspomnieniami. Tu ją pocałował po raz pierwszy, tu klął i krzyczał, że jest dla niego całym światem. Było jej ciężko spędzać czas w miejscach gdzie rozkładało się jej szczęście. Ale gorzej było przesiadywać w dormitorium, gdzie od ścian odbijały się niespełnione obietnice. Każdy centymetr podłogi skrzypiał w rytmie wypowiadanego „dam radę’’, ,,już się nie poddam’’. Dlaczego wyznaczyła sobie tak przerażający koniec? Tak okropny koniec ich miłości. Bo nie mogła przecież tego ciągnąc. Żyć w kłamstwie. 
                Ale go kochała. Tak cholernie kochała Blaisea. Nie chciała go stracić. Ale to już się stało. Straciła go kiedy tylko jej usta dotknęły kamiennym warg blondyna. Zdradzieckie usta jej kochanka odebrały jej kolejną szansę na szczęście. Ona sama ją zaprzepaściła. W jednej chwili jej życie zmieniło się radykalnie. Jednak ona ma wrażenie, że stoi obok i obserwuje scenę w kinie, nie ma wpływu na to co się dzieje. Ale to ona odczuje skutki tych zmian i to dotkliwie. Czy na pewno tak miała żyć? Przecież miało już być dobrze, spokojnie i sielsko…i było tak aż do tego momentu. Przecież nie prosiła Boga o nic więcej. Myślała, że wszystko ma za sobą, że teraz to już tylko kupony odcinać. I właśnie wtedy, gdy z dumą głosiła światu, że wspaniale uzyskać ten spokój wewnętrzny, wynikający z tego, że już nic nie musi, właśnie wtedy dopadło ją to, co nie powinno teraz, nie teraz. Jak żyć, jak się z tym pogodzić?  Bóg dał jej wspaniałego człowieka. Podsunął jej go pod samiusieńki nos! Przyczepił mu jeszcze do tego gigantyczny szyld z napisem ‘To ja twoje szczęście!’, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy. A ona? Ona bezczelnie go ominęła. Myślała, że jeżeli spróbuje czegoś innego i wróci tam za chwilę on dalej tam będzie. 
                 Ale jego już nie było. Zniknął nieodwracalnie. Bramy zostały zamknięte. Klucze wyrzucone. Następnej szansy nie będzie. 
                Krzyknęła z bezradności i ukryła twarz w dłoniach. Jej wrzask potoczył się po tafli jeziora a wiatr zaniósł go dalej. Liście tłumaczyły jej ból.



… Przepraszam.


                    Niebo zaczęło płakać razem z nią. Z granatowego już firmamentu zaczął sączyć się zimny deszcz. Ale ona nie ruszyła się z miejsca. Nie zamierzała chronić się przed ulewą. Chciała żeby ten deszcz zmył z niej to poczucie winy. Te wszystkie jej błędy. Tą z d r a d ę.



…Wybacz mi.

                 Ciemne sklepienie rozjaśnił błysk. Po chwili słychać było wielki huk. Pioruny przeszywały firmament jeden po drugim. Wystawiła twarz ku niebu. Podziwiała to straszne a zarazem piękne zjawisko jakim była burza. Jej zapłakane oczy wpatrywały się w bezgwiezdny firmament. 
 -Dlaczego ja? Dlaczego do cholery ja?! –wrzasnęła, a jej słowa popłynęły w przestrzeń. –Co ja ci zrobiłam? Przecież nie chcę wiele. Praktycznie nic. Tylko spokoju. Świętego spokoju. 
                  Jej głos stawał się coraz mniej słyszalny. Łzy zlewały się z deszczem. Potrzebowała odpowiedzi. Jednej jedynej odpowiedzi. Chciała w końcu w i e d z i e ć
 -Nie każdemu jest on pisany. 
                  Odwróciła się przestraszona słysząc głos za sobą. Jednak strach szybko ją opuścił ustępując miejsca zaskoczeniu. Nie spodziewała się tu nikogo. A zwłaszcza jego. 
                      Trip stał przed nią przemoczony do suchej nitki. Po jego zawsze rozwichrzonej czuprynie nie było śladu. Wszystko zmoczył deszcz. 
 -Ale ja go potrzebuje. –Jej ton przypominał głos pięciolatka, któremu mama odmówiła kupienia zabawki. Cole popatrzył na nią z kamiennym wyrazem twarzy, jednak jego oczy śmiały się ze sposobu w jaki to powiedziała. 
 -Każdy go potrzebuje w mniejszych lub w większych ilościach. Jednak nie każdy może go dostać. –Z każdym słowem zmniejszał odległość między nimi. Teraz dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. –Ale ten tam na górze doskonale rozdzielił każdemu tyle ile mu wystarczy. Słabym dał go więcej, a silnym mniej. Ty Julia jesteś silna, więc dostałaś go tylko odrobinę. On uważa, że sobie poradzisz. 
                    Kiedy skończył zapadła między nimi cisza. Wpatrywali się w siebie z dziwnym zaangażowaniem. Oboje chcieli się rozgryźć. Poznać to co kryje się w ich duszach. Jednak żadnemu się nie udało. 
 -To ten tam się pomylił. Nie radzę sobie. Już nie. –Opadła bezwładnie na ławkę i kolejny raz schowała twarz w dłoniach. 
                         Czuła się żałośnie pokazując mu to jak bardzo jest słaba. Obnażyła po części przed nim duszę. Wstydziła się tego. Ale nie miała siły żeby udawać. Nie t e r a z. Nie t u. Nie w  t y m  m i e j s c u. 
                         Usiadł obok niej i zgarnął jej wątłe ciało w swoje ramiona. On nie opierała się. Wtuliła się ufnie w jego ramiona i dalej pozwoliła płynąć swobodnie słonym łzą. Czuła się przy nim dziwnie bezpiecznie. Przy nim zaczynała wszystko rozumieć. Zaczęła znajdować odpowiedzi na różne pytania. 
                         Delikatnie się od niego oderwała, żeby móc mu spojrzeć w oczy; czarne jak węgiel tęczówki. Niespotykane. Praktycznie nie istniejące. Hipnotyzujące. Przyciągające. Przerażające. 
 -Kim ty jesteś? –zapytała zachrypniętym głosem. –Pojawiasz się zawsze kiedy brakuje mi tej najważniejszej odpowiedzi. Czemu ty? 
 -Wiesz, można nazwać mnie takim twoim osobistym Aniołem Stróżem. –Uśmiechnął się delikatnie do niej. –A czemu ja? Nie wiem. Może jestem ci w pewien sposób pisany. -Ona również uśmiechnęła się do niego. Jednak jej uśmiech był nieśmiały i pozbawiony ogników radości.

                       
   Anioły przychodzą po to, byśmy mogli uciec z tych piekieł i uwolnić się od naszych wyjących demonów.  Anioły przychodzą powiedzieć nam, że jesteśmy wolni, że nie powinniśmy żyć w strachu i nienawiści.

***




                                Noc. Cisza. Leżała na łóżku patrząc pustym wzrokiem w sufit. W ciemności  chciała dostrzec prawdę. Chciała znaleźć odpowiedź chociażby na jedno pytanie – ”Czy to wszystko jest tego warte?’’ 



Cisza…


                                 Rozdzierająca uszy, przerażająca cisza.  Zawsze tak było. Kiedy potrzebowała odpowiedzi –wszystko milczało. Nie było ani jednej osoby, która mogłaby jej pomóc. A n i  j e d n e j . 
                                 Światło księżyca przebijało się przez konary drzew. Ich cienie tańczyły z wiatrem. Jedna łza powoli spłynęła po jej bladej twarzy. Chciała ręką powstrzymać kolejną, lecz nie mogła. Wypływały z jej oczy bez jej zgody. 
                                  Nie miała pojęcia co dzieje się z jej ciotką i bratem. Wszystkie kontakty umilkły. A ona nie wiedziała co ma robić dalej. Nie miała żadnej kolejnej wskazówki. Nic. 
                             Podeszła do okna. Padał siarczysty deszcz. Ledwo można było coś dostrzec. Jednak swoim wzrokiem zdołała wyłapać dwie postacie, które zmierzały właśnie do bram zamku. 
                               Wszystko zaczynało się komplikować. Nie spodziewała się tego, że w t y m wszystkim pojawi się jeszcze ktoś. Ktoś kogo nie mogła rozgryźć. Nie wiedziała kim jest i jakie ma zamiary. Był obcy. Czuła od niego dziwną aurę, ale nie mogła jej określić. Nie wiedziała czy jest tym dobrym czy tym złym. A musiała to wiedzieć! Każda informacja, każdy człowiek mógł zmienić bieg wydarzeń na miej korzystny, a nawet na tragiczny. Nie mogła na to pozwolić. Tylko jeszcze nie wiedziała jak ma temu zapobiec.


***





                          Siedzieli w rogu  Pokoju Wspólnego pijąc gorące kakao. Zdążyli już zmienić mokre ubrania i teraz pogrążyli się w rozmowie. 
                   Julia bacznie śledziła każdy jego najmniejszy ruch, każdą najmniejszą reakcje na opowiadaną przez nią historię. Zapoznawała go ze swoim życiem. Opowiadała każdy szczegół. Nie wiedziała czemu to robi. Przecież nigdy nikomu tak szybko nie zaufała. Zawsze uciekała od tego. Bała się komukolwiek zaufać. Obdarzyć kogoś tym uczuciem. Bo to wiązało się z wieloma rozczarowaniami. Ludzie mogli ją oszukać. Wykorzystać wszystkie informacje jakie im przekazała przeciwko niej. A poza tym miała już swoich przyjaciół, którzy nigdy jej nie zawiedli, na których zawsze, ale to zawsze mogła liczyć. Więc nie szukała nikogo innego. 
                          Ale Trip Cole był inny niż wszyscy.  Miał coś co pozwalało jej się otworzyć. Jakby magia. 
 -Może teraz ty mi powiesz coś o sobie? –zapytała upijając łyk ciepłego napoju. 
                            Popatrzył na nią dziwnym, lekko przerażonym wzrokiem. Nie mógł jej nic powiedzieć. Gdyby ona się o czymś dowiedziała wszystko ległoby w gruzach. W s z y s t k o. Musiał kłamać. Nie miał innego wyjścia. A tak bardzo tego nie chciał. Tak bardzo pragnął być z nią szczery. Zasługiwała na to, jak nikt inny.
 -Moja historia jest nudna i nieciekawa. Nie będę cię nią zanudzał. –Próbował ominąć temat, jednak wiedział, że Julia jest osobą dociekliwą i nie odpuści dopóki nie dopnie swego. –A poza tym wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi jeszcze wszystkiego. –Ona uciekała od niego wzrokiem. Z t e g o nie chciała mu się spowiadać. 
 -Powiedziałam ci już wszystko. Nic więcej nie ukrywam. –Znowu kłamała. A on doskonale o tym wiedział.
 -Twoje oczy mówią co innego. 
 -Nie zamierzasz odpuścić, prawda? –Westchnęła głośno i wbiła w niego zdegustowane spojrzenie. 
 -Nie zamierzam. Więc lepiej mi powiedz. –Posłał jej delikatny uśmiech.
 -Nie chyba nie jestem gotowa o tym mówić. A poza tym nie odpowiedziałeś na moje pytanie. 
 -Ale… -nie dane było mu skończyć, bo przerwał mu przeraźliwy huk zamykanego portretu, a po chwili wrzask. 
 -Julia! Gdzie ty do cholery jesteś! –Ruda osóbka wpadła do Pokoju Wspólnego rozglądając się na wszystkie strony. Jednak przez swoje podekscytowanie nie był wstanie dostrzec siedzącej w rogu dziewczyny. 
 -Roztrzepańcu tu! –krzyknęła do niej Potter.
                          Od razu podbiegła do niej głęboko przy tym oddychając. Spojrzała zaciekawionym wzrokiem na jej towarzysza, później znowu na brązowooką i na chłopaka. Potrząsnęła głowa. Wyglądała przy tym dość komicznie. 
 -Muszę ci coś pokazać. Chodź! Ty też! –Pociągnęła oboje w stronę drzwi. 
 -Ginny o co ci chodzi? Czemu biegniemy? 
 -Znalazłam dziwne miejsce. Reszta już tam jest. To jest świetne! 
                           Julia z Tripem spojrzeli na siebie i jedynie wzruszyli ramionami pozwalając prowadzić się Rudej. Zbiegali w dół i w dół. Do ciszy nocnej została niespełna godzina, więc korytarze były prawie puste. Można było zauważyć tylko kilku uczniów, którzy korzystali z ostatnich minut legalnego spacerowania po zamku. 
                           Znaleźli się w lochach i Weasley pociągnęła ich w ich głąb. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Chłód bijący od kamiennych murów wywoływał ciarki na ciele Gryfonów. Droga stawała się coraz mniej widzialna. Było coraz mniej świateł, które mogłyby ułatwić i poruszanie się.
                         W końcu się zatrzymali. Przed nimi znajdowała się jedynie kamienna ściana. Nie było żądnych drzwi. Nic kompletnie nic. Tylko ściana. Nic nieznacząca, do niczego niepotrzebna ściana. 
 -Chciałaś nam pokazać…ścianę? –zapytała Julia patrząc wkurzonym wzrokiem na swoją przyjaciółkę. 
 -No oczywiście, że nie! –prychnęła wściekle Ruda. Podeszła do muru i dotknęła go prawą ręką. Przejechała nią w dół i w górę. Po paru chwilach wydarzyło się coś niezwykłego. Kamienne cegły, które układały się wcześniej w mur, rozstąpiły się ukazując wejście.
 -Skąd… jak.. co? –Julia nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Stała z szeroko otwartymi oczami i wpatrywała się w to co przed chwilą się wydarzyło. 
 -Świetne, prawda?! –krzyknęła Ginny –Chodźcie! –kolejny raz chwyciła ich za ręce i pociągnęła w swoim kierunku. 
                   Szli dość wąskim korytarzem. Na ścianach gdzieniegdzie wisiały pochodnie, które kiedy tylko się pojawili zapaliły się i oświecały im drogę. Ściany pokryte były zieloną, przezroczystą mazią, a pod nią widniały przeróżne napisy czy też rysunki. 
                   Kiedy pokonali dość nieprzyjemny korytarz weszli do przestronnego pomieszczenia. To co zobaczyli przeszło ich wszelkie oczekiwania. Był to jakby bardzo, ale to bardzo zaniedbany klub. Pomieszczenie było tak strasznie przestronne, że mogło pomieści prawie wszystkich uczniów. Wzdłuż dwóch ścian stały zakurzone krzesła i stoły. Na długości jednej stał ogromny bar, a za nim zaniedbane szafki, na których stały puste, a czasami nawet pełne butelki. Na samym środku znajdował się wydzielony parkiet do tańca. Ściany były pokryte połyskującymi, czarnymi kafelkami, a podłoga matowymi. Świeczki umieszczone na ścianach dawały delikatną poświatę, dzięki temu to miejsce było jeszcze bardziej magiczne. 
 -Ja nie mogę! To jest niesamowite! –krzyknęła Potter i zaczęła obracać się wokół. Dopiero po chwili zauważyła stojących obok przyjaciół.
 -Czy myślicie o tym samym co ja? –zapytał Harry i uśmiechnął się cwanie. 
 -No pewnie! –odpowiedzieli zgodnie. Jedynie Ron patrzył na nich dziwnych wzrokiem. 
 -Czyli o czym? –podrapał się jedynie jedną ręką po głowie.
 -To na prawdę twoja rodzina Ginny? Coraz częściej w to wątpię –powiedziała zdegustowana Julia. 
 -Nie raz próbowałam namówić mamę na to, żeby jednak to sprawdziła, ale ciągle odmawiała. 
 -Dobra, może jednak wytłumaczymy mu o co chodzi, bo zaraz będzie cisza nocna i powinniśmy być w dormitoriach –wtrąciła się Hermiona. 
 -A ty jak zawsze ta odpowiedzialna –prychnęła Potter i zwróciła się do Rona. –Słuchaj mnie teraz uważnie, bo nie będę się powtarzać. Jak widzisz twoja siostra znalazła to świetne miejsce, które na pewno kiedyś było świetnym klubem. Jednak jak zdążyłeś zauważyć, a może i nie, to teraz to miejsce przypomina ruderę. Więc chcemy to zmienić i wykorzystać. Czy teraz zrozumiałeś? Czy przeliterować? 
 -Teraz rozumiem. Świetny pomysł! 
 -Ale może zajmiemy się tym jutro? Jest piątek i będziemy mogli spokojne po lekcjach wszystko zaplanować i zacząć działać? –zaproponowała Granger.
 -To raczej dobry pomysł. A teraz idziemy spać. –Harry i inni powędrowali do wieży Gryfonów i każdy jak najszybciej chciał oddać się objęcia Morfeusza. Jutro czekał ich pracowity dzień. Pełen niespodziewanych zwrotów akcji. Spotkań, których woleliby uniknąć. Ale to przyniesie jutro. Jutro, które może być gorsze, a może lepsze niż dzisiejszy dzień.



8 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny pomysł, świetnie prowadzona fabuła i ciekawie rozwijająca się akcja.
    A te opisy to... nawet nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa, które je określi.
    Fantastyczne, niesamowite, świetnie dopracowane i przemyślane. Naprawdę sztuką jest w ciekawy i szczegółowy sposób opisywać uczucia, a Ty robisz to w sposób idealny.
    Gratuluję! :)

    Zapraszam: http://our-own-sense.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jejku dziękuje za tak miłe słowa na prawdę :*

      Usuń
    2. bardzo dziękuję za miły komentarz u mnie na blogu :)
      nie byłam pewna gdzie ewentualnie napisać, ale u mnie pojawił się nowy rozdział :))

      http://our-own-sense.blogspot.com

      Pozdrawiam :) :*

      Usuń
    3. nie ma za co, to tylko szczera prawda.
      już do ciebie pędzę : )

      Usuń
  3. Cześć ;)
    No proszę, jak zwykła potyczka może przenieść się na znacznie wyższy poziom. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą przeznaczenie i szlaban :D
    Julia musi koniecznie zacząć panować nad swoimi emocjami, jeśli chce coś zdziałać przeciwko Voldemortowi. Na razie to tylko nauczyciel, ale sami dobrze wiemy, jak emocjonalność przeszkadza logicznemu rozumowaniu, a to jest specjalnością naszego Lorda.
    Ooo, bardzo się cieszę, że Ginny pogodziła się z resztą, zwłaszcza z Julią.
    Fajnie, że przywołałaś fragment znany z książek - moment, w którym Hermiona była jednocześnie niegrzeczna i słodka, a mianowicie eliminacje, w których zwyciężył Ron :) Świetna sprawa.
    Hmm, trochę zgrzytnął mi ten fragment ze szlabanem. Ja wiem, to świetna okazja do rozegrania poważnej akcji, ale z drugiej strony 1) osobiście zaangażowany dyrektor 2) McGongall uśmiechająca się na myśl o zagrożeniach, jakie mogą czekać uczniów z Zakazanym Lesie i 3) puszczenia uczniów samych do Zakazanego Lasu, nooo, to brzmi podejrzanie. Brzmiało już dość niepewnie z "Kamieniu Filozoficznym", a tu już w ogóle. Ryzykowny pomysł :)
    No, ale dzięki temu doszło do pocałunku. Pocałunków. Zbliżeń. To okropeczne, że Julia zdradziła Blaise'a i to jeszcze w taki sposób... Ja rozumiem przeznaczenie i te sprawy, ale szkoda, mimo wszystko.
    Oboje zapierają się, że to, co stało się podczas szlabanu, nie znaczy nic, ale widać bardzo wyraźnie, że dla obojga był to przełom. Malfoy Malfoyem, ale nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby ktokolwiek ze środowiska Julii dowiedział się o tym, co zaszło...
    Nie ma co, ostatnio tak podobał mi się początek związku Julii i Blaise'a, ale nie dałaś im się nacieszyć :) Ogólnie temat zdrad jest dla mnie raczej obcy, ale spodobał mi się w tym wszystkim aspekt przeznaczenia, który bardzo do mnie przemawia.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem, trochę to wszystko wychodzi w dziwny sposób, ale mam nadzieje, że na koniec wszystko się wyjaśni dlaczego McGonagall był taka szczęsliwa itd. Julia i Blaise? może to jeszcze nie koniec, ale wszystko w swoim czasie bo zaraz za dużo zdradzę i nie będzie niespodzianek :D

      Usuń
  4. Cześć, kochana, zapraszam Cię do siebie na nowy rozdział :)
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń