W światach tak bliskich sobie, ale jednak tak dalekich
Marion Raven – Here I am.
Piękno dzisiejszej nocy pochłonęło ją całą.
Krucze niebo, a na nim zasiane tysiące świetlików, w oddali czarne sylwetki drzew kołyszących się taktownie w rytm cichego i jakże ciepłego szmeru powietrza, były niczym widok najdroższy, dający ukojenie po ciężkim dniu. Julia przechadzała się pod osłoną nocy po Hogwarcie. Nie mogła zasnąć. Wszystkie wspomnienia w tym miejscu wracały ze zdwojoną siłą. Chociaż mówiła sobie, że będzie silna, że się nie załamie, nie potrafiła.
Stara się zrozumieć czym jest jej życie. Próbuje domyślić się za co została ukarana. Dzisiaj na uczcie przyglądała się szczęśliwym ludziom. Gdy patrzyła na ich szczęście, na te uśmiechnięte twarze zazdrościła oraz podziwiała, że są tacy beztroscy. Życie im przemija szybko, pięknie i radośnie. Jej zaś całkiem odwrotnie. Powoli czuła zimno, które przechodzi przez jej ciało. Jakby jej serce zamieniało się w bryłkę lodu.
Kiedy przegląda stare zdjęcia wie, że powinna wspominać tylko te dobre chwile, ale ona płacze. Bo po co jej euforia? On nie wróci! Już nigdy nie będzie mogła się z nim pokłócić, przytulić, porozmawiać, a nawet tylko na niego popatrzeć. Tak cholernie jej go b r a k u j e !
Pod plecami poczuła nagą ścianę. Zimne cegły udzielają kującego, mroźnego bólu jej plecom. Jej oczy i twarz nie wyrażają żadnych uczuć. Staje się pusta. Znowu się zapada. Czuje jak bezradność i ból zaciskają palce na jej ramionach i ciągnął ją w ciemną otchłań.
Ale przecież było już dobrze. Otaczający ją zewsząd mrok rozjaśnił się. Widziała na końcu tunelu światło, które tliło się z każdym dniem bardziej. Nie chciała, żeby zniknęło.
Jednak znowu już go nie widzi. Pozwoliła mu zgasnąć. Starała się. Codziennie walczyła sama ze sobą. Żyła chwilą, a nie tym co było. Jednak jej silna wola, znowu się poddała. Kolejny raz wpuściła raniące wspomnienia, które teraz zaprzątały jej głowę i których za nic w świecie nie mogła się pozbyć.
Jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy, kto nie może mnie zranić. *
Przecież ona ma tylko szesnaście lat! Niczym nikomu nie zawiniła. Nigdy nie chciała być ,, ta która ocali świat”. Ona zawsze pragnęła spokoju i normalnego, nudnego życia, w którym nie dzieje się nic szczególnego. W którym nie musi patrzeć w oczy złu i śmierci. O takim, gdzie zamykając oczy będzie widziała tylko same przyjemne i nic nieznaczące obrazy, a nie śmierć osób, które kochała.
-Chce być wolna -szepnęła w przestrzeń.
Pragnęłam by ktoś odezwałby się, szepnął choć jedno słowo. Obiecywała samej sobie, że jeżeli tak się stanie zachowa je w sobie na długo! By było z nią, choć ono… skoro wszystko ją opuszcza.
-A wiesz czym ona jest? -usłyszała męski lekko zachrypnięty głos.
Odwróciła się przestraszona i wpatrywała się w zbliżającą postać mężczyzny. Kiedy był już wystarczająco blisko, rozpoznała w nim nowego Gryfona. Z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy.
-Co tu robisz? -zapytała ignorując jego wcześniejsze pytanie.
-O to samo mogę zapytać ciebie. Jest dość późno.
-Więc ciebie też nie powinno tutaj być -powiedziała już bardziej pewnie.
-Ciebie również. Ale może skończmy tą bezsensowną wymianę zdań. Jestem Trip Cole -Wyciągnął do niej dłoń.
Popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem, ale uścisnęła jego rękę.
-Julia Potter.
-Przejdziemy się? -zaproponował.
-Ale przecież sam mówiłeś, że jest późno.
-Czyżbyś bała się złamać regulamin? -zapytał zadziornie.
-Pff… Łamanie regulaminu to moja specjalność. Idziemy.
Przez chwilę szli w ciszy. Julia czuła się trochę nieswojo w towarzystwie szatyna. Jednak starała się to zagłuszyć.
-Więc czym jest dla ciebie wolność? -spytał po chwili Trip.
- Wolność… – zastanowiła się przez chwilę – wolność to muzyka którą gra dusza, to unoszenie się tam gdzie nie ma na to miejsca, to przeciskanie się przez ściany bez jakichkolwiek luk. Wolność to także nasze dobre czyny, które obrazują duszę taką, jaką jest. Wolność to rozświetlane mroku, który pochłania życie innych, a zarazem życie nas samych – zamilkła i spojrzałam mu w oczy, patrzył na nią. Jego wyraz twarzy był taki zimny, a zarazem spokojny.
-Widzę jednak, że wiesz czego chcesz.
-A ty nie wiesz?
-Jeszcze chyba nie doszedłem do tego etapu.
-Każdy ma jakieś cele w życiu. Dąży do ich realizacji. Nie masz czegoś takiego, że pragniesz tego i za wszelką cenę chcesz to zdobyć? -popatrzyła na niego zdziwiona, a on tylko pokręcił przecząco głową. -Nie wyznaczyłeś sobie żadnego zadania? -spojrzała na niego swoimi czekoladowymi oczami. Widziała jak nieznacznie się wzdrygnął. Odwrócił od niej wzrok i patrzył przed siebie.
-Ktoś zrobił to za mnie -powiedział poważnym tonem.
-Tak samo jak w moim przypadku.
-Jak to? -zapytał zdziwiony.
-Nikt nie pytał się mnie czy chcę zbawić świat i czy dam sobie z tym radę. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym, nie miałam nic do gadania. Nie patrzono na to czy jestem gotowa czy nie. Nie obchodziło nikogo, że może nie dam rady, że przegram. Ta opcja nie wchodziła nigdy w grę. A ja wiem, że muszę wygrać. Bo nie mogę patrzeć już na to jak giną niewinni ludzie.
Między nimi zapadła cisza. On analizował i zapamiętywał każde jej słowo. A ona czuła się jakby zrzuciła z siebie jakiś strasznie ciężki głaz. Wyrzuciła z siebie wszystko. Nie ważne, że osobie, której wcale nie znała. Nawet czuła się z tym lepiej. Czuła, że Trip nie będzie jej pouczał czy też pocieszał. Nie wyglądał na taką osobę.
-Wiem co czujesz. Nawet za bardzo.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jednak nie trwało to długo, bo Gryfon odwrócił się i odszedł od niej, zostawiając ją samą.
Podążała wzrokiem za oddalającą się postacią szatyna. Nie wiedziała czemu tak się zachował, jednak nie była za bardzo zaskoczona. Kiedy zniknął z jej pola widzenia do jej głowy przedostało się tyle myśli, że nie mogła ich poukładać. Czuła, że coś jest z nim nie tak. Wokół niego krążyła aura tajemnicy. Jego oczy wydawały się być zasłonięte jakąś niewidzialną kurtyną; była to raczej swoista bariera, która nie pozwalała go rozgryźć. Jakby wytworzył mur, który oddzielał go od reszty świata.
Rozmawiała z nim pierwszy raz w życiu, a jego osoba ją tak zafascynowała. Jest dla niej kolejną łamigłówką do rozwiązania. Układanką, w której brakuje kilku potrzebnych części. Musi je znaleźć, bo bez nich nigdy nie ułoży całość.
Chwila, chwila. Czy ona przypadkiem nie chciała w tym roku unikać problemów i różnego rodzaju zagadek? Jej planem było spokojne przejście przez ten rok. Miała zamartwiać się tylko i wyłącznie ocenami i zadanymi referatami. Postanowiła sobie, że nie będzie podejrzewać wszystkich, jak to robi jej brat. A ona co? Rozmawiała przez chwilę z tym chłopakiem i od razu widzi w nim kolejną zagadkę.
Ale jeszcze nikt nie wywarł na niej tak dziwnego wrażenia. Była przy nim skrępowana i trochę się go bała. A jego oczy przerażają ją tak, że kiedy w nie patrzy, chce się od razu odwrócić, jednak dziwna siła jej na to nie pozwala.
-Kim jesteś panie Cole? –szepnęła w przestrzeń i spojrzała na rozgwieżdżone niebo.
Niebo,
miliony gwiazd.
Każda z nich jest Osobą,
Kimś, kogo brak.
***
Delta Goodrem – Fragile
Brązowe tęczówki zaczęły delikatnie ujawniać się światu. A ich właścicielka potarła jej, żeby szybciej przyzwyczaić się do jasności. Gdy już jej wzrok się dostosował, ześlizgnęła się z łóżka i z wcześniej przygotowanymi ubraniami, poszła do łazienki, wykonać poranną toaletę. Postanowiła dla orzeźwienia wziąć zimny, kojący prysznic. Wiedziała, że za jakieś dwadzieścia minut rozpęta się w dormitorium istne piekło. Każda będzie chciała jak najszybciej wejść do łazienki i doprowadzić się do normalnej postaci.
Odkręciła kurek z zimną wodą. Poczuła przyjemny chłód na swoim ciele. To było jej potrzebnie. Bez tego przez cały dzień chodziła by zaspana. A nie dobudzona panna Potter to zła Potter.
Przymknęła powieki i pozwoliła kroplą wody spływać po jej nagim ciele. Musiała zmyć z siebie ten ból i słabość, która wczoraj ją dopadła. Musi być silna! Wczoraj pozwoliła wrócić wspomnieniom, ale teraz musi przewrócić kartkę w księdze życia i zacząć pisać wszystko od początku. Jest silna, zawsze była. Musi przestać narzekać na to co jej nie wychodziło. Bo po co patrzeć wstecz, skoro przeszłości zmienić nie możemy? A Syriusz nie chciałby, żeby ciągle myślała nad tym co było. On by chciał, żeby wzięła się za siebie i zaczęła działać.
Teraz tak naprawdę i ostatecznie weźmie się w garść. Podniesie się z klęczek i stanie twardo na nogach. Skończy szkołę z dobrymi ocenami, bo tego by chcieli jej najbliżsi. Będzie walczyć z tymi, którzy sieja zło i zniszczenie.
Bo jeden z nich musi zginąć z rąk drugiego, bo żadne z nich nie może żyć gdy drugie przeżyje.
Brązowooka doskonale wie, że ta przepowiednia nie dotyczy jej, tylko Harry’ego. Ona jest tylko po to, żeby mu pomóc, ale to on musi zabić Voldemorta. To on musi wypełnić ostateczne zadanie. Jest gotowa poświęcić własne życie dla swojego jedynego brata. I zrobi to jak tylko będzie musiała.
***
Wszedł do Wielkiej Sali, krocząc dumnie, jak na arystokratę przystało. Od razu większość płci pięknej przeniosła na niego wzrok. Od pierwszej klasy miał już grono fanek. Wiedział, że może mieć każdą z nich. Był doskonale świadomy swoich zalet i nie krył się z nimi. Wiedział, że gdy tylko powie jedno słowo, dostanie wszystko czego tylko pragnie. Nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie. Uwielbiał być wyręczany i zaspokajany. Kochał jak każdy mu naskakiwał i próbował mu dogodzić. Tak było od zawsze i nie miało się to zmienić. Przynajmniej na razie.
Usiadł na swoim miejscu i zaczął konsumować to co miał na talerzu. Oczywiście gdy tylko Pansy go zobaczyła wcisnęła się na miejsce koło niego i zaczęła mu szczebiotać o jakiejś nadchodzącej potańcówce. On tylko udawał, że ją słucha.
Przerzucił swój wzrok na stół Gryffindoru. Jak co dzień panował tam gwar. Wędrował po twarzach ludzi, jednak jego stalowe tęczówki zatrzymały się, gdy tylko ujrzały brązowowłosą dziewczynę. Na jej twarzy nie było uśmiechu, a jej wzrok był nieobecny. Jakby teraz przebywała w zupełnie innym miejscu. Daleko od tego popłochu i fałszu.
Po chwili na jego twarzy pojawił się grymas. Uświadomił sobie, że ona jest jedyna dziewczyną, która nie darzy go żadnym pozytywnym uczuciem. Nienawidzą się od pierwszego spotkania. Ta nienawiść trwa już sześć lat. Sześć okrągłych lat, ciągłych kłótni, wyzwisk, a nawet rzucania przeciwko sobie przeróżnych czarów. W jej oczach był zwykłym sukinsynem. A ona w jego była nic niewartym śmieciem, który trzeba wyrzucić. Ale jednak nie mógł zaprzeczyć, że była jedną z najładniejszych i najmądrzejszych dziewczyn w szkole. Czasami żałował, że to nie on dostał to zadanie, tylko Liam.
Nagle zobaczył, że Zabini podnosi się z miejsca i rusza w stronę wyjścia, pokazując jakiś znak rękę w stronę jakiej osoby, która najprawdopodobniej siedziała naprzeciwko niego. Z powrotem przeniósł wzrok na Julię i spostrzegł, że ona też podniosła się z miejsca i zamierza opuścić Wielką Salę.
Zacisną dłonie w pięść. Był wściekły na Blaisea, że woli tą nędzną Gryfonkę, niż jego. Ale Malfoya się nie zostawia i on mu to udowodni. Zrobi wszystko, żeby jego kumpel przestał się spotykać z Potter. Nie cofnie się przed niczym.
Evanescence – October.
Hogwarckie błonia były prawie puste. Za niecałą godzinę miała rozpocząć się pierwsza w tym roku szkolnym lekcja. Wielu uczniów właśnie dokańczało jeść śniadanie. Jednak dwójka młodych ludzi spacerowała po jeszcze zazielenionym terenie szkoły i zanosiła się śmiechem.
Nie przejmowali się zupełnie niczym. Beztrosko żartowali i rozmawiali. Nie zwracali uwagi czy ktoś ich obserwuje czy też nie. W tej chwili istnieli tylko i wyłącznie oni i nikt więcej. Nie, nie byli zakochani. Byli raczej przyjaciółmi, którzy pragną dowiadywać się więcej i więcej o sobie. Poznawać każdą myśl i tajemnice. Pomagać w trudnych chwilach. Bo los dał im jedną, jedyna szansę i nie mogą jej stracić. Nie mogą jej zmarnować. Taka okazja więcej się nie zdarzy.
Jeśli szczęście się do nas uśmiecha, trzeba z tego korzystać i starać się mu dopomóc, tak jak ono pomaga nam.
Bo czasu nie możemy cofnąć. Bo jest tylko t u i t e r a z.
Ludzie są bezradni wobec losu, są ofiarami czasu. I własnych uczuć… **
-Julka wiesz, ze zaraz spóźnimy się na eliksiry? –zapytał między kolejnymi salwami śmiechu, Blaise.
-No to … ścigamy się! –krzyknęła brunetka i zaczęła biec w stronę zamku zanosząc się perlistym śmiechem.
Chłopak ruszył za nią. Nie mógł dalej pojąć tego, jak jego życie zmieniło się od kiedy poznał bliżej Julię Potter. Ta dziewczyna zmieniła jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Pomimo tego, że tak naprawdę znają się dość krótko, wie, że to jej zasługa, że codziennie rano budzi się z uśmiechem na ustach i chęcią działania. Kiedyś każdy jego dzień wyglądał tak samo. Wszystko widział w takich samych kolorach. Barwy praktycznie nie różniły się od siebie. Kształty widziane szarym, zmęczonym okiem zlewały się w jeden, nic nieznaczący obraz, na który patrzył, bo nie miał innego wyjścia.
Wcześniej nie ufał nikomu, bo bał się rozczarowania. Te wszystkie pozory jakimi było spowite jego życia, były tylko i wyłącznie po to, żeby nie zostać skrzywdzonym czy też wykorzystanym. Wybudował naokoło siebie mur. I wcześniej nikt ani nic nie było wstanie go zburzyć. A gdyby w jakimś momencie swego życia Blaise czuł, że jego mur s ł a b n i e, że coś próbuje go zniszczyć, nie pozwoliłby na to.
Nie mógł na to pozwolić.
Nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś poznał jego słabości, jego lęki i tajemnice, które w sobie tak szczelnie skrywał. Nie pozwalał się do siebie zbliżyć, bo to równałoby się z utratą pełnej kontroli nad jego życiem. Już nie tylko on wiedziałby o sobie wszystko, ale jakaś obca osoba miałaby pojęcie o tym co Brunet czuje. I jego życie nie było by już w stu procentach jego. Tylko dzieliłby je z kimś.
Ale teraz o niczym innym nie marzył, jak o tym, żeby ta oto biegnąca obok dziewczyna poznała to czego się boi. Chciał dzielić z nią wszystkie smutki i radości. Pragnął tego, żeby była blisko. Jeszcze do niedawna się wypierał tych uczuć. Mówił sobie, że jest tylko jego przyjaciółką. Jednak teraz już wiedziała i nie mógł siebie dłużej okłamywać.
Ona była dla niego k i m ś więcej. Była k i m ś najważniejszym. Potrzebował jej jak tlenu. Kiedy jej nie widział nie mógł normalnie funkcjonować. Nie bał się tego, że ona go zrani. Ufał jej. Ufał bezgranicznie. Mógłby nawet powierzyć jej własne życie. Czasami przerażało go to co do niej czuł, ale gdyby jej zabrakło on też by odszedł. Czuł się strasznie dziwnie z tą myślą, że mógł by zginąć za kogoś. Nigdy wcześniej tak nie myślał. Zawsze sądził, że tylko on zawsze będzie dla siebie ważny. Że dobro kogoś innego nigdy nie będzie ważniejsze. Nigdy nie będzie górowało nad jego.
Jak bardzo się mylił.
***
Julia i Blaise zdyszani wpadli do lochów. Ich twarze promieniały, a z oczu bił radosny blask. Kiedy tylko Harry ich zobaczył uśmiechnął się sam do siebie. Pomimo tego, że nie trawił tego Ślizgona, w duchu był mu wdzięczny. Nie wiedział jak to zrobił, że Julka się znowu uśmiecha. Tak naprawdę nie obchodziło go jak. Chciał tylko, żeby już nigdy nie znalazła się w takim stanie, w jakim była. Nie mógł patrzeć jak jego siostra z dnia na dzień coraz bardziej się zamartwia i pogrąża. Teraz znowu była jego Julką. Tą prawdziwą. Tą dla, której zrobiłby wszystko i jeszcze więcej.
-Zapraszam do klasy –rozbrzmiał w jego uszach głos profesora.
Potrząsnął głową i wszedł do pomieszczenia. Zajął miejsce między Ronem a swoją siostra i wypakował potrzebne podręczniki.
-Dzień dobry. Nazywam się Horacy Slughorn i od dzisiaj będę uczył was eliksirów. Jestem pewien, że wielu z was ma nieprzeciętny talent w tej dziedzinie –kiedy mówił to zdanie wbił swój wzrok w rodzeństwo Potterów –No, to może przejdźmy do tematu naszej lekcji. Dzisiaj uwarzymy Wywar Żywej Śmierci. Czy ktoś może wie co powoduje? –zadając pytanie znowu przeniósł wzrok na Potterów, jednak jego mina sposępniała kiedy, żadne z nich nie miało wyciągniętej ręki w górę. Z niemiłym zaskoczeniem rozglądnął się po klasie i od razu jego oczom ukazała się wyciągnięta dłoń. –No to może pani, panno…
- Granger –odezwała się wytypowana. – Wywar Żywej Śmieci powoduje omdlenia, które dla niedoświadczonych czarodziejów mogą być podobne do śmierci. Jest też wykorzystywany jako środek łagodzący ból. Lecz nie należy używać go w dużych ilościach, gdyż może spowodować uszkodzenie mózgu lub nawet śmierć*** –zakończyła z szerokim uśmiechem swoją wypowiedź.
-Świetnie. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Otwórzcie swoje książki na stronie trzynastej i zabierajcie się do pracy.
Po klasie przeszedł szum szeleszczących kartek i otwieranych szafek ze składnikami.
-Ah zapomniałbym. Ten kto zrobi najlepszy eliksir dostanie ode mnie to. –Profesor wyjął z kieszeni płaszcza małą fiolkę wypełnioną płynem o złotawej barwie. –Jest to…
-Felix Felicis. –przerwała mu Julia.
-Doskonale panno Potter. Kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru. Może jeszcze powiesz nam jakie ma zastosowania?
-Jego drugą nazwą jest Płynne Szczęście. Zapewnia szczęście każdemu kto go wypije.
-Dokładnie. Więc zabierajcie się do pracy.
Wszyscy uczniowie zaczęli dokładnie czytać instrukcje i dodawać potrzebne składniki. Każdy był zabsorbowany chęcią wygrania nagrody. Jednak oczy pewnego Ślizgona zapłonęły niebezpiecznym blaskiem.
-Wiedziałem, że go wygrasz. Jesteś najlepsza! –w całym zamku było słychać radosny krzyk Rona, który gratulował Juli wygranej.
-Tak, tak Ronuś. Tylko nie patrz na mnie takimi oczami, bo i tak ci go nie pożyczę na eliminacje –pokazała mu język i zaśmiała się dźwięcznie.
-Czy ty zawsze musisz się doszukiwać podstępu w moich słowach? Ja ci tu z sercem na widelcu…
-Po pierwsze mówi się na dłoni, a po drugie w twoich słowach zawsze jest ukryta jakaś aluzja.
-Julka mogłabyś być choć raz dla mnie miła.
-Nie, jakoś mi się chyba nie śpieszy.
Kiedy Ron miał jej odpowiedzieć pomiędzy nimi pojawił się Harry uświadamiając im, że za chwilę spóźnią się na Zaklęcia. Więc wszyscy już bez zbędnych uszczypliwości pobiegli pod salę.
***
Pewien starzec wędrował po błoniach, podziwiając to magiczne miejsce. Miejsce gdzie wszystko może się zdarzyć. On sam przeżył tu tyle wspaniałych i tych mniej szczęśliwych chwil. Ale żadnej z nich nie żałował. Wiedział też, że każdy uczeń tej szkoły uczy się tu nie tylko zaklęć, ale też uczuć. Poznaje je w murach tego właśnie pięknego, mosiężnego, historycznego zamku. To w tym miejscu zazwyczaj zawierane są pierwsze przyjaźnie, które trudno jest zerwać. W tej magicznej szkole młodzież dowiaduje się kim tak na prawdę jest i czego oczekuje od życia. Jakie wartości sobie przyswoi, a jakie odrzuci. Czy stanie po jasnej czy po ciemnej stronie. Czy dobro czy zło nimi zawładnie. To w tym zamku poznaje się pierwszy smak miłości. Pierwsze szczęście z nią związane. Przychodzi nagle i niespodziewanie. Każdy myśli, że to o n a. Nareszcie! Ta jedyna, prawdziwa miłość. Uważa się , że nigdy cię nie opuści. Że jest pięknie. Że jest jak w bajce. Że marzenia się spełniają. Później zaczyna się myśleć o przyszłości. O tym co będzie i jak będzie.
Kocha się życie…
A wystarczy tylko kilka złych słów. Kilka zbędnych zdań, wypowiedzianych w nieodpowiednim momencie.
Wszystko się zmienia.
Całe szczęście i beztroska znika. Wszystko nagle zalewa się łzami i coś ukrywa dobre strony życia.
Trudno w to uwierzyć. Nie chce się w to uwierzyć. Ale tak się stało.
Nagle traci się powietrze w płucach. Kręci ci się w głowie. Nie czuje gruntu pod stopami. Wpada się w głęboki dół i nikt nie w i e, nie p o t r a f i, nie c h c e z niego wyjść. Zamyka się i udaje, że nie słyszy wołania innych. Odrzuca pomoc, nie przyjmuje rad… Leją się łzy.
Dlaczego? Czemu teraz? Dlaczego ja? Czy można było tego uniknąć?
Te pytania nie dają spokoju. Tylko złe myśli krążą po głowie. Każdą inną odpychamy.
Powoli się poddajemy. Czujemy że nie zwyciężymy w tej walce. Nie mamy siły, chęci, motywacji… Wszystko się ulotniło.
Chcemy to skończyć. Myślimy, że tak będzie lżej. Lepiej. Przestaniemy czuć ból. Nękające wspomnienia znikną. Skończą się dni pełne wylanych łez i cierpienia. Kończąc swoje życie, chcesz rozpocząć nowe.
Stop!
Wreszcie pojawia się ktoś kto chce pomóc nam oddychać. Resztkami sił chwytamy wyciągniętą w naszym kierunku dłoń i podnosimy się. Powoli.
Ale co teraz? Chcemy zapomnieć? Wymazać przeszłość, żyć teraźniejszością i marzyć o przyszłości? W głowie wciąż plątają się pytania : Jak? Uda się?
Zamakamy na chwilę oczy. Myśli, że gdy to zrobimy wszystko będzie dobrze! Musi się udać! Nie możemy się zawieść, nie chcemy! Nareszcie zauważamy, że wszystko co robiliśmy to jeden wielki obłęd. Zdajemy sobie sprawę, że życie nie zawsze jest takie piękne. Trzeba żyć chwilą i cieszyć się z tego co mamy, bo w każdej chwili wszystko może zniknąć. A byliśmy tak blisko tego, by z tym skończyć. Mogliśmy popełnić największy błąd w swoim życiu, a jednak…
Pamiętajmy, że życie mamy tylko jedno, a ono nie zawsze musi być piękne.
Bo po jednej nie udanej miłości przychodzi druga. Lepsza, silniejsza, bardziej ważna.
Jednak miłość, szczęście, rozczarowanie, odkrywanie siebie to nie są jedyne rzeczy o jakie tu odkrywamy.
Tutaj poznajemy też swoich pierwszych wrogów. Osoby, które samą swoją postawą doprowadzają nas do furii i do rzucenia na nie jakiegoś uroku. Kiedy już natrafimy na takie osoby chcemy zrobić wszystko, żeby je wyeliminować z otoczenia. Jednak kiedy już zdamy sobie z tego sprawę, że dosłowne pozbycie się ich jest niemożliwe, obieramy wtedy inną taktykę. Staram się zniszczyć ich psychikę i reputację.
Niewiele jest takich osób, które darzą się tak silną niechęcią do siebie. Jednak dyrektor Hogwartu zna pewną dwójkę młodych ludzi, którzy na samo swoje wspomnienie mają ochotę coś zniszczyć. Nikogo jednak to nie dziwi. Są oni bowiem tak diametralnie od siebie różni. Żyjący po różnych stronach barykady.
W światach tak bliskich sobie, ale jednak tak dalekich.
I nikt oprócz Albusa nie wierzył w to, że mogą oni kiedyś zmienić swoje stosunki względem siebie. Tylko on pokłada nadzieje w tym, że kiedyś się to stanie, a on zdąży jeszcze tego dożyć.
Podniósł głowę i skierował swój wzrok na jedno z okien zamku. Nie paliło się tam światło, jak we wszystkich. Jednak ono należało do dormitorium dziewcząt z szóstych klas i to właśnie w tym pokoju teraz spała pewna dziewczyna, która już niejedno przeżyła. Ona i jej brat znaczyli więcej dla świata niż wszyscy ludzie razem wzięci.
Jednak Dumbledore nie wiedział co dzieje się teraz w głowie tej Gryfonki i jakich doświadcza wizji. . .
***
Two Steps From Hell - Forces of Desyin.
Ciemny las otaczał dwójkę ludzi, którzy stali między majestatycznymi drzewami, z wyciągniętymi przed sobą różdżkami. Ciemna zasłona nocy nie pozwalała im nic dostrzec. Czuli się jak aktorzy, którzy stoją na scenie przed występem. Nie wiedzieli co się wydarzy. Czy prawidłowo odegrają swoje role, czy trema ogarnie ich całe ciała i nie będą mogli zrobić żadnego ruchu, ani wypowiedzieć żadnego słowa.
Teraz na twarzach tych młodych ludzi stojących w tym lesie malował się strach, niepewność i wola walki. Nie wiedzieli co ich spotka.
Mężczyzna zasłonił swoim ciałem młodą dziewczynę, która posłusznie się za nim schowała.
-Dorcas musisz dotrzeć do Hogwartu i przekazać wszystko co ci powiedziała Elizabeth –szepnął w stronę dziewczyny.
-Nie zostawię cię. Oni cię zabiją! –pisnęła przerażona.
-Nic mi się nie stanie. Dumbledore musi wiedzieć wszystko. Nie możemy pozwolić im zginąć rozumiesz? –jego głos stawał się bardziej słyszalny.
-Alex, mam tylko ciebie –odpowiedziała mu płaczliwym głosem.
-Nic mi nie będzie. Idź.
Usłyszeli szelest krzaków. Oboje odwrócili się w tamtym kierunku. Za kurtyny nocy zaczęły wyłaniać się czarne zarysy postaci.
-Biegnij! –warknął, jednak ona nie ruszyła się z miejsca. Ich przeciwnicy zmniejszali z każdą chwilą odległość pomiędzy nimi.
-No już! –krzyknął i tym razem go posłuchała.
Wbiegła w ciemności i nie zatrzymywała się. Biegła ile miała sił w nogach. Teraz wszystko zależało od niej.
Słyszała dochodzące odgłosy walki. Z jej oczu pociekły łzy. Bała się o niego. Był jej jedyną rodziną.
Usłyszała straszny krzyk. Znała ten głos. Wiedziała co się stało. Nie przestawała biec.
Dla niego. Dla nich. Dla wszystkich.
W momencie śmierci bliskiego uderza człowieka świadomość niczym nie dającej się zapełnić pustki.
Obudziła się z krzykiem. Kiedy tylko otworzyła oczy zobaczyły przy swoim łóżku swoje współlokatorki, które wpatrywały się w nią z przerażeniem.
-Julka nic ci nie jest? –zapytała Parvati.
Brunetka nie odpowiadając na pytanie koleżanki zerwała się z łóżka, w pośpiechu nałożyła kapcie i spojrzała w kierunku Hermiony.
-Granger chodź.
-Nie mów do mnie po nazwisku! –obruszyła się Gryfonka
-Oj zamknij się –warknęła Potter i wybiegła z pokoju.
Pobiegła w kierunku sypialni chłopców i wpadła do ich dormitorium jak burza. Pomimo hałasu jaki wywołała, żaden z mieszkańców się nie obudził.
-Budź Rona –rozkazała Hermionie.
-Czemu ja?!
-Bo JA tak mówię! -syknęła i podeszła do łóżka swojego brata.
-Harry wstawaj -powiedziała i szturchnęła go parę razy.
Po chwili podniósł się z łóżka i zdezorientowanym wzrokiem rozejrzał po pomieszczeniu. Kiedy swoje spojrzenie zatrzymał na brązowookiej zrobił zdziwioną minę i zmierzwił ręką swoje włosy.
-Julka? Co ty tu robisz o tej porze?
-Miałam sen -powiedziała i odwróciła się w stronę wyjścia.
Zobaczyła jak panna Granger męczy się z Ronem, który najwidoczniej nie miał ochoty się obudzić. Przewróciła teatralnie oczami i jednym ruchem swojej różdżki sprawiła, że Weasley został oblany wodą i stał już na własnych nogach.
Kiedy wszyscy siedzieli na czerwonych kanapach w Pokoju Wspólnym, Julia opowiedziała im swój dziwny sen, który był tak rzeczywisty, że nie miała żadnych wątpliwość, że była to kolejna wizja.
-Widziałaś to jako Voldemort? -zapytał Harry, kiedy skończyła opowiadać.
-Nie. Byłam… nie wiem. Chyba obserwatorem. Nikim. Widziałam tą sytuację. Czułam ich emocje.
-Ale może to był tylko zwykły sen. Nigdy wcześniej nie miałaś takich wizji. Zawsze byłaś w nich Sama-Wiesz-Kim. Może to nic nie znaczy – do rozmowy włączyła się Hermiona.
-Nie, to nie był zwykły sen. To było za realistyczne. Czułam ból tej dziewczyny. Ona wiedziała, że on umarł.
Granger popatrzyła na nią sceptycznie. Wiedziała, że to co widziała Potter jest nic nieznaczącym majakiem sennym. Tylko nie wiedziała jak ma jej to uświadomić.
-Słuchaj, czułaś jej ból, bo niedawno też straciłaś bliską osobę. Dużo o tym myślisz, przeżywasz to na nowo i dlatego…
-Nie! To nie chodzi o to, że cierpię po stracie Syriusza. Owszem często o nim myślę, ale nigdy wcześniej nie miałam takich snów. Coś się stało. Byli tam Śmierciożercy.
-Może powiedzmy o tym, Dumbledorowi? -wtrącił się Ron.
-Nie! -odpowiedziała mu natychmiast Julia.
-Czemu?
-Bo nawet jakby coś wiedział i tak by nam nie pomógł. Jak zawsze podsuwałby nam tylko jakieś wskazówki. Dowiemy się sami.
-A czy w tym roku mieliśmy unikać tajemnic?
-Wierzyłeś w to Harry? -popatrzyła na swojego brata, jak na kogoś z innej planety.
-Nie za bardzo.
-Właśnie. Aaa i jeszcze jedno. Nie podoba mi się ten nowy.
-Który? -zapytali wszyscy razem.
-Ten Cole.
-A to niby czemu? -zapytała z przekąsem Hermiona.
-Rozmawiałam z nim wczoraj. Jest strasznie tajemniczy. Ukrywa coś ważnego. Widać to.
-Przesadzasz -machnęła ręką Granger. -Mnie bardziej zainteresował ten nowy Ślizgon. Jest dość…
-…śliski -stwierdził jakiś głos za nimi.
Odwrócili się machinalnie. Za nimi stała Ginny. Na jej dość bladej twarzy można było dostrzec rumieniec złości.
-Co ty tu robisz? Powinnaś spać! –krzyknął na nią Ron.
-Wy też.
-Mamy coś do omówienia.
-I jak zwykle ja nie biorę w tym udziału! –wrzasnęła.
-Ginny daj spokój. Jesteś za młoda. Nie chcemy cię narażać. –Hermiona chciała uspokoić przyjaciółkę.
Panna Weasley podeszła do niej szybkim korkiem, zatrzymując się dopiero przy jej twarzy. Była wściekła. Jeszcze trochę a para wyleciałaby jej z uszu.
-Mam być spokojna!? Zawsze jak coś się dzieje nigdy mi nic nie mówicie! Znikacie bez słowa, a później okazuje się, że kolejny raz uratowaliście świat. A ja zawsze stoję z boku! Też bym chciała się na coś przydać, pomóc wam. Ale nie! Bo jestem za młoda! A wy co?! Jesteście raptem o rok ode mnie starsi i udajecie bohaterów.
Jej wrzaski obudziły innych Gryfonów, bo teraz prawie cały dom przypatrywał się ich dyskusji.
Ze swojego miejsca podniosła się Julia i stanęła naprzeciwko swojej przyjaciółki.
-Myślisz, że nam to sprawia przyjemność?! Odkąd się tu uczę co roku uciekam od śmierci. Każdy dzień traktuje jak swój ostatni. Voldemort tylko czeka na to, żeby zabić mnie i Harry’ego. Nie mam rodziców, nigdy ich nawet nie poznałam. Niedawno zginął Syriusz. Myślisz, że nie wolałabym siedzieć sobie spokojnie w dormitorium i spać normalnie? Albo po prostu wyjść do Hogsmeade i nie być zaatakowaną. Ty masz wszystko i jeszcze ci mało? Jak chcesz to się chętnie z tobą zamienię. Nie ma sprawy. Chcesz?
W Pokoju Wspólnym zapadła cisza. Rudowłosa wpatrywała się w przyjaciółkę zaszokowanym wzrokiem. Potter nigdy nie powiedziała do niej nic takiego. N i g d y. Nie potrafiła wypowiedzieć żadnego słowa. Czuła dużą gulę w gardle, która uniemożliwiała jej mówienie.
-Tak myślałam. Więc następnym razem zastanów się zanim zechcesz udawać bohaterkę –powiedziała tonem, który wywołał gęsią skórkę na zebranych. –I nie zachowuj się jak rozwydrzona nastolatka, która nie dostała nowego błyszczyka. Na mnie nie robi to wrażenia.
Julia opuściła pomieszczenie i skierowała się do swojego dormitorium, zostawiając oniemiałych Gryfonów.
Kiedy znalazła się w pokoju od razu skierowała się do łazienki. Musiała wziąć prysznic i wszystko przemyśleć.
Zdjęła z siebie piżamę i weszła do kabiny. Odkręciła kurki z wodą i pozwoliła jej swobodnie spływać po swoim spiętym ciele.
Nie wiedziała czemu się tak zachowała. Choć nigdy nie panowała nad swoim emocjami nigdy wcześniej nie zachowywała się tak w stosunku do Ginny. Nigdy nie mówiła do niej takim tonem jak dzisiaj. Owszem czasem się pokłóciły jak to przyjaciółki, ale nie padały takie kąśliwe uwagi. Słowa, które niby nic szczególnego nie znaczyły, a spowodowały, że gruby sznur, który je łączy, zaczął powoli pękać. Nie chciała jej stracić, bo to ona poza Harrym rozumiała ją najlepiej. Ale nie mogła znieść tego, że Ginny pcha się w to całe gówno, w którym siedzi ich czwórka. Przecież to nie jest zabawa, ani mugolska gra komputerowa! Tu nie ma się dziesięciu żyć i jeżeli nawet wszystkie wykorzystasz, to i tak nic ci nie będzie, bo po porostu zaczniesz od nowa. W prawdziwym życiu tak nie ma. Tu tak zwane Game Over jest jedno i nieodwracalne.
Chciała chronić tą mała, rudą osóbkę przed tym w co sama wpadła, a fakt, że Ginny sama chce się w to wplątać dobijał ją coraz bardziej. Bała się tego, ze jeżeli oni nie pozwolą jej się do nich dołączyć, to ona zacznie działać na własną rękę. A wtedy nie będzie już dla niej ratunku.
Szła na śniadanie obok Hermiony zawzięcie o czymś z nią dyskutując. Nie kłóciły się, wręcz przeciwnie, zgadzały się teraz prawie we wszystkich. Mijający je ludzie odwracali za nimi wzrok. Nie mogli uwierzyć w to co widzą; Julia Potter i Hermiona Granger idą razem nie wyzywając się i nie rzucając przeciwko sobie czarów? To prawie jak ogłoszenie zgody między Gryffindorem a Slytherinem.
-Hermiono ja jej kompletnie nie rozumiem! Jakby to nie była ona! –Potter westchnęła zrezygnowana i zajęła swoje miejsce, przy stole w Wielkiej Sali.
-Ja tak samo. Choć zawsze miała do nas pretensje, że jej nie włączamy do tego co robimy, to dzisiaj przeszła samą siebie –mówiła nakładając sobie na talerz jajecznicę.
-Dokładnie. Ale najbardziej denerwuje mnie to, że do niej nic nie dociera. Przecież my nie robimy tego, bo chcemy tylko musimy. Daj tego jajca. –powiedziała Julia i wyrwała Brunetce talerz.
Harry i Ron patrzyli na to dziwne zjawisko z otwartymi ustami. Nie mogli zrozumieć tej nagłej zmiany. Julia kłóci się z Ginny, a później rozmawia normalnie z Hermioną? Wszystko to przechodziło ludzkie pojęcia.
-Harry, mówią, że kobieta zmienną jest, ale to już przesada! –obruszył się Weasley.
-Nie narzekaj, w końcu zjemy normalne śniadanie.
Wszyscy zajęli się jedzeniem. Julia nie patrzyła w kierunku siedzącej niedaleko Ginny, za to tamta co rusz zerkała w jej kierunku. Nie, nie chciała jej przeprosić. Chciała im w końcu pokazać, że wcale nie jest za młoda jak uważają. I im to udowodni, tylko musi wiedzieć nad czym teraz pracują.
Śniadanie dobiegło końca i wszyscy zaczęli rozchodzi się do klas, w których miały odbyć się poszczególne lekcje.
-Ej dzieciaki! –po chwili dobiegł do ich uszu głośny, chrapliwy głos.
Odwrócili się w jego kierunku i zobaczyli Hagrida w całej swojej okazałości. Pół olbrzym zmierzał w ich kierunku
-Witaj Hagridzie –przywitali się równo.
-O cholibka, ależ żeście wyrośli. –Podrapał się po głowie dużą dłonią i patrzył dalej na nich z niedowierzaniem.-Musicie wpaść do mnie na herbatkę, a teraz zmykajcie na lekcje. Zobaczymy się na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. Tylko nie rozrabiajcie –powiedział i ruszył w swoim kierunku.
-Eee… czy któreś z was kontynuuje ten przedmiot? –zapytał zmieszany Harry, wszyscy pokręcili przecząco głową.
-Wkurzy się –stwierdziła panna Potter.
-Skończmy o tym myśleć, bo zaraz spóźnimy się na Obronę przed Czarną Magią i Snape odejmie nam punkty–powiedziała Hermiona i wszyscy posłusznie poszli pod salę.
Doszli tam w ostatniej chwili, bo po chwili drzwi otworzyły się z hukiem i na korytarz wyszedł Severus Snape, którego ziemistą twarz zakrywały czarne, tłuste włosy. Powiedział jedynie, swoje słynne ,, Do środka’’ i zniknął znowu za drzwiami. Uczniowie ruszyli za nim i kiedy tylko przekroczyli próg sali, zaczęli się po niej rozglądać.
Pomieszczenie nie przypominało już tego z zeszłego roku, kiedy to urzędowała w nim Umbridge. Było jego kompletnym przeciwieństwem. Po jasnym, przejrzystym, przesłodzonym miejscu nie było śladu. Zastąpiło go ciemne, ponure, z kilkoma świecami w rogach pomieszczenie. Na ścianach znajdowały się różne obrazy, które ukazywały dość drastyczne sceny. Od samego patrzenia na nie czuło się ból i gęsią skórkę.
W klasie panowała cisza. Nikt się nie odzywał, bo wszyscy byli zaabsorbowani nowym wystrojem.
Czarne oczy Snape’a przyglądały się twarzom uczniów. Patrzył na nich z wyższością, większą niż zwykle. Teraz górował nad nimi. W końcu zajął miejsce, na które tak bardzo i długo czekał i już nikt nie zdoła go z niego ściągnąć.
Zaczął swoje przemówienie. Julia patrzyła na niego spod przymrużonych powiek. Nie rozumiała dalej jak Dumbledore mógł pozwolić mu nauczać tego przedmiotu. Przecież był on byłym Śmierciożercą! Nie mogła też pojąć jak dyrektor mógł mu w ogóle ufać. Był on ostatnią osoba, która zasługiwała na kolejną szansę. Powinien gnić razem z innymi w Azkabanie.
-Może panna Potter powtórzy nam to, co będziemy robić na dzisiejszej lekcji –syknął w jej kierunku.
Leniwie przeniosła na niego swoje brązowe tęczówki. Oczywiście nie miała pojęcia o czym mówił, ale zobaczyła jak Hermiona bazgrze coś na pergaminie i szybko wdarła się w jej umysł. -Będziemy uczyć się zaklęć niewerbalnych–powiedziała i uśmiechnęła się cynicznie.
Twarz Severus zrobiła się czerwona zezłości. Nie nawiedził jej przebiegłości, cwaniactwa i tego, że tak bardzo przypominała Lili.
-To może jeszcze powiesz wszystkim na czym one polegają.
-Skoro pan tego nie wie. Są to zaklęcia, których używa się bez wypowiadania na głos ich formuł. Nie ostrzega się przeciwnika jakiego rodzaju magii chcemy właśnie użyć – z jej twarzy nie schodził uśmiech.
-Dziesięć punktów dla Gryffindoru… –po klasie przeszedł szmer. Nigdy jeszcze mistrz eliksirów nie dał tylu punktu Domowi Lwa, a co ciekawsze któremuś z Potterów. – … i minus trzydzieści za niestosowane zachowanie –dokończył z zadowoleniem.
Julia była gotowa wykrzyczeć mu wszystko co o nim myśli, ale w porę ugryzła się w język. Nie potrzebny był jej szlaban i kolejne odjęte punkty. Nie miała teraz na to czasu. Uśmiechnęła się jedynie do niego i zaczęła wertować swoją książkę, ignorując jego wściekłe spojrzenie.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńRozdział był ciekawy i zrównoważony. Gdzieś w połowie obawiałam się, że poza początkową rozmowową Lily i Tripa nie wydarzy się żadna akcja i poprzestaniesz na smutnych przemyśleniach na temat życia, ale później miał miejsce sen Potterówny, sytuacja z Ginny i krótki fragment lekcji OPCM, więc jestem usatysfakcjonowana :) Udało Ci się zachować równowagę i wprowadzić odrobinę tajemniczości. Bardzo jestem ciekawa, co teraz zrobi Ginny – rozumiem ją, dorastanie w takim towarzystwie, na progu wielkich wydarzeń musi być naprawdę irytujące. Za to kłótnia miała niespodziewany efekt uboczny – zawieszenie broni na linii Potter/Granger :) Mogłoby tak już zostać.
No i wracając do sceny z początku rozdziału, zaintrygowała mnie. To brzmiało trochę jakby Trip Cole był na usługach Ciemnej Strony Widelca, nie z własnej woli. Od razu nie spodobał się Lil, ale na mnie zrobił przyjemne, choć nieco mroczne wrażenie. Jest w nim coś dobrego i łobuzerskiego.
Zabini i Potter, Potter i Zabini… :) Bardzo to słodkie. I wspaniałe, bo są dla siebie nawzajem jedynym ratunkiem. To ważne, żeby spotkać na swojej drodze taką osobę, zwłaszcza w trudnych chwilach.
Rodział bardzo mi się podobał i jak zwykle chciałabym już następny :) Zwłaszcza w obliczu sytuacji z Ginny, bo wydała mi się najciekawsza.
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Cześć, kochana :)
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię do siebie na nowy rozdział. Taki spam!
Z pozdrowieniami
Eskaryna