1 września 2015

Rozdział 2

Zagubiona w ciemności. 




Within Tempation – Somewhere 


        W Norze panował zamęt. Zresztą jak zawsze. Pani Weasley biegała w tą i z powrotem, przygotowując kolację. Fred i Georg robili różne kawały, Ron kłócił się o coś z Hermioną, wrzeszcząc na cały salon, a reszta obecnych osób po prostu pałętała się po domu, szukając sobie odpowiedniego miejsca. Tylko jedna osoba postanowiła wyjść i pobyć przez chwilę sama.
        Julia szła właśnie po jakiejś polanie niedaleko domu Weasleyów. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Położyć się, iść dalej, czy po prostu stać w miejscu i czekać. Ale na co?  
        No właśnie. Od miesiąca nie robiła nic konkretnego. Nie miała pojęcia w co ma włożyć ręce. Przed oczami codziennie miała postać Syriusza i te jego martwe, niczego niewyrażające spojrzenie. Oczy pełne pustki. Pozbawione życia.

Bolało.

         Znowu czuła ten ból, który towarzyszy każdemu z nas po utracie najbliższej osoby. Jednak ta młoda dziewczyna w swoim szesnastoletnim życiu, straciła już tych osób strasznie dużo. Za każdym razem bolało bardziej. I coraz trudniej było się jej podnieść.
         Przed bliskimi udawała, że wszystko jest w porządku. Że nie przejmuje się, aż tak bardzo. Przy nich chodziła z uśmiechem na twarzy, a w środku niewidzialna siła rozrywała ją na małe kawałeczki i wyrzucała je w ciemny kąt, tak żeby nie można było już ich poskładać.
         Codziennie czuła, że się zapada. Miała uczucie, że wpada w jakąś otchłań. Że grunt pod nogami się jej usuwa, a nigdzie nie ma ratunku.
         Bo kolejny raz ktoś przez nią zginął. Czyjaś linia życia została przerwana i to tylko z jej powodu. Nienawidziła samej siebie. Czuła odrazę kiedy patrzyła w lustro. To co w nim widziała, odstraszało ją. Wydawało się jej, że to nie ona tam stoi. Nie widziała już tej uśmiechniętej i szalonej Brunetki, tylko kompletnie obcą osobę, o poszarzałej cerze i twarzy nie wyrażającej nic. Kompletnie nic.
         W dzień, w dzień od pamiętnej nocy w Ministerstwie Magii, nie myśli o niczym innym. Niczego innego nie wspomina, tylko to jak Syriusz zasłania ją własnym ciałem, a po chwil upada bezładnie na kamienną, zimną posadzkę. Ciągle słyszy szyderczy śmiech wydobywający się z gardła Bellatrix Lestrange. I te jej radosne spojrzenie.
          Zacisnęła ręce w pięści i spojrzała w górę. Nad jej głową rozciągał się granatowy firmament, ubrany w migoczące punkciki. Gwiazdy, które nie raz płakały z bezsilności. Bo one w i d z ą wszystko, ale nie mogą niczemu zaradzić. Mogą tylko patrzeć na krzywdę ludzi i im współczuć. Bo w nich jest zapisana przeszłość i przyszłość. One co noc wysłuchują wołań o pomoc. Jednak kiedy starają się pomóc większość z ludzi nie zauważa wskazówek. Robią o wiele więcej niż może się komukolwiek wydawać.

Bo one w i e d z ą.

Ale nikt ich nie słucha.

         Ona stała tak na pustej polanie, która była okrążona dużymi, majestatycznymi drzewami, które między sobą szeptały przeróżne historie, a wiatr porywał je dalej, dodając swoje wątki.
         Zaczął padać deszcz. Niebo zaczęło płakać razem z tą bezradną, młodą dziewczyną, która stała samotnie na polanie. Łzy płynęły po jej policzkach, a ona ich nie wycierała. Chciała żeby pozostawiły po sobie ślad.

Chciała pamiętać. 
Nie mogła zapomnieć.

           Bo gdyby zapomniała przestałaby istnieć. Wraz z wymazanym wspomnieniem, zniknęłaby ona sama. A tego nie mogła zrobić. Musi się zemścić. Pomścić swojego Ojca Chrzestnego. Tylko to jeszcze trzyma ją przy życiu.
 -Obiecuje Lestrange, będziesz żałować, że kiedykolwiek stanęłaś na mojej drodze -szepnęła w przestrzeń.
           Po chwili rozpętała się wielka burza. Złociste pioruny rozświetlały granatowe niebo. Wiatr porywał liście w górę. Drzewa zaczęły się coraz szybciej kołysać. Jak na zawołanie zrobiło się przeraźliwie ciemno. Tylko jarzyły się grzmoty. Jakby pogoda też była po jej stronie. Popierała ją i zamierzała pomóc. Chciała ją umocnić w tym przekonaniu, że zemsta jest najlepszym rozwiązaniem i tylko dzięki temu uwolni swoje serce z kajdan żalu i smutku.
          Teraz nadszedł dla niej nowy czas. Nastał rok pełen bólu, walk, wojen. Teraz musi spojrzeć swoim wrogom prosto w oczy i ich przezwyciężyć. Pokona ich. Nawet gdyby miała zginąć. Nie odpuści dopóki nie zabije Bellatrix.

           Kiedy pogoda się uspokoiła, a ona osuszyła swoje mokre ubrania jednym zaklęciem, skierowała się na niewysokie wzgórze, na którym stało jedne, jedyne drzewo, które było dość bardzo dotknięte zębami czasu. Zainteresowało ją to, bo przypominała jej, ją samą. Ona też stała sama. Może i pod nią ktoś się znajdował. Jednak z góry tego nie widziała. Czuła, że nikt już z nią nie został. Że usycha w samotności, dławiąc się poczuciem winy. Że to co miała w środku, zostało zjedzone przez szkodniki, które zamieszkały w niej, po pamiętnej nocy. Już nie było w niej tyle życia co wcześniej. Wiedziała,że z każdym mijającym dniem zapada się coraz bardziej. Że demony jej błędów, coraz mocniej zaciskają swoje palce na jej ramionach i ciągną ją w otchłań, której się boi, ale przed, którą nie ma siły uciekać. I nikt nie słyszy jej wołania o pomoc. Wszyscy są głusi, bo pozory zasłoniły im oczy i zatkały uszy.


Zagubiona w ciemności, z nadzieją na znak
Zamiast tego, jest tylko ciemność*

   
           Stanęła koło drzewa i oparła się o nie. Ręką delikatnie przejechała po uschniętej i chropowatej korze. Puknęła w nie. Okazało się puste środku.

Zupełnie jak ona…

         Nie chciała się tak czuć. Ale nie mogła nic zrobić. Jej wnętrze nie wypełniało nic, oprócz chęci mordu, na osobach, które zabrały jej szczęście. Te które miała i te, które mogła mieć. Żyła tylko po to, żeby się zemścić. Już nie czekała z utęsknieniem, na pierwszego września, kiedy to w końcu pojedzie na stację King’s Cross i przejdzie przez magiczne przejście, na peron dziewięć i trzy czwarte. I stamtąd zabierze ją czerwony pociąg, do najbardziej magicznego miejsca na ziemi. Do miejsca gdzie w końcu poczuła się jak w domu. To tam nauczyła się wszystkiego, poznała przyjaciół, wrogów.
        Jednak teraz nie zaprzątała sobie tym głowy i nie interesowała się tym. Bo każdego dnia od pogrzebu szukała planu. I przez cały czas nie mogła go znaleźć. To wszystko ją przewyższało. Czuła się bezradna. A tego nienawidziła! Nienawidziła stać w miejscu i nic nie robić, kiedy wiedziała, że musi działać.Bo czas leci nie ubłaganie i nie będzie na nas czekał.

Bo to on decyduje.

        My nie mamy prawa głosu. Musimy się przystosować i żyć jego rytmem. Nasze sprzeciwy i błagania nic nie zmienią.

Bo to on decyduje.

        Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Jednym zwinnym ruchem ręki zatarła po niej ślad. Nie mogła już być słaba. Nie mogła pokazywać jak bardzo cierpi. M u s i a ł a być twarda. Zapomnieć o bólu. Teraz musi się dla niej liczyć tylko i wyłącznie zemsta.



***


          Kiedy przekroczyła próg domu, do jej nozdrzy dostał się aromatyczny zapach jedzenia. Automatycznie jej brzuch zaczął domagać się tych pyszności, które właśnie zobaczyła na stole. Siedzieli przy nim jej najbliżsi, którzy teraz byli jej jedyną rodziną. Od razu założyła na swoją twarz maskę, którą od dłuższego czasu przybierała kiedy przebywała z innymi ludźmi. Było to swojego rodzaju bariera. Dzięki temu też chciała uniknąć pytań i pomocy. Nie chciała, żeby wszyscy zawracali sobie jej problemami głowę. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Chociaż i tak się tak czuła.
          Wszyscy robili wszystko,  żeby jej ani Harryemu nie spadł ani jeden włos z głowy.  Traktowali ją jak szklaną lalkę, która może się za chwilę stłuc. Chcieli ją przed wszystkim chronić. Oczywiście ona była im wdzięczna. Ale zaczynało ją to denerwować. Gdyby nie ta kontrola to już dawno szukałaby Bellatrix i Voldemorta. Jednak wszyscy próbowali jej wyperswadować ten pomysł z głowy i robili wszystko, żeby nie mogła go zrealizować. A ona nie pragnęła niczego więcej ja ich zabić i pomścić tych wszystkich ważnych dla niej ludzi, których jej odebrali.
 -Julia kochanie, usiądź i zabieraj się do jedzenia, póki ciepłe.
           Po chwili dobiegł ją ciepły kłos Pani Weasley, która wskazywała ręką na wolne miejsce obok jej brata. Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie i zaczęła jeść, to co znajdowało się na jej talerzu.
 -Dostaliśmy zaproszenia na jutrzejszą imprezę urodzinową do Cho Chang -powiedział do niej Ron.
 -No i? -zapytała obojętnie popijając pomarańczowy sok.
 -Z grzeczności i dobrych manier, wypadałoby pójść -wtrąciła się Hermiona i popatrzyła wymownie na pannę Potter.
 -Jakbyś nie zauważyła przez tyle lat, to ja mam gdzieś dobre maniery.
          Wzruszyła obojętnie ramionami i wpatrywała się w swoją szklankę, jakby zobaczyła w niej coś nadzwyczaj ciekawego. Hermiona natomiast dalej się na nią patrzyła i nie mogła znaleźć dobrego słowa jakim mogłaby określić jak ta dziewczyna działa jej na nerwy. Od dawna się nie lubiły, jednak z roku na rok przybierało to na sile. Nie mogła znieść jej beztroskiego i obojętnego podejścia do życia. Tej gry, w którą z nią pogrywała. Wrednych tekstów, które wypływały z ust Julii, a na które panna Granger nie zawsze potrafiła odpowiedzieć. Jednym słowem to co było związane z Julią Potter sprawiało, że Hermionie szybciej było serce, a ciśnienie niebezpiecznie się podnosiło.
 -Ej no Julka, nie powiesz mi chyba, że nie pójdziesz na tą imprezę? -niespodziewanie głos zabrała Ginny, która siedziała na przeciwko brunetki.
 -A czy ja mówię, że nie pójdę? -uśmiechnęła się chytrze i puściła oczko do Rudej.
 -No to świetnie.  -Klasnął w dłonie Ron i zaczął kończyć swój posiłek.
 -Ronaldzie Weasley, chciałabym ci uświadomić, że wyglądasz jak prosiak, który po tygodniowej głodówce dostał w końcu jedzenie -powiedziała Julia i podniosła się z miejsca.
          Ron popatrzył się na nią dziwnym, zaskoczonym wzrokiem i przełknął z trudem to co miał w ustach Nigdy nie zwracała mu uwagi na w sposób w jaki je, od tego była Hermiona.
 -Głodny jestem! -krzyknął, kiedy ona była już przy wyjściu z kuchni.
          Odwróciła się do niego i z chytrym uśmieszkiem powiedziała tylko:
 -Jak to mówi Granger : z grzeczności i dobrych manier jedz z zamkniętą buzią i najlepiej oddzielnie.
           Wszyscy oprócz Hermiony wybuchnęli śmiechem, a Julia wbiegła po schodach do pokoju, który dzieliła z wcześniej wymienioną i Ginny.
          Chwyciła tylko swoje rzeczy i poszła do łazienki, wziąć prysznic. Była już dość zmęczona, a wiedziała, że jutro czeka ją wczesna pobudka. Bo najmłodsza latorośl Weasleyów na pewno już w swojej małej główce kombinuje jak zrobić, z nich bóstwa.
          Nie można powiedzieć, żeby brązowooka nie lubiła tego typu zabaw. Wręcz przeciwnie, k i e d y ś to uwielbiała. Jednak t e r a z wcale nie sprawiało jej to wielkiej przyjemności.

Zmieniła się.

          Z całych sił starała się być tą osobą, którą do niedawna była. Jednak nie miała siły, żeby przeciwstawić się siłom , które robiły w niej ‚przemeblowanie’.
         Weszła do kabiny i odkręciła kurek z ciepłą i zimną wodą. Oparła się dwoma rękoma o szklaną szybę i pozwoliła, aby krople wody, spływały po jej zmęczonym ciele.
          Chciała być tą samą Julią Potter, dla której liczyło się więcej niż tylko zemsta. Jednak teraz potrzebowała pomocy, żeby w r ó c i ć. Ale nie widziała żadnej osoby, która była by gotowa podać jej pomocną dłoń. Czuła, że nikt jej nie słucha.

Albo nie chciała widzieć. 

    Albo to ona nie chciała słuchać. . .



***



           Była ciemna noc. 
           W oddalonym o tysiące mil od Londynu lesie panowała ciemność. Żaden blask księżyca nie mógł przedrzeć się przez drzewa, które wydawały się chronić tego miejsca. Drzewa, które szeptały między sobą. Które widziały już niejedną śmierć. 
           Kiedyś były tętniące życiem, oblane zielenią, teraz wydawały się umarłe. Patrzyły na krzywdę innych i nie mogły nic zrobić, nic powiedzieć. Mogły jednie biernie stać i obserwować ludzi, którzy znajdowali się na dole. Ludzi, którzy byli przyodziani w czarne, długie, powiewające na wietrze szaty i maski, które zakrywały im twarz. Ustawieni byli w okręgu. Każdy obok każdego, w równych odstępach. Nikt na nikogo nie spoglądał, jakby bali się, że jedno niewinne spojrzenie może zabić. 
           Panowała niczym niezmącona cisza. Jednie liście drzew wydawały charakterystyczny szelest. Były prowadzone przez wiatr w wolnym, nic nieznaczącym tańcu. Tańcu pozbawionym emocji, uczuć. Wykonywanym jednie z przymusu i  przyzwyczajenia. 
          Jednak po dłuższej chwili liście i wiatr zaczęły poruszać się w innym rytmie. Jakby ktoś włożył do odtwarzacza inną płytę. Płytę z muzyką szybszą i bardziej dynamiczną. Teraz ich ruchy były przesiąknięte aż za nadto wszelkimi emocjami. Można było powiedzieć, że siły i dary natury zaczynają się przeciw czemuś lub komuś buntować. Jakby zgłaszały sprzeciw. Chciały krzyczeć, lecz jednym głosem jaki z siebie wydawały, były tylko przeraźliwe świsty i szelesty. 

Nikt ich nie rozumiał.

           I wtedy za kurtyny mrocznych, majestatycznych drzew wyszedł O n. Człowiek- jeżeli tak można było go nazwać- o szkarłatnych oczach i lekko pozieleniałej skórze. O twarzy przypominającej węża. Kroczył dumnie, a koło jego nóg pełzł duży, przeraźliwy wąż. 
           Z daleka czuć było tą aurę strachu, którą naokoło siebie wytwarzał. Oczami wyobraźni można było zobaczyć wszystkie ofiary, które zginęły z jego rąk. Można był prawie słyszeć krzyki bólu i błagań o litość. 
            Ale on był bezlitosny.  
            Kiedy przyłączył się do koła zebranych, wszyscy ukłonili się nisko. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas, który miał być najprawdopodobniej uśmiechem. 
 -Macie dla mnie jakieś ciekawe informacje? –zapytał syczącym głosem, który nie jednego przyprawiał o dreszcze. 
 -Odnaleźliśmy Elizabeth O’Donnell -powiedziała jedna z zamaskowanych postaci, kłaniając się tak nisko jak tylko mogła. Po głosie można było wnioskować, że był to mężczyzna.
 -Pokażcie mi ją –syknął. 
            Po chwili w środku utworzonego koła pojawiła się związana kobieta. Ubranie gdzieniegdzie miała  poszarpane. Na twarzy i rękach miała już zaschniętą krew. Po jej wyglądzie można było wnioskować, że była przez dłuższy czas torturowana. 
            Podniosła do góry głowę i spojrzała na N i e g o. Z jej zmęczonych, lekko przekrwionych, niebieskich oczu można było wyczytać obrzydzenie i nienawiść. 
           Podszedł do niej i popatrzył na nią z góry. Widział jej wojownicze spojrzenia. Doskonale wiedział jakie emocje w niej wywołuje. Brzydziła się go. Nie mogła na niego patrzeć. Jednak on się tym nie przejmował. Ona była potrzebna mu tylko po to, żeby wyciągnąć z niej informacje. 
 -Witam Elizabeth. Chyba wiesz po co cię tu zaprosiliśmy? 
            Wbiła w niego swój wzrok. Jako jedna z nielicznych osób, nie bała się patrzeć mu prosto w oczy. Oczy tak straszne i tak odpychające, że samo patrzenie w nie wywoływało przeraźliwe dreszcze na całym ciele. 
             Jednak nie u niej. Ona była inna. Dla niej nie był strasznym, siejący zgrozę i spustoszenie Lordem Voldemortem. Nie widziała go w tych perspektywach. Jej pogląd na jego osobę był zupełnie inny. Był po prostu dla niej czymś co trzeba zniszczyć, zlikwidować. Był jednie niepotrzebnym elementem w układance życia, który psuje piękny, idealny, kolorowy obrazek i trzeba go jak najszybciej wyeliminować.  
 -Nic ci nie powiem! -wychrypiała zmęczonym głosem, dalej nie odrywając oczu od jego tęczówek. 
             Przyglądał się jej z podziwem, który ukrywał pod swoją maską obojętności. Nie mógł zaprzeczyć, że ta kobieta go intrygowała. Była jedną z nielicznych osób, która w ten sposób na niego patrzyła. Która w ten sposób się do niego odnosiła. Nie bała się go. Wręcz przeciwnie. Zachowywała się jakby ten stojący przed nią czarnoksiężnik wcale nie był bezwzględnym i bezdusznym mordercą, dla którego liczy się jednie zawładnięcie całym światem. W jej oczach był kimś o wiele gorszym. 
 -To tylko kwestia czasu. Prędzej czy później i tak wszystko powiesz. 
 -Po moim trupie! –warknęła.
 -Z twojej śmierci nie będę miał żadnego pożytku. Niestety –mruknął i wrócił na swoje miejsce. –Liam Forest. 
             Po jego słowach do środka wkroczył wyprostowany, wcześniej wymieniony młodzieniec. Ukłonił się nisko i popatrzył na Czarnego Pana. 
 -Panie Forest, gratulacje. Przydzielam panu najważniejsze zadanie, nad którym rozmawialiśmy na ostatnim spotkaniu. Wiesz czym grozi niepowodzenie tej misji? –syknął, a po dziele młodego chłopaka stojącego zaledwie cztery metry od Voldemorta, przeszły zimne dreszcz.
          Wiedzial jakie sa konsekwencje. Zdawał sobie z tego doskonale sprawe. Z jednej strony rozpierała go duma a z drugiej...niewyobrażalnie się obawiał. 


Śmierć albo chwała.
    Co wybierasz?... 


 -Tak Panie. Doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji. Jednak jestem dumny, że to mi przydzieliłeś to zadanie. Nie zawiodę cię –powiedział na jednym wdechu i ponownie pochylił się nisko. 
 -Doskonale –powiedział i zwrócił się do stojącego obok niego mężczyzny. –Snape, zaopiekujesz się panną O’Donnell. Chcemy przecież, żeby czuła się w śród nas jak najlepiej i żeby niczego jej nie zabrakło. A ty Draco .-tu zwrócił się do młodzieńca stojącego naprzeciwko niego. –Ty ugościsz u siebie Foresta. 
           Młody Malfoy skinął tylko sztywnie głową i stanął znowu prosto.
 -Na dzisiaj koniec -syknął i od razu zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. 
            Po chwili polana była pusta. Nie było na niej żadnej żywej duszy, która mogłaby zakłócić spokój tego miejsca. Już nikt nie mógł przeszkodzić rozwścieczonemu wiatru, który postanowił rozładować swoją złość, na drzewach, którym nie pozostało nic innego, jak się mu poddać i razem z nim zacząć niezobowiązujący taniec.




***



     -Ginevro Weasley, jeżeli za sekundę nie opuścisz łazienki, obiecuje, że wywalę drzwi i spuszczę ci twoją piękną, rudą główkę w kiblu!  
            Julia od dobrych dwudziestu minut stała pod drzwiami, waląc w nie pięścią i krzycząc, na cały dom, coraz to drastyczniejsze groźby pod adresem swojej przyjaciółki. Jednak to nie przynosiło skutków, bo Ruda nie wychodziła, ani nie dawała znaku życia. To jeszcze bardziej potęgowało gniew w pannie Potter. Bo ta osóbka, o brązowych włosach i czekoladowych oczach nienawidziła jak ktoś ją bezczelnie ignorował. Działało to na nią jak płachta na byka. Była wtedy gotowa zrobić  tej osobie oraz osobą, które w niczym nie zawiniły, a na własne nieszczęście znalazły się pod ręką, krzywdę. 
          Po kolejnych głośnych dziesięciu minutach drzwi od łazienki się otworzyły i stanęła w nich Ginny, która wyglądała nieziemsko. Po jej prostych, jak drut włosach nie było śladu. Ich miejsce zajęły idealne, sprężyste, rude fale, które z gracja opadały na jej smukłe ramiona. Wyciągnięty dres, który nosiła cały dzień zniknął, a w zamian pojawiła się czarna, lekko posrebrzana bluzka na ramiączkach i ciemne, opinające jeansy. Na stopy miała nasunięte czerwone szpilki. A twarz zdobił delikatny makijaż. 
          Julia stała z otwarta buzią i wpatrywała się w przyjaciółkę. Zapomniała już o złości jaką wywołała w niej ta pięknie wyglądająca teraz dziewczyna. Teraz nie była w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. A taki stan u panny Potter był rzadkością. 
 -Aż tak źle wyglądam? –zapytała po dłuższej chwili milczenia Ginny. 
         Brunetka tylko pokręciła głową jakby chciała pozbyć się niewidzialnych much i uśmiechnęła się najszerzej jak tylko potrafiła. 
 -Żartujesz?! Wyglądasz wspaniale! Mój brat padnie jak cię zobaczy –powiedziała i weszła do pomieszczenia, które wcześniej zajmowała Ruda. 
         Do Ginny dopiero po chwili dotarł sens ostatniego zdania, wypowiedzianego przez jej przyjaciółkę. 
 -Ja nie … No coś ty… Co? –zaczęła się jąkać.
 -Widzę jak na niego patrzysz! Nie wykręcisz się –krzyknęła Julia i zaśmiała się pod nosem. 
 -Och Potter i te twoje teorie! –krzyknęła Ruda i zbiegła po schodach.
       Brunetka ściągnęła ubrania i wzięła szybki, orzeźwiający prysznic. Po nim wykonała wszystkie zabiegi, które miały sprawić, żeby wyglądała olśniewająco. 
       Wykonywała te wszystkie czynności z precyzją i dziwnym zaangażowaniem. Chciała czymś zabsorbować swoje myśli, żeby nie zbiegały tam skąd przed chwilą udało się jej, je wyprowadzić. Nie chciała już tyle o tym myśleć. Chciała być tą Julią Potter, którą kiedyś była. Dalej beztrosko żyć. Zachowywać się normalnie. Nie przejmować się aż tak bardzo wszystkim. 
        Jednak druga jej strona chciała dalej rozpamiętywać i szukać planu. I to coraz częściej to ona wygrywała. I to jej brązowooka się poddawała, bo nie miała siły z nią walczyć. 
         
        Po spędzonej godzinie w łazience wyszła z niej ubrana w fioletową tunikę, z rękawami trzy czwarte, z których jedno z nich delikatnie odsłaniało jej smukłe, opalone ramię. Miała na sobie również czarne rurki i fioletowy baletki. Włosy rozpuszczone, które okalały jej twarz, na której znajdował się delikatny makijaż. 
        Była zadowolona z efektu, który udało się jej uzyskać. 
        Zbiegła po schodach na dół, gdzie wszyscy czekali już tylko na nią. Kiedy się im pokazała, zaczęły sypać się komplementy w jej kierunku. Za wszystkie podziękowała i ruszyła do wyjścia. 
         Jednak nagle przystanęła i walnęła się otwartą dłonią w czoło. 
 -Prezenty! –krzyknęła i wszyscy pobiegli do swoich pokoi, po zapomniane niespodzianki.

        Kiedy znaleźli się już przed dość dużym domem, do ich uszu dobiegł dźwięk dość głośnej muzyki. Z uśmiechem na twarzach przekroczyli próg posiadłości panny Chang. 
        Wszędzie była masa ludzi. Większość znali ze szkoły, jednak niektórych twarzy wcale nie kojarzyli. Przedzierali się przez tłum, poszukując solenizantki. Przeszli chyba cały dom i znaleźli ją dopiero w kuchni, przygotowującą jakieś napoje. Od razu równo krzyknęli ‘Wszystkiego Najlepszego’ i wręczyli jej podarki. Ona z uśmiechem na ustach zaczęła każdemu z osobna dziękować i życzyła im miłej zabawy. 
       Julka od razu chwyciła przygotowany przez nią napój i ruszyła w tłum. Każdy kogo mijała chciał się z nią przywitać i porozmawiać. Jednak ona omijała ich bez słowa tłumacząc, że kogoś szuka. A tak naprawdę nie wiedziała dokąd idzie. 
        Napiła się tego co znajdowało się w szklane i od razu jej twarz pokrył lekki grymas. Napojem jaki właśnie piła było nic innego jak Ognista Whisky z jakimś sokiem. Od razu opróżniła naczynie do czysta i chwyciła kolejna szklankę.  
        Stała właśnie w holu, kiedy zobaczyła, że przez wejściowe drzwi wchodzi nie kto inny jak Draco Malfoy i jego świta. Przewróciła teatralnie oczami na widok uwieszonej na jego ramieniu Pansy i ruszyła w dalszą drogę. Dalej nie wiedziała dokąd chce dojść, a to przepychanie przez tłum zaczęło ją już dość denerwować. 
        Nagle zobaczyła otwarte drzwi balkonowe, prowadzące na taras, z którego można było wyjść do dużego ogrodu. Od razu ruszyła w tamtym kierunku. Chwyciła jeszcze tylko stojąca na szafce zamknięta butelkę z bursztynowym płynem. 
       Jednak nie zdawała sobie sprawy, że ktoś śledzi wzrokiem każdy jej ruch i kiedy tylko zniknęła za zasłoną nocy, postanowił ruszyć za nią …

       Szła przez duży, okazały ogród. Do jej uszów dobiegały stłumione dźwięki muzyki. Co chwila upijała łyk z butelki. Substancja drażniła delikatnie jej gardło, jednak teraz jej to nie przeszkadzało. Czuła nawet, że pozwala się jej to w jakiś sposób odstresować. Nie błądziła już myślami nad tematami, które ją bolały. Które przy każdym wspomnieniu odrywały kawałek jej już i tak postrzępionego serca. 
        Nagle usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła się gwałtownie i wyciągnęła z kieszeni różdżkę, celując nią w zbliżającą się postać. Wytężała wzrok, żeby zidentyfikować przeciwnika. Jednak jej wysiłki poszły na marne, bo był on za daleko i panowała ciemność. Postać była coraz bliżej i teraz mogła stwierdzić, że był to młody mężczyzna. Już wiedziała kim on jest. Jednak dalej nie opuszczała magicznego przedmiotu.
 -Zabini, co tu robisz?! -warknęła kiedy chłopak znalazł się już zaledwie metr od niej. 
 -No wiesz Potter, zostałem zaproszony. Za to zastanawia mnie co ty tu robisz, z różdżką w ręku? -zapytał ze spokojem. 
        Zdziwiona jego zachowaniem, mimowolnie opuściła różdżkę i schowała ją z powrotem do kieszeni spodni. 
 -Też zostałam zaproszona -burknęła i odwróciła się plecami do niego.
       Marzyła tylko o tym, żeby sobie poszedł i zostawił ja znowu samą. Jednak on jak na złość stanął obok niej i nie zamierzał opuścić tego miejsca.   
       Wyjął z kieszeni paczkę z papierosami. Po chwili jednego z nich wsunął  do ust i odpalił, zaciągając się i wypuszczając dym. 
       Starała się ignorować jego obecność. Jednak on chyba miał inne plany. 
 -Czemu stoisz tu sama? -zapytał po chwili milczenia przenosząc na nią swój wzrok, ona zrobiła to samo.
 -Nie twój interes Zabini –warknęła i zaczęła iść dalej. 
          Chłopak również ruszył za nią i teraz szli ramię w ramię, mijając co rusz co nowie i coraz bardziej dziwne rośliny. 
           Z mijającym czasem mniej przeszkadzało jej towarzystwo Bruneta. Miała nawet dziwną ochotę o czymś z nim porozmawiać. Jednak kompletnie nie wiedziała na jaki temat. 
 -Przykro mi  z powodu twojego Ojca Chrzestnego –odezwał się po chwili.
 -Dzięki. Ale mam jedną prośbę. Możemy gadać o czymkolwiek, ale nie o tym jasne? 
 -Nie ma sprawy. Dziwi mnie, że w ogóle chcesz ze mną gadać. 
 -Mnie też. Może, dlatego że jesteś cynicznym dupkiem i nie będziesz próbował mnie pocieszać i wmawiać mi, że wszystko będzie dobrze i że się ułoży? 
    Popatrzył w jej oczy. Widział, że coś było z nią nie tak. Nie była już tą samą Julią Potter, która zawsze i wszędzie była najlepsza. Wydawała się dziwnie przygaszona. 
 -Rozumiem. Ale tego cynicznego dupka mogłaś sobie odpuścić. 
 -A co twoje ego jakoś bardzo na tym ucierpiało? -uśmiechnęła się do niego wrednie. 
 -Tak załamałem się. Moje serce krwawi. Jak mogłaś? -złapał się teatralnie za serce, a Brunetka zaśmiała się perliście. I przeniosła spojrzenie na Blaisea. 
 -Jesteś inny niż myślałam -odparła spokojnym głosem.
 -To dobrze czy źle? -zapytał podnosząc do góry jedną brew. 
 -Sama nie wiem. Ale raczej dobrze. 
 -Wiesz ja też się myliłem co do ciebie. Myślałem, że jesteś zadufaną w sobie Złotą Dziewczyną, która ma w nosie wszystko i wszystkich. 
      Kolejny raz jego słowa wywołały u niej szczery śmiech.
 -Powiedziałem coś śmiesznego? -zapytał oburzony i zgniótł niedopałek papierosa pod swoim buntem.
 -Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Nigdy nie sądziłam, że uważasz, że jestem zadufana w sobie. Raczej, że wredna, bezwzględna. Coś w tym guście. 
 -A jakie ty miałaś zdanie o mnie? Oprócz tego cynicznego dupka? 
 -Że jesteś uprzedzony do wszystkich, zamknięty w sobie i bezduszny. 
 -Nie trafiłaś tylko z tym bezdusznym wiesz?
      Popatrzyła na niego zdziwiona. Nigdy nie myślała, że jakiś Ślizgon przyzna się do tego, jaki na prawdę jest. Myślała zawsze, że oni pokazują ludziom jedynie swoje maski, które ściągają tylko kiedy są sami.
 -Czemu nie ufasz ludziom? -zapytała z zaciekawieniem, którego specjalnie nie kryła. 
       Przeniósł wzrok z niej, na rozciągając się krajobraz przed nimi. 
 -Bo nie można im ufać. Wszyscy dbają tylko o własne tyłki. Nie patrzą na nikogo. Nie obchodzi ich to, co mówią i czy robią komuś krzywdę. 
 -Ale jesteś taki sam. Nie raz obrażasz dziewczyny, wykorzystujesz je, żeby zaspokoić własne potrzeby. Czy nie z tego słynie wielki Blaise Zabini, prawa ręka Malfoya? -stwierdziła z wyrzutem i stanęła przed nim.
        To co zobaczyła w jego oczach zbiło ją z pantałyku. Ujrzała w nich poczucie winy, które pojawiało się codziennie u niej. Stał się teraz taki podobny do niej. 
 -Uwierz mi, że nie cieszę się z tego jaki i kim jestem. 
 -To się zmień. -Przy tym wzruszyła ramionami, lecz dalej nie spuszczała wzroku z chłopaka
 -Tylko wiesz, to wcale nie jest takie łatwe. Jak myślisz jakby zareagowali ludzie na to, że z dnia na dzień stałem się milutkim chłoptasiem, który kocha wszystko i wszystkich? –zapytał z wyczuwalną ironia w głosie. 
 -Czy wy Ślizgoni zawsze jesteście tak negatywnie nastawieni na wszystko? 
 -Tylko na te rzecze, które skazane są na porażkę. 
 -Nie wszystkie są. Nigdy nie upewnisz się do końca, dopóki nie spróbujesz. 
       Powiedziała i na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Uśmiech tak prawdziwy, że na początku wystraszyła się go. Jednak po chwili wpatrywała się intensywnie w Bruneta i on robił to samo. 
        Nagle poczuła przeraźliwy ból. Szyja zaczęła ją piec. Miejsce, w którym widniała pamiętna blizna paliło żywym ogniem. Upadła na kolana i chwyciła się za szyje. Poczuła również obcą dla niej obsesyjną radość i usłyszała w głowie przeraźliwe syknięcie. 
         Doznała wizji. Zobaczyła dwie postacie ubrane w czarne długie szaty.
 -Dzisiaj w nocy zaatakujecie Norę. Jednak macie nie zabijać Potterów. Innych możecie wykończyć. Chcę, żeby patrzyli jak pozbawiacie ich najbliższych życia i tego co im drogie. 
        Ból przeszedł tak szybko jak się pojawił. Zobaczyła przed sobą przerażoną twarz Zabiniego. Podniosła się szybko z klęczek i pobiegła do domu, w poszukiwaniu brata i innych. 





_____________________________________
*Within Tempation – Somewhere 

6 komentarzy:

  1. Czasami mam wrażenie, że ja sama jestem trochę podobna do Julii, nie tylko z wyglądu:p ale także i z charakteru. Rzeczywiście bradzo realistycznie oddałaś uczucia dziewczyny, muzyka tylko spotęgowała bardzo fajne opisy, jednak także na swój sposób odciągała od tekstu. Nie ma co tu dużo gadać, podobało mi się. Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uczucia Julii są niesamowicie realistyczne. Ja nigdy nie potrafiłabym tak niesamowicie wczuć się w osobowość bohaterki, może nie jestem tak uzdolniona jak ty? (bo ty naturalnie jesteś, i nie zaprzeczaj, bo znając życie, szczególnie utalentowane autorki są cholernie skromne ;p). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. to było super…Ach ten Voldzio… nie lubię go, jak sobie go wyobrażę, to automatycznie widzę napis przed oczami „Gwiezdne Wojny”. Pedał chce opanować świat a może i całą galaktykę, ale nic mu z tego wychodzi :DI się spiknęli Blaise i Julia…milutko ;)I ta wizja…biedulka. Tyle musi znosić, przez głupi szlaczek na szyi. Ale przynajmniej pomoże innym i będą wiedzieli o rzekomej napaści na Norę.Czekam na kolejny rozdział, naprawdę…

    OdpowiedzUsuń
  4. Bell i Hidney01 września, 2015

    B: Wspaniała część z Czarnym Panem. Te opisy takie realne. Poczułam się jakbym tam była. Dużo dialogów było :) Błędów żadnych nie zauważyłam.Cóż… dziś ciężko mi jakieś słowa wydusić z siebie. W każdym bądź razie podobało mi się. Błędów żadnych nie zauważyłam.Pozdrawiamy ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. No powiem Ci, że zaskakujesz mnie coraz bardziej:). Notki są coraz lepsze. Czasami zdarzają się jakieś literówki, ale to na prawdę bardzo mało. Aaaaa i ciągle zapominam na belce masz jeden bład zamiast „temu” jest napisane „tamu”. Ogólnie podoba mi się buntownicza postawa Julii i przypomina mi ona trochę swojego ojca Jamesa:). Pozdrawiam i czekam na kolejną notkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. krwawy-poemat02 września, 2015

    Jestem tu dopiero pierwszy raz, ale strasznie mi sie podobało, szczególnie Julia Potter, główna bohaterka ;D Świetnie opisujesz różne rzeczy i z przyjemnością czytałam rozdziały, oraz opis uczuć poszczególnych bohaterów, na pewno będę czytała to opowiadanie ;) jeśli możesz, to proszę informuj mnie o nowych notkach ;)

    OdpowiedzUsuń