15 października 2015

Rozdział 6

Jej oczy już nie płakały. Same w sobie były płaczem


Red – Nothing and Everything 


                  Kolejna kłótnia. Kolejne stłuczone wazony. Kolejny atak złości. Kolejne powstrzymywanie łez.
       Żadne z nich nie sądziło, że kiedykolwiek to się właśnie tak skończy. Już nie byli tymi ludźmi co wcześniej. Byli dorośli. A jednak zachowywali się jak małe dzieci. Każde z nich przybrało inną maskę. Oboje chowali pod nimi to co tak  naprawdę czuli. Miłość.
        Ona kochała go bezgranicznie. Cierpiała przez niego i przez prawdę, której się dowiedziała klika lat temu. Jednak nie umiała wyrzucić go ze swojego pokiereszowanego serca.
         On wiedział, że ona jest dla niego ważna. Czuł do niej coś co było silniejsze niż przyjaźń, ale mniejsze niż miłość. Teraz zdał sobie sprawę z tego, że nie może bez niej żyć. Przy niej nie był tym człowiekiem, którego grał przed innymi. Ale nie mógł jej powiedzieć, że ją kocha, bo tego nie był pewien.
           Oboje już się uspokoili. Ich oddechy stały się równe. Oczy skierowane były w nieokreślone punkty przed nim. Żadne się nie odzywało.
           Siedziała obok niego, bliżej niż zawsze. Była dziwnie spokojna jakby człowiek, z którym w tym czasie dzieliła powietrze był po prostu jedną z tych mijanych codziennie osób.
- Opuściłeś mnie – Jej twarz nie drgnęła, tylko usta układały się w rytm sylab, które wypowiadała tak ostro jakby jej słowa mogły kogoś poranić jak rozbite szkło. – Już cię nie ma – dodała po chwili nabierając powietrza w płuca, którego on z sekundy na sekundę zabierał jej coraz więcej.
        Widać było jego natychmiastową reakcje na jej krótkie, zimne wypowiedzi. Oczywiście udawał, że nic go nie poruszyło. Zachowywał się jak zawsze. Nie chciał pokazać jej tego, że boli go to w jaki sposób z nim rozmawia, bo gdyby to zrobił pokazałby jej, że nie jest już tym Severusem, którego wszyscy znają, którego ona znała.
       Widział jak para wodna wypuszczana z jej ust maluje mu tysiące obrazów na, których zostawiał ją samą z łzami.
                               
    
A teraz? Jak wyglądała? Jak on ją widział teraz?


         Siedziała prosto jakby coś ją stresowało ale mimo to nie poddawała się swoim lękom. W pewnym momencie nie mógł sobie wyobrazić jej z twarzą ukrytą we łzach. Nie pasowały jej te małe kropelki ściekające po twarzy z taką roztropnością jakby mogły się rozbić o jakąś grudkę smutku na policzku.


Jej oczy już nie płakały.  . .

Same w sobie były płaczem.


-Przecież siedzę obok ciebie –jego głos był zupełnie wyprany z uczuć.
- Nie potrafisz być nawet obok mnie – głos zadrżał jej z żalu. – Możesz dalej siedzieć obok mnie i spijać z moich ust każdy najdrobniejszy oddech i powtarzać w kółko, że jesteś obok. Ale co z tego? Siedzisz obok a jesteś mi obcy. Nadal kochasz ją, chociaż jej już nie ma. Nie możesz o niej zapomnieć. Ja jestem ci jedynie potrzebna, że wypełnić misję. Żeby ocalić jej dzieci!
         Nie potrafił znaleźć słów, które nadawały by się na odpowiedzieć. Spojrzał jej w oczy i ręką pogłaskał policzek, na którym jedna, samotna łza nie potrafiła utrzymać się w oku i uparcie spływała swoim dawnym torem. Odepchnęła jego rękę z takim trudem jakby ten ruch powodował wypuszczenie trzymanej zawzięcie nadziei w zaciśniętej do krwi pięści.
- Obok nie znaczy blisko.

       Ona czasami tęskni za jego ustami, pamięta każdy jego oddech, dotyk, każdy pocałunek… nie chce o nim słyszeć lecz za bardzo tęskni by zapomnieć. Nienawidzi a jednocześnie skrycie kocha. Jest jej obojętny? – pozory .Jednak nie tracąc godności wciąż gra. A on? Chociaż jest dla niego wszystkim udaje że już nikim. Gdy ktoś pyta nie pamięta, całując inną czuje niedosyt.
        Ona Pragnie jego klęski , skrycie snując wspólne plany. Wyśmiewa go z płaczem w oczach. I choć pozornie pożegnali się na zawsze, ciągle myślą i tęsknią… Nie potrafi zapomnieć ,nie potrafi wybaczyć. Ich dawna miłość skazana na zapomnienie? 




***


Lesley Roy – Come back



        Nastała noc. Dormitorium jest słabo oświetlone. Ona leży na dużym łóżku. Przed sobą ma zeszyt. Myśli są jej przyjaciółmi i wrogami. Jest tu sama. Przy niej niema nikogo. A bynajmniej ona tak sądzi.


Ból.


       Tak. jest przy niej ból. Wyciska jej łzy, rani to co pozostało z jej serca, dusi ją w snach i towarzyszy w myślach.
      W zamku panuje niczym niezmącona cisza. Ona pisze. Płacze i pisze. Nigdy ani słowa do niej, ani szeptu. Zastanawia się ile jeszcze wytrzyma. Ile jest w stanie znieść?
    Pisze w zeszycie. Ledwo da się odczytać słowa.



Samotność jest gorsza od tej przejętej niepewności. Dlaczego jestem samotna, dlaczego życie tak bardzo boli? Czemu nie mogłam mu pomóc?


       Nikt jej nie pocieszy, nie poda jej dłoni, nikt nie uśmiechnie się przyjaźnie. Nie zna tu nikogo, nie może się nikomu zwierzyć. W sercu jej jednak jest nadzieja. Tli się słabym płomykiem, szepcze w cisze, w pustkę.
       Odczuwa ból. Ale chce iść  dalej. Uśmiecha się na swojej ciemnej drodze. Marzy o aniele, co światłem jej będzie. Ona wie, że tak kiedyś będzie, dlatego nie chce nawet myśleć o śmierci. Ona czeka, może nie zabraknie jej szczęścia.


Jej serce krwawi, ale ona tego nie czuje. Idzie na przód.



       Choć teraz leży, i nie rozumie, że to nie zachód jej życia lecz wschód. Będzie jeszcze przecież taki czas……
       I dlatego będzie działać, choć ciemność chce ogarnąć jej całą duszę. Nie podda się. Nie może pozwolić na to, że jedyne osoby jakie kochała zginęły na marne. Obiecała, że pomoże i tak się stanie. Nie zawiedzie Alexa, Elizabeth, Dumbledore, Potterów i wszystkich ludzi. Jest im potrzebna. I tylko tym będzie teraz żyć. Bo nic innego jej już nie pozostało.




***



            Pierwszy tydzień w Hogwarcie minął nadzwyczajnie szybko. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek, bo gdyby tak było ta szkoła straciła by swój urok.
             W szkole huczało od plotek na temat zagrożonej przyjaźni panny Potter z Ginny. Od pamiętnej kłótni obie dziewczyny nie szczędziło sobie obelg i wymownych spojrzeń.
           Julia nigdy nie zaczynała, jednak zawsze kończyła całe przedstawienie kąśliwym komentarzem, który zatykał skrzętnie buzie Weasley. Brunetka nie rozumiała kompletnie zachowania najmłodszej latorośli Weasleyów, jednak jej charakter nie pozwalał jej na to, żeby to zakończyć i porozmawiać otwarcie z Rudą.
            Kolejnym i raczej najważniejszym wydarzeniem tego tygodnia było przybycie do szkoły nowej uczennicy. Dorcas Meadowes. Była to dziewczyna o długich blond włosach, które sięgały jej do pasa. Niebieskie tęczówki taksowały każdą twarz ucznia. Nienaganna figura sprawiała, że stała się tematem rozmów nie tylko chłopców, ale też zazdrosnych dziewczyn.
            Jednak kiedy Julia tylko ją zobaczyła jej oczy przybrały rozmiar wielkich spodków. Nie musiała się długo zastanawiać kim jest ta nowa.



 - Harry do jasnej cholery mówię ci to setny raz : to ona mi się śniła!- wrzasnęła na  swojego brata, podbierając się łakociami na miękkiej trawie. – I tak jestem tego pewna. –dokończyła jak tylko zobaczyła, że on otwiera usta, żeby coś powiedzieć.
 -Ja ci wierze –odezwał się Ron i uśmiechnął szeroko.
 -Bo boisz się mi sprzeciwić.
 -Ale zawsze wiesz, że jestem po twojej stronie. To też jakiś plus. –Rozłożył się wygodnie na zielonym posłaniu i zwrócił twarz ku słońcu, które świeciło tego dnia dość mocno, jak na wrzesień.
        Julia pokręciła tylko ze zrezygnowania głowa i zwróciła się w kierunku Hermiony.
 -Ciebie nawet nie muszę pytać co o tym myślisz. Zawsze podważasz moje teorie –zrezygnowana odwróciła od niej głowę i wzięła do ręki leżąca koło niej wodę i przystawiła ją do ust.
 -A właśnie, że teraz ci wierze i myślę, że masz racje.–powiedziała spokojnym głosem Granger.
         Ron podniósł się jak oparzony z ziemi, Julia wypluła pijący napój, a Harry patrzył się na nią jak na kogoś obcego.
 -Co?! –wrzasnął Ron. –Ty zgadzasz się z Julią?! Tą tutaj, co, co chwila doprowadza cię do migotania przedsionków, gorączki i wszystkich innych chorób?!
 -Tak –odpowiedziała mu. –Moim zdaniem to nie może być przypadek. Bo aż takich nie ma. Myślę, że coś się święci. Coś w czym niewątpliwie będziemy brać udział.    



***


John  Nordstrom – Lost along the way



 -Hermiono, widziałaś mój album? –krzyknęła Potter schowana w połowie pod swoim łóżkiem.
 -Nie. A po co ci on?
 - Colin Creevey dał mi zdjęcia z zeszłorocznego meczu. Chcę je schować. Ale kurcze nie wiem gdzie jest ten cholerny album!
 -Pomogłabym ci szukać, ale muszę iść na patrol. Powodzenia. -Wyszła z pokoju.
 -Taa dzięki. Lepiej iść na nędzne, nikomu nie potrzebne szlajanie się po zamku, niż pomóc koleżance w ważnej sprawie.
           Julia marudziła pod nosem jeszcze dłuższą chwilę, grzebiąc w stercie śmieci, które znajdowały się pod jej łóżkiem.
           Po paru minutach trzymała w rękach zgubę i przerzucała kartki, żeby znaleźć wolne miejsce, na nowe nabytki.
            W pewnym momencie jej serce jakby stanęło, ręce zaczęły niebezpiecznie drżeć, a oczy zaszły dziwną mgłą. Nie wiedziała, że dalej ma to zdjęcie. Przejechała po nim delikatnie opuszkiem palca, jakby bała się, że może je zniszczyć.
            Tak długo uciekała od tych wspomnień, które sprawiały niewyobrażalny ból. Tworzyły nieopisany chaos w jej głowie. Próbowała je za sobą zgubić –jak rasowy tchórz.  I kiedy zostawiła jej już dawno za zakrętem, musiała zobaczyć jego uśmiechniętą twarz, kiedy to obejmował ją delikatnie w tali. Jego wzrok był skierowany tylko i wyłącznie na nią. Ona chłonęła wtedy każde jego spojrzenie, każde najmniejsze słowa. Potrzebowała ich, potrzebowała jego żeby żyć.
             Wtedy na Balu Bożonarodzeniowym czuła jakby coś miało się stać. Coś strasznego. Dlatego chciała mieć go jak najbliżej. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Nigdy nie czuła się tak zależna od nikogo. A wtedy czuła, że to on kieruje jej życiem, on decyduje o wszystkim. I wcale nie było jej z tego powodu źle. Ufała mu bezgranicznie. Była gotowa poświęcić dla niego życie.
      Ale stało się na odwrót.
      To on zginął za nią. To on umarł nie ona. To jego już nie ma. To on ją zostawił.
      Ona była wszystkiemu winna. Gdyby tak bardzo go nie kochała, nie pozwoliłaby mu razem z nią i Harrym dotknąć tego pucharu. Nic by się nie stało.

Gdyby go tylko nie kochała. . .




***


McFly – I’ve got you




                         Sobotni poranek nie zachęcał do tego, żeby opuścić ciepłe, wygodne łóżka i zwlec się na śniadanie. Deszcz dudnił w parapety okien, a ciemne chmury zakryły słońce, które nawet nie próbowało z nimi walczyć. 
                         Julia przewracała się z boku na bok i próbowała jeszcze zasnąć. Lecz rozmowa współlokatorek jej to uniemożliwiała. Poniosła się i oparła łokciami na miękkim materacu. Rozejrzała się po pomieszczeniu zaspanym wzrokiem. Jedną ręką przetarła czekoladową tęczówkę, a po chwili rozciągnęła się. 
 -Czemu wy jesteście takie głośne? -zapytała z wyrzutem i wbiła wyczekujące spojrzenie w koleżanki. 
 -My głośne? No coś ty Julka. – Lavender uśmiechnęła się do niej chytrze. Jej ręka niezauważalnie powędrowała do tyłu. 
 -Ej, ja znam ten uśmieszek. -Potter podniosła do góry jedną brew i wodziła wzrokiem za dziewczyną. 
 -Jaki uśmieszek? -jej kąciki ust podniosły się jeszcze wyżej, a ręką wyszukiwała jednej konkretniej rzeczy. 
 -No właśnie taki. – Ręka brązowowłosej wystrzeliła w kierunku dziwnie rozpromienionej współlokatorki. 
                            Julia nie zdążyła zareagować, a poduszka, którą rzuciła w nią Brown, uderzyła ją prosto w twarz. Oszołomiona przez chwilę nie widziała co się stało. Jednak po chwili w mgnieniu oka chwyciła swoją poduszkę i wycelowała nią w blondynkę. I tak zaczęła się poduszkowa wojna. 
                             Parvati, która patrzyła przez chwilę na tą cała sytuację ze zdziwieniem, już po chwili dołączyła do koleżanek i wszystkie trzy zanosiły się głośnym śmiechem. Zachowywały się jak małe dzieci, które cieszą się z małych błahostek i nie przejmują się niczym. Może Julia miała pewien dystans do swoich współlokatorek, to jednak zawsze potrafiła się z nimi wygłupiać. Może czasami porozumienie z nimi wymagało więcej czasu i energii, ale nie stroniła od ich towarzystwa. Choć miała jedną zasadę co do nich: nigdy im się nie zwierzać. Były to największe plotkary jakie kiedykolwiek spotkała. 
                            Potter kolejny raz dostała od Lavender poduszką w twarz, znowu chciała jej oddać. Jednak kiedy rzuciła puchatą rzeczą, drzwi do ich dormitorium się otworzyły, a lecąca rzecz uderzyła wchodzącą Hermione w nos. 
                             Potter, Parvati, Lavender zamilkły na moment, żeby po chwili wybuchnąć głośnym śmiechem. Natomiast twarz Granger stała się purpurowa, a usta zwęziły się w wąską kreskę. Była wciekła.
 -Nie dość, że pokłóciłam się przed chwilą z Malfoyem, to wchodząc do mojego pokoju dostaje czymś w nos. A od kogo? Oczywiście od Potter! -ryknęła na całe pomieszczenie. 
                            Julia podniosła się z podłogi nie przestając się uśmiechać. 
 -Jestem głodna -powiedziała tylko i odwróciła się w kierunku swojej szafy. 
 -Jestem głodna? I tylko tyle? Żadnego ,,przepraszam, że cię uderzyłam”? 
 -Wiesz, że ja nie przepraszam. Więc nie licz na to -odpowiedziała jej i weszła do łazienki.




***


This will destroy you – Quiet. 


                              Wielka Sala tego poranka była strasznie cicha i smętna. Nikt żwawo nie dyskutował, nie zanosił się śmiechem. Wszyscy ze znużonymi minami grzebali w swoich talerza i lakonicznie odpowiadali na pytania zadawane przez swoich znajomych. 
                               Przy stole Ślizgonów panowała taka sama atmosfera. 
                               Draco skończył już swój posiłek i wodził wzrokiem po pomieszczeniu. Widział tych wszystkich zmęczonych i bezbarwnych ludzi, którzy otaczali go każdego dnia. Każdy g o r s z y. Każdy n i e z n a c z ą c y. Miał dość tej szarości, w której się obracał. Musiał coś z tym zrobić. Tylko nic nie przychodziło mu do głowy. 
                               Kiedy tak rozmyślał do Wielkiej Sali weszła czwórka roześmianych dziewcząt. Stworzyło to niewyobrażalnie wielki kontrast. Wydawały się być ognikami radości, które miały nadać wyrazistych barw temu obrazowi. Zaczęły rozprowadzać kolory. Każdy ich ruch, gest sprawiał, że pomieszczenie jakby ożywało. Stawało się tętniące życiem. Gdyby nie były Gryfonkami, niewątpliwie, że właśnie teraz szedłby do którejś i próbował się z nią umówić. 
                                Odwrócił się w stronę Liama. Tamten właśnie dopijał swój sok z dyni. 
 -Idzie twoje zadanie -powiedział Draco. 
                                 Brunet automatycznie skierował wzrok na drzwi wejściowe. Zobaczył ją. Swoje zadanie. Wyrok śmierci.
                                Julia Potter była bardzo atrakcyjna i kobieca, jednak na odległość było widać, że wie czego chce i jeżeli ma się nieczyste zamiary wobec niej lub jej przyjaciół, lepiej od razu uciec, bo może się to skończyć bardzo źle. Ale on musiał zaryzykować. Nie miał innego wyjścia. 
 -Jak zamierzasz to rozegrać? -z rozmyśleń wyrwał go głos blondyna. 
 -Bardzo prosto. Poznać, uwieść, rozkochać i wykonać zadanie. 
 -Prosta taktyka na zwykłe dziewczyny. Nie zapominaj, że masz do czynienia z Potter. 
 -Potter czy nie, wszystkie są takie same. Jest jak każda.
 -Znam ją dłużej niż ty i jeżeli chcesz, żeby ci się udało musisz mnie słuchać, bo inaczej twój koniec nadejdzie szybciej niż myślisz. -Malfoy podniósł się ze swojego miejsca i zamierzał opuścić sale. Na odchodnym powiedział tylko. -Potter nie jest każdą. 
                                   Zostawił Foresta z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odwrócił tylko głowę, żeby ostatni raz spojrzeć na stół Gryfonów. Zobaczył tylko jak Julia chwyta w pośpiechu tosta i macha energicznie do kogoś, żeby po chwili wstać z miejsca i radosnym krokiem ruszyć w kierunku wyjścia. Zaciekawiony jej zachowaniem zatrzymał się na chwile i znowu rozejrzał po pomieszczeniu. Zobaczył swojego przyjaciela idącego w kierunku dziewczyny. 
                                   Znowu coś w nim zawrzało. Miał ochotę krzyczeć na cały głos. Bić pięściami w ścianę czy też wyrywać sobie włosy z głowy. Jednak powstrzymał się ostatkami sił i zacisnął dłonie w pięść. 
                                  Postanowił ich śledzić. Musiał wiedzieć czy łączy ich tylko przyjaźń czy też coś więcej. Jeżeli tak musiał to od razu zakończyć. Nie mógł pozwolić na to,  żeby jego jedyny przyjaciel zniszczył sobie życie. Nie mógł pozwolić, żeby go zostawił. Tak, Draco Malfoy był zazdrosny o swojego przyjaciela. Czuł się odsunięty na drugi plan. A tego się nie robi Malfoyom. I on już to wszystkim udowodni. 
                                  Schował się za filarem i czekał aż go wyprzedzą. Nie wiedział tylko, że całej tej dziwnej sytuacji przygląda się jedna osoba. Osoba, która wie co się dzieje. Która zdaje sobie sprawę ze wszystkiego co tu się odgrywa. . .



 ***
 
 

                        Przy stole Gryfonów siedziała trójka przyjaciół i zawzięcia rozmawiała. 
 -Harry czy nie uważasz, że Julia trochę przesadza z tym Zabinim? -zapytała Hermiona. 
 -Uważam, że to jej sprawa, a ja nie mogę jej tego zabronić. 
 -Ale to Ślizgon! -jęknął Ron. 
 -Wiem i boję się o nią, ale myślę, że ona wie co robi. 
 -Mi się wydaje, że powinniśmy mieć na nią oko. Zauważyłam, że nie tylko Zabini się nią interesuje. 
                          Harry popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Wiedział, że Hermiona jest spostrzegawcza i to bardzo. Ale przecież minął tylko tydzień nauki, a ona wie już o następnym adoratorach jego siostry? 
 -Od kiedy ty się interesujesz tym kto z kim i tak dalej? -zapytał cwanie Rudzielec. 
 -Od wtedy kiedy myślę, że to ma dość duże znaczenie. 
                          Oni patrzyli na nią dziwnym wzrokiem. Nie do końca wiedzieli o co jej chodzi. 
 -Oh jak wy nic nie rozumiecie!-warknęła i zerwała się z siedzenia. 
 -To nam wytłumacz! -wrzasnęli za nią, jednak ona nic im nie odpowiedziała tylko wyszła z Wielkiej Sali. 
 

***



                      Szedł za nimi już od jakiś trzydziestu minut. Wiedział już wszystko. Wszystkie jego obawy się potwierdziły. Nie mógł tego tak zostawić. Ta dwójka wyraźnie coś do siebie czuła, a on wyczuwał takie rzeczy. Był w tym mistrzem. Przecież to on posiadał w Hogwarcie największą kolekcję zdobytych i porzuconych dziewczyn. On był znany z tego, że zaliczał wszystkie te, które były atrakcyjne i na które miał danego dnia ochotę. Pomimo tego, że sam nigdy nie kochał, potrafił wyczuć to uczucie. I doskonale wiedział też jak je zniszczyć. 
 -Wiesz Blaise, że robię to dla twojego dobra i kiedyś mi za to podziękujesz -szepnął w przestrzeń.




***


Breaking Benjamin -Give me sign. 




                     Nastała noc. Deszcz nie przestawał padać. Błyskawice przedzierały granatowe niebo. Wiatr wiał jak szalony, potrącając przy tym drzewa, które gubiły liście i niektóre słabsze gałęzie. Pogoda była straszna. Ciemno. Zimno. Mrocznie. 
                     Siedziała na parapecie w pustym dormitorium i patrzyła przez okno, na rozgrywany za nim koszmar. Czuła się dziwnie splątana. Jakby jakieś sznury zaciskały ją od środka i nie pozwalały wykonywać żadnych czynności. Jej myśli krążyły wokół brązowookiego bruneta. 
                      Zaczynała do niego czuć coś czego nie powinna. Nie mogła! To było dla niej z a k a z a n e. Przecież już raz kochała. Kochała tak na zabój. Tak na prawdę i niewyobrażalnie mocno. I przez tą miłość straciła najważniejszą osobą w swoim życiu. Przez to uczucie ktoś musiał zginąć. Odejść z tego świata przez to, że ona chciała być raz szczęśliwa. Że pragnęła stać się zakochaną do granic możliwości, zwykłą nastolatką. 
                        I była nią. 
                       Przez ten niecały rok była szczęśliwa. Pierwszy raz uśmiechała się bez powodu, w każdej niemal sytuacji. Najmniejsze i najmniej znaczące rzeczy sprawiały jej radość. Nie bała się wtedy tych wszystkich niebezpieczeństw, które musiała przejść w trakcie Turnieju Trójmagicznego. Nie bała się o siebie tylko o niego. Nie liczyła się ze sobą tylko z nim. Pierwszy raz nie zwracała uwagi na wyłącznie własne potrzeby. Nie kochała go z jednego powodu, tylko z kilkuset. 
           

Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.



               Jednak to co piękne nigdy nie trwa wiecznie. Tak było i w jej przypadku. Znowu została pozbawiona czegoś na czym jej tak cholernie zależało. Jej ukochany umarł.
                A ona obiecała sobie, że już nigdy nikogo nie pokocha. Bo nie zniosłaby już tego bólu, który przeżywała. Nie mogłaby też zranić tej osoby, która obdarzyła tym uczuciem, a wiedziała, ze tak się stanie. Bo ona nie może być szczęśliwa z nikim, ani nikt nie nie może być szczęśliwy z nią.



Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.


                  Tak uciekała. Uciekała jak rasowy tchórz. Pomimo tego, że obiecała sobie, że już nigdy nie ucieknie. Dalej to robiła. Ale czuła, że nie może postąpić inaczej. Nie chciała, żeby coś mu się stało. Musiała jak najszybciej z nim porozmawiać. 
                   Na kawałku papieru naskrobała kilka, krótkich zdań i przywiązała karteczkę do nogi Hedwigi, która właśnie jadła coś w swojej klatce. Nie miała czasu na zwłokę.

 


Red -Pieces.




                Stali na krawędzi jeziora. Siarczysty deszcz obmywał ich całe ciała. Nie zwracali jednak na to uwagi. Stali w milczeniu. Jej twarz była spięta i nieodgadniona. On czuł, że coś się stało, ale nie miał odwagi o nic zapytać. Czekał tylko aż ona odezwie się pierwsza. 
             Wzięła głęboki wdech. Wiedziała co robi. Nic a ani już nikt nie był w stanie jej powstrzymać. Wiedziała, że będzie żałować. Że może go stracić. Ale musiała to zrobić. 
 - Obiecaj mi coś – powiedziała odsuwając się od jego ciepłych ramion. Na ustach nie można było jednak dostrzec żadnej resztki uśmiechu.
 - Obiecuję. – Obiecał w ciemno. – A czego dotyczy ta obietnica? – uśmiechnął się do niej szeroko. Kochał ją, wiedział to. Może tego nie mówił, ale jednak. Nie mógł spodziewać się jednak, że ta obietnica będzie tak okrutna dla jego serca.
 - Nigdy się we mnie nie zakochaj – odpowiedziała stanowczym i nieznającym sprzeciwu głosem. – I nie chciej ze mną być. Proszę -jej głos się załamał. Nie potrafiła być już twarda. Jednak próbowała dalej udawać. 
 -C..Coo ? Jak to? -ledwo wydobywał z siebie słowa. -Czemu …czemu tak mówisz? 
 -Blaise mówię ci to, żeby dać ci do zrozumienia, że możemy być tylko przyjaciółmi -próbowała być spokojna. 
 -Dlaczego? Jeżeli ja chcę czegoś więcej? Jeżeli ja.. ja cię kocham?! Jeżeli już za późno na tę obietnicę?! To co wtedy!? -teraz krzyczał. 
                  Tyle emocji. Tyle sprzecznych uczuć. Tyle gniewu. Tyle żalu. 
 -To chyba nie możemy się już przyjaźnić. Bo ja.. -głos jej ugrzązł. Bała się powiedzieć cokolwiek. Ale wiedziała, że m u s i. -ja cię nie kocham i nigdy nie pokocham.


Ostry sztylet przeszył jej serce…
                            

…. jego rozpadło się na milion kawałków.




 -A, no to wszystko wyjaśnia -zadrwił. 
 -Tak, to wszystko wyjaśnia -powtórzyła niczym echo. 
 -Myślę.. 
 -…że nie powinniśmy się już spotykać -dokończyła za niego. 
 -Tak, jestem tego samego zdania. -Odwrócił się i odszedł.
                Stała i patrzyła na jego oddalającą się sylwetkę. Nie wytrzymała. Zaczęła płakać. Łzy zlewały się z padającym deszczem. Ból jaki czuła w środku był nie do opisania. Miała ochotę pobiec za nim i powiedzieć mu, że kłamała. Że to był zwykły żart. Spóźnione prima aprilis. Ale wszystkie jej kończyny odmawiały posłuszeństwa.      
               Zauważyła, że się zatrzymał i po chwili znowu ruszył w jej kierunku. Wyprostowała się jak struna. Po paru sekundach stał znowu przy niej. Jednak bliżej niż wtedy. Bliżej niż powinien. 
 -Myślałem…-zamilkł i popatrzył jej w oczy. Przełknął głośno ślinę. -myślałem, że ty też coś do mnie czujesz. Te wszystkie chwile jakie ze sobą spędziliśmy znaczyły dla mnie więcej niż cokolwiek innego. Zaufałem ci. Otworzyłem się. Wysłuchiwałem cię. Zmieniłem się dzięki tobie. Pomagałem ci. A na końcu tego wszystkiego pokochałem cię. Tak Julio Potter jestem w tobie zakochany! Ale to jak widać nie ma sensu. Ty mnie nie kochasz. A nie można zmusić nikogo do miłości. Więc teraz dam ci spokój. Ale zanim pójdę muszę zrobić coś jeszcze. 
                Kiedy tylko skończył mówić, przyciągnął Julię do siebie jednym, stanowczym ruchem i zanim zdążyła coś powiedzieć, zamknął jej usta pocałunkiem. Zachłannym, drapieżnym, ale pełnym namiętności. 
                Nie odepchnęła go. Wręcz przeciwnie, przylgnęła do niego jeszcze bardziej. Wplotła palce w jego włosy i oddawała każdy pocałunek. Każdy nawet ten najmniejszy. Czuła, że robi źle. Ale jeżeli wypuściłaby go teraz, już nigdy by nie wrócił. A ona teraz chciała go mieć przy sobie. Pragnęła jego bliskości. Zrozumiała, że chcąc uciec od niego, uciekłaby od życia. 
                Oderwała na chwilę swoje usta od jego, jednak nie wypuszczała go z objęć. Popatrzyła mu w oczy. 
 -Ja też cię kocham -wyszeptała. Nie mogła już kłamać. Nie teraz. 
 -Ja.. jak to? -zapytał zdezorientowany. 
                 Nie odpowiedziała mu, tylko z powrotem złączyła ich usta. Tu nie potrzebne były słowa. Tu wystarczyły czyny. . .


***





                     Miłość. Jest dowolną ilością emocji i doświadczeń zachodzących z powodu silnej więzi. Słowo miłość może odnosić się do wielu różnorodnych uczuć, stanów i postaw, poczynając od ogólnego zadowolenia, a kończąc na silnej interpersonalnej atrakcji. Rozmaitość użyć i znaczeń, połączona z zawiłością opisywanych przez nią uczuć, powoduje, że miłość jest niespotykanie trudna do zdefiniowania, nawet w porównaniu do innych stanów emocjonalnych. Takie wytłumaczenie można przeczytać w słownikach. Sucha definicja, nie opisująca na prawdę tego czym jest to uczucie. 
                    Bo czym ono jest na prawdę? Miłość ma tak wiele znaczeń. Inne ma dla tego, który jej szuka, inne dla tego, który ją znalazł, a jeszcze inne, dla tego, który ją stracił.
                   Modlisz się do niej gdy dzień się zaczyna i kończy. W każdej mniej lub bardziej ważnej chwili twojego życia. Dziękujesz za każdy dzień, każdą jego chwilę, jej esencję. Przepraszasz za błędy i niedoskonałości, mimo że jesteś jej wytworem i właśnie takim jakim jesteś, zostałeś stworzony dla niej. Choć jej nie pojmujesz oddajesz się jej, nadajesz jej imię i błagasz o jeszcze!… i pytasz… dużo pytasz… ufny jak dziecko, w nadziei, że w tej całej niepewności nadejdzie odpowiedź, która cię ukoi. Tak, nie Bóg jest Miłością, a Miłość jest Bogiem, dlatego bez względu na to kim jesteś i czy w niego wierzysz, jedno jest pewne – nie uciekniesz od niej.
                   Miłość jest stanem, w którym człowiek odrywa się od rzeczywistego świata. Wchodzi w wir namiętności, pożądania, bliskości. Pragnie przebywać ze swoją drugą połówką. Nie chce jej odstępować na krok. W jego głowie nie ma nic poza myślami o tej wybranej. Każdy ruch, każde słowo, każdy najmniejszy czyn jest wykonywany pod presją zaimponowania i podniesienia sobie opinii w oczach swojej miłości. Ostrożnie dobieramy każde wypowiedziane słowo. Staramy się wyeliminować wszystkie kompromitujące gesty i sytuacje.
                    Wszystkie problemy i troski odchodzą w niepamięć. Nie myśli się o złych sprawach. Nie przejmuje się tym co będzie, tylko cieszy się tym co ma być. 
                    Tylko czy każdy odczuwa to uczucie w ten sam sposób? Czy unosi się nad ziemią z powodu euforii i szczęścia jakie go ogarnia?



 ***




Two Steps from hell – Fountain of life




                    Noc spowiła Hogwarcki zamek. Aura tajemniczości unosiła się nad całym tym magicznym miejsce. Gwiazdy błyszczały na granatowym niebie, okalając dużą, srebrzystą kulę. Z firmamentu padał siarczysty deszcz. Wiatr hulał potrącając drzewa i wywołując charakterystyczne odgłosy. Na podwórku było zimno, przeraźliwie ciemno i mokro. Wszyscy pochowali się w zamku, w swoich dormitoriach czy Pokojach Wspólnych. Tylko jednak zbłąkana duszyczka wybrała przechadzkę, między zimnymi murami zamku.  
                    Julia wędrowała po szkole pod osłoną nocy. Miała dość gwaru jaki panował już od tygodnia wokół jej osoby. Cała szkoła huczała od tego, że Julia Potter i Blaise Zabini są parą. Normalna dziewczyna cieszyłaby się z tego faktu, że wszyscy mówią o jej związku. Jednak panna Potter nie była normalną dziewczyną. Oczywiście w pewien sposób była szczęśliwa nawet bardzo, ale -właśnie zawsze musi pojawić się jakieś ‚ale’. I tym razem też nie było inaczej. 
                    Znowu z kimś była. Od związku z Cedriciem nie wiązała się z nikim. 



Za bardzo bolało. 



                   Bała się przywołać wspomnienia. Przerażał ją fakt, że znowu mogła kogoś stracić. Że mogła kogoś zranić. A nawet zabić. 
                   Jednak zaryzykowała
                   Pozwoliła sobie na kolejną słabość. Znowu chciała być szczęśliwa. Kolejny raz pokochać. Zostać docenioną w ten piękny sposób. Ale czy to nie było samolubne? Przecież narażała życie Blaisea! Jeżeli ktoś ze Śmierciożerców dowiedziałby się, ze jest on dla niej kimś ważnym, ważniejszym niż tylko przyjacielem, mógłby ponieść konsekwencje. A ona nigdy by sobie nie wybaczyła tego, ze coś mu się stało. 
                   Nagle poczuła jak ktoś zatyka jej usta ręką i ciągnie do tyłu. Zaczęła się gwałtownie szarpać, jednak to na nic się nie zdało. Jej przeciwnik był silniejszy niż ona. Kiedy chciała sięgnąć do kieszeni po różdżkę, od razu chwycił ją za rękę i nie pozwolił na żaden ruch. Zaciągnął ją do jakiejś pustej klasy i tam się zatrzymał. Jednak dalej mocno trzymał ją w swoim uścisku. 
 -Puszcze cię jak nie będziesz wrzeszczeć -syknął chłodnym głosem, z charakterystyczną chrypką. 
                    Dobrze znała ten lodowaty ton. Tak bardzo go nienawidziła, że gdyby teraz mogła od razu by się na niego rzuciła. 
 -Uspokój się Potter. Chce pogadać -syczał do jej ucha niczym wąż. Po jej ciele przeszedł dziwny dreszcz. Nie bała się. To było coś innego, coś bardziej dziwnego. 
                     Przytaknęła tylko głową, na znak, że nie wywinie żadnego numeru. Jednak on przed wypuszczeniem jej, zabrał jej różdżkę. 
 -Czego chcesz Malfoy!? -warknęła w jego kierunku, rozmasowując sobie zbolałą dłoń. 
 -Pogadać. 
                      Julia wybuchła niekontrolowanym śmiechem. On od razu znalazł się przy niej i kolejny raz tego wieczora zatkał jej usta. Od razu mu się wyrwała i taksowała go morderczym spojrzeniem. 
 -Nigdy więcej mnie nie dotykaj -wycedziła, przez zaciśnięte zęby. 
 -To z łaski swojej zamknij się. Nie mam zamiaru dostać szlabanu. 
 -A co ucierpi na tym twoja duma? -prychnęła. 
 -Nie, ale mam lepsze rzeczy do roboty. 
 -Ja też, więc może wytłumaczysz mi po co mnie tu zaciągnąłeś? Jakbyś nie zauważył przebywanie w twoim towarzystwie nie należy do najmilszych rzeczy. 
                      Miał dość jej władczego tonu. Wiedział, że jakakolwiek konwersacja z nią wyprowadzi go z równowagi, ale nie przewidział, że aż tak bardzo. Szybkim krokiem pokonał dzielącą ich odległość i chwytając ją za nadgarstki przygwoździł do ściany. W ciemnościach jakie panowały w pomieszczeniu, ledwo wychwycił jej przerażony wzrok. Zaczynała się go bać, a jemu to było na rękę. 
 -Masz odczepić się od Blaisea -Ciągle obserwował jej reakcję. Teraz kolejny raz była wściekła, jednak dalej miała to dziwne coś w oczach. Coś co pozwalało mu nad nią górować. -Chyba nie chcesz, żeby coś mu się stało. A stanie się jeżeli nadal będzie z tobą  -każde słowo wypowiadał powoli i wyraźnie. 
 -Nic mu się nie stanie -starała się żeby jej głos zabrzmiał pewnie, ale nie za bardzo jej to wychodziło. 
 -Doskonale wiesz, że jeżeli dalej będzie z tobą Czarny Pan go zabije. Zrobi z nim to samo co zrobił z Diggorym. 
                        Trafił w czuły punkt. I doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Stawał na coraz wyższym podwyższeniu i coraz bardziej patrzył na nią z góry. 
                        W jej oczach pojawiły się łzy. Starała się za wszelką cenę utrzymać je na miejscu. Nie mogła pokazać dla Malfoya, że jest słaba. Musiała grać. Jak zawsze. Znowu musiała odgrywać swoją rolę. Kolejny raz przyodziała maskę twardej, silnej i obojętnej dziewczyny. 
                        Księżyc rzucał na ich sylwetki jasny promień. Spojrzała mu wymownie w oczy; szare, zimne. Niebieskie tęczówki odnalazły brązowe. Czas jakby stanął w miejscu. Wskazówki zegara przestały się poruszać. Świat zamilkł. Czekał na rozwój wydarzeń. Na to co się stanie. 
                        Wpatrywała się z dziwną fascynacją w stalowe oczy. Z każdą mijającą sekundom docierało do niej to, że te tajemnicze oczy wcale nie mają brzegu, bezpiecznej przystani. Patrząc w nie można jedynie dryfować, ale nigdy nie dopłynie się do wyczekiwanego lądu. Nie można znaleźć w nich stabilizacji. Pozbawione są prawdy i szczerości. Nie odnajdzie się w nich jakichkolwiek uczuć.


Bo one nie mają brzegu.


    A mówią, że z oczu można czytać jak z otwartej księgi. Ona nie mogła z nich wyczytać nic. On nie posiadał uczuć. Jak taki ktoś jak O n może chodzić po świecie, żyć, jeść, oddychać, ale nie posiadać ludzkich odruchów. Być pozbawionym wnętrza.



Być pustym w środku.


    Przecież jest człowiekiem. On też powinien mieć sumienie, które po każdym błędzie, po każdej wyrządzonej krzywdzie nie dawałoby mu spokoju. Dręczyło go dniami i nocami dopóki nie naprawi swojego błędu. Dopóki nie przeprosi.


Ale on nie przeprasza.



 -Nie zostawię Blaisea. Więc jeżeli tylko to chciałeś mi powiedzieć to chyba nasza rozmowa jest już skończona -odezwała się po dłuższej chwili, wyrywając Dracona z dziwnego osłupienia. Chciała teraz wiedzieć co on myśli. Ale jego umysł był szczelnie zamknięty. 
 -Tak, ta rozmowa jest skończona -powiedział i puścił jej nadgarstki, które ciągle trzymał w uścisku. -Jednakże ta sprawa jeszcze się nie skończyła. Nie pozwolę ci z nim być. -Nachylił się nad nią, tak że stykali się nosami. Odruchowo przełknęła ślinę. Czuła jego oddech na swojej twarzy, a to wcale nie pomagało się jej skupić. -A ja mam coraz większą ochotę na ciebie -syknął przyciągając jej wątłe ciało jedną ręką do siebie. Nie wiedziała co ma zrobić. Coś ją sparaliżowało Nie mogła się nawet odezwać. Głos ugrzązł jej w gardle. Przegryzła delikatnie wargę i nie wykonała więcej żadnego ruchu. –Do zobaczenie Potter -szepnął jej we włosy, przegryzając delikatnie płatek jej ucha.  
                          Nie ruszyła się. Stała w miejscu i nieprzytomnym wzrokiem odprowadziła go do drzwi. Dopiero kiedy uderzyły z powrotem o futrynę, otrząsnęła się z tego dziwnego amoku. W jej głowie huczało tyle pytań.


Pytań bez odpowiedzi. 
          
                           Czemu jego bliskość tak ją onieśmieliła? Nigdy wcześniej nie czuła się tak w jego towarzystwie.



Nigdy nie byłam tak blisko. 
Nigdy nie czułam zapachu jego pięknych perfum. 
Nigdy nie słyszałam jego głosu z tak bliska. 



                           Bała się. Teraz się tak cholernie go bała. Jednak to nie był lęk przed tym, że może zrobić jej krzywdę. Przerażał ją fakt, że jeszcze kiedyś może znaleźć się tak blisko. 
                    


***





              Burza szalała za oknem jego dormitorium. Pioruny darły niebo niczym kartkę papieru. Pajęczyna błyskawic niosła za sobą stłumione przez wiatr grzmoty. Deszcz siekł, tworzył strumienie i kałuże. Bił mocno, rozpędzany nieustającą wichurą. Przeraźliwa kakofonia odbijała się echem od gęstych, wręcz czarnych chmur. W oddali, drzewa tańczyły w chaotycznym rytmie – pląsały, wyginały się, łamały. 
               Leżał w miękkim łóżku, wpatrując się w zielony baldachim z twarzą węża, nad swoją głowa. Porządkował w głowie wszystkie myśli, które zebrały się przez ten długi dzień. 
               Zawsze tak robił. Tylko w nocy mógł bezpiecznie i w spokoju uporządkować to co namnożyło się w jego głowie, przez cały ciężki dzień. Zawsze szybko znajdował odpowiedzi na nurtujące go pytania, które wcześniej nie miały dla niego żadnego wyjścia. Jednak w życiu każdego człowieka -nawet tego, który pochodzi ze Slytherinu – przychodzi taki moment, że w końcu brakuje nam tej odpowiedzi. I zazwyczaj jest tak, że brakuje nam jej na najważniejsze pytanie. Możemy siedzieć nad nim godzinami czy też całymi dniami, a jej nie znajdziemy. Nie ważne jakbyśmy się starali ile czasu byśmy w to włożyli. 
             Jednak ona kiedyś się pojawi, w najmniej oczekiwanym momencie. Dostaniemy odpowiedz i będzie ona tak szokująca, że już nie będziemy chcieli jej znać. Będziemy pragnąć o niej zapomnieć i nigdy więcej do niej nie wracać.


Wymazać z pamięci.


              Zagadka, którą próbował rozwiązać tej nocy, była tak nieprzewidywalna i odcięta od kanonu jego życia, że nie mógł w ogóle spokojnie jej rozszyfrować. Kiedy tylko próbował do niej wrócić, odpędzić inne myśli, po jego ciele przechodził dziwny dreszcz. Dreszcz, którego nie znał. Którego nie potrafił w żaden sposób zdefiniować.



Brązowe tęczówki.



             Ciągle czuł na swoim ciele jej wzrok. Spojrzenie swojego największego wroga. Osoby, którą zawsze gardził i której nie nawiedziły z całego swojego zimnego serca. Dziewczyny, którą kochał poniżać, obrażać i kłócić się na szkolnych korytarzach, tak aby każdy ich słyszał i wiedział, że to właśnie Draco Malfoy jest górą. 
              Ale teraz ten król Hogwartu czuł się dziwnie stłamszony.



Brązowe tęczówki.



             To przez jej oczy zapomniał na moment gdzie jest i po co z nią rozmawia. Tonął w nich. Czuł się jak dziecko, które nie potrafiące pływać, zostało wyrzucone na głęboką wodę. Nie mógł złapać powietrza. Hipnotyzowały go. Odczuwał nieodpartą chęć patrzenia w nie, w każdej s e k u n d z i e ,  m i n u c i e , g o d z i n i e.  Ciągle i nieprzerwanie. 
                  Ale obudził się z tego letargu. Wyrwał go z niego jej głos. Miękki, przyjemnie drażniący uszy. Ociekający jadem i chłodem.
                 Ogarnęła go nieodparta chęć zatopienia się w jej karminowych, pełnych ustach. Chciał ją zdobyć. Posiąść jej niewinność. Mieć ją całą przy sobie. Na ten jeden moment. Na ten jeden akt.
                   Musiał ją mieć. I ją zdobędzie. Nie ważne czy zepsuje Liamowi zadanie. W końcu nikt nie musi się o ty dowiedzieć. 
                    A on zawsze dostaje to czego chce. Z a w s z e.

                Blask księżyca i gwiazd obserwował arystokratę i jego zmagania. Naśmiewały się z jego niemocy. Bo w i e d z i a ł y . One zawsze wiedziały co jest dla kogo pisane. Jaką m i s j ę mu wyznaczył. Ile zagadek i zakrętów Los postawił na jego drodze. Ile drogowskazów, które tak nieumyślnie, a może czasem umyślnie omija.


Bo  o n e  chcą mu pomóc.

Ale on nie słucha...



***


 Skillet – A little more



           W jej życiu nastąpił niespodziewany obrót o sto osiemdziesiąt stopni i spowodował, że wszystko wydało się prostsze. Poczuła, że w końcu ma władzę, że w końcu może do woli modelować rzeźbę swojego życia. Każdy drut wydawał się giętki, a sama masa była elastyczna. Wszystko mogła dopasować do swoich potrzeb, to wszystko mogło być w końcu takie jak chciała. Kochała i teraz to było na pierwszym miejscu. Żadna rzecz nie mogła się wybić poza tą najważniejsza. Nic nie mogło z tym konkurować. 
             W końcu uwierzyła w to, że po każdym deszczu zawsze wychodzi słońce. Wcześniej krople deszczu często obmywały jej policzki, a słońce nie było wstanie ich do końca osuszyć. Jednak teraz jej osobista złota kula świeci całą swoją mocą i nie pozwala sobie na tego typu zaniedbania. Ona wierzy, że nigdy nie straci swojej mocy i zawsze będzie ogrzewało jej zmęczone ciało i podtrzymało na duchu.  
               Jej promyk nadzieje właśnie szedł obok niej, trzymając ją mocno za dłoń. Splecione palce pozwalały Juli poczuć się bezpiecznie. Czuła, że w końcu znalazła swoją ostoję, oazę spokoju. Przez ten jeden miesiąc, który z nim spędziła, czując jego silne ramiona i słysząc jego głos, szepczący do jej ucha, wiedziała, że może w końcu czuć się bezpieczna. 
               Patrząc w jego oczy myślała o tym, że spotkała, zupełnie przypadkowo, niezwykłego człowieka. Że marzy o tym, żeby był z nią zawsze, ciągle, nieprzerwanie. Na wieczność. Czuła się przy nim wyjątkowo, jak przy nikim innym. Po raz pierwszy, zaczęła się bać, że on mógłby przestać być częścią jej życia. Nie wyobrażała sobie tego. Zastanawiała się, dlaczego poczuła to akurat teraz…
                 Zatrzymała się, a on automatycznie zrobił to samo. Zdziwiony jej nagłą reakcją podszedł do niej bliżej i popatrzył w czekoladowe tęczówki. Oczy tak piękne jak żadne inne. To jedynie w nich kryła się prawda o niej. Tylko one zdradzały co czuła, czego się bała. Ale było trzeba wejrzeć w nie głębiej. Bo w oczach tkwi siła duszy. 
 -Julia coś się stało ?
                   Patrzyła na niego, nie wiedząc jak ma wytłumaczyć swoje zachowanie. I dlaczego raptem tyle sprzecznych uczuć, zaczęło szaleć w jej wnętrzu. 
 -Blaise…-zaczęła powoli, dobierając ostrożnie słowa. –obiecaj mi tylko jedną rzecz. –kiwnął głową i patrzył na nią i na jej zmagania. Julia na jednym wdechu powiedziała jedynie. –obiecaj, że mnie nigdy nie okłamiesz. Nie ważne o co by chodziło. Nie ważne co byś zrobił. Zawsze chce słyszeć z twoich ust jedynie czystą, nieskazitelną prawdę. 
                    Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Zaskoczyła go. Patrzył się na nią osłupiały i nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Był pewien tego, że zawsze chce być z nią szczery, jednak nie widział czy w jego życiu nie będzie takich momentów, że najlepszym wyjście będzie kłamstwo.


Okłamać osobę, którą się kocha, to jak zabić miłość, która płynie w ich żyłach.
                   


-Obiecuje ci, że nie usłyszysz żadnego kłamstwa z moich ust. –Przybliżył swoją twarz do jej porcelanowej twarzyczki i złączył ich usta w pocałunku. 
                         Ten gest wyrażał więcej niż niejedno słowo. Był przesączony miłością i bezgranicznym zaufaniem. Nikt nie wiedział jak w tak krótkim czasie, ta dwójka młodych ludzi mogła aż tak bardzo się do siebie zbliżyć i pokochać się. Tak oni się kochali. To był fakt, który nie podlegał żadnej dyskusji. Tylko czy można pokochać kogoś w niecały miesiąc? I czy można kogoś tak pokochać żeby oddać za niego marzenia, pasję, a nawet własne życie?



***



               W Pokoju Wspólnym Gryfonów panował gwar. Pod wpływem dość nieprzyjemnej pogody jaka panowała na zewnątrz, duża cześć uczniów spędzała wolną sobotę gnieżdżąc się w ścianach wierzy i nadrabiając szkolne zaległości, albo najnormalniej w świecie obijając się. 
                Julia wraz z Hermioną pisały esej na Zielarstwo, a Harry z Ronem grali w magiczne szachy czarodziejów. 
 -Skończyłam w końcu –odezwała się Julia i rzuciła pióro na stolik. –Oni od nas za dużo wymagają. 
 -Nie narzekaj. Na ten weekend mieliśmy tylko dwa referaty. Kiedyś bywało gorzej. –Hermiona również skończyła swoją pracę domową i teraz zbierała swoje rzeczy.
 -Dzięki Granger, potrafisz pocieszyć człowieka –prychnęła Potter i rozłożyła się na całej kanapie. –No Harry co tak cicho siedzisz? Nie masz dla nas żadnych nowości, na temat podejrzanych działań w naszej szkole? –zagaiła. 
                  Brunet zmierzył ją jedynie morderczym spojrzeniem i nie odzywając się do niej ani słowem, wrócił do gry. Dziewczyna przybrała na twarz chytry uśmieszek. 
 -Ostatnio jest coś za spokojnie w tej szkole nie sądzicie? 
 -Co masz na myśli? –Hermiona podniosła do góry jedną brew i lustrowała uważnie brunetkę. Nie lubiła kiedy Potter tak się dziwnie uśmiechała. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. 
 -A to, że Flich chyba nie ma nic do roboty. I już dawno nie gonił mnie po całej szkole wrzeszcząc jakie to on ma dla mnie genialne kary. Ah stęskniłam się za tym. 
 -Julka wiesz, że on przez ciebie może paść na zawał? 
 -Oj Granger, Granger czy ty nie wiesz, że on jest niezniszczalny? Przetrzymał mojego ojca, to ze mną też da rade.  –Wzruszyła ramionami i sięgnęła po leżącego na stole Proroka Codziennego. 
 -Ale jak trafi na twoje dzieci to raczej nie da rady. 
 -Dobra skończ jęczeć i pomóż mi lepiej wymyślić jakiś efektowny kawał. 
 -O nie, nie, ja nie biorę w tym udziału. Idź po Ginny ona ci zawsze pomagała. 
               Julia na dźwięk imienia swojej przyjaciółki, czy może teraz raczej eks przyjaciółki, nieznacznie spochmurniała i to nie uszło uwadze Hermiony i chłopaków. 
 -W ogóle to czemu ona się do nas nie odzywa? –zapytał Ron przerywając jakże pasjonującą grę, w której zawsze, bez względu na wszystko wygrywa. 
 -Bo chce ocalić świat i zostać bohaterką. Znalazła się superwomen od siedmiu boleści –brunetka prychnęła niczym rozjuszona kota i poderwała się z kanapy. –Nie rozumiem jej! Przecież my nie robimy tego, że chcemy sami zbierać laury, tylko po to, żeby ją chronić. Czemu ona nie może tego zrozumieć!? –zaczęła wymachiwać rękami na wszystkie strony, jak to miała zwyczaju, jak się zdenerwowała.
              Harry podniósł się z miejsca i podszedł do niej. Złapał ją za wierzgające części ciała i chwycił w mocny uścisk. Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem, a on nawet się tym nie przejął. Przez wszystkie lata uodpornił się na jej wszystkie histerie, napady złości i innego typu emocje, które bywały bolesne w skutkach dla otoczenia. 
 -Daj spokój. Ginny w końcu zrozumie, że zachowuje się niestosownie… 
 -Niestosownie?! Jak rozwydrzony bachor! –przerwała mu w połowie wypowiedzi, jednak on się nie przejął i kontynuował dalej. 
 -…jednak musimy dać jej trochę czasu. Wiesz, że ona jest uparta i zawsze chce postawić na swoim. Ale za tą wszyscy ją kochamy. Nie ważne czy działa nam na nerwy czy też nie. A teraz się opanujesz i wszyscy zejdziemy na kolacje. 
            Pokiwała tylko głową i zabrała swoje rzeczy do pokoju. 
 -Jak ty to robisz? –zapytał zdziwiony Ron. –Ja się boje nawet na nią spojrzeć jak jest w takim stanie. A ty nawet do niej mówisz! Nie no podziwiam cię. 
 -Ty myślisz, że ja się nie boje? Ale po tych wszystkich latach, jednak wiem na co mogę sobie pozwolić.



***



                Siedziała w Wielkiej Sali i grzebała nieprzytomnie w swoim talerzu. Minął miesiąc, a ona dalej nie dostała żadnego listu, ani od swojej ciotki, ani od brata. Nie wiedziała gdzie są, co robią czy… czy w ogóle żyją. Bała się. Tak strasznie się bała, że została sama z tym wszystkim. Bez żadnych nowych informacji. Tylko z ogólnym zarysem całej sytuacji. Jednak nie wiedziała czy coś się zmieniło czy też nie. Przecież los jest przewrotny. Więc czemu teraz miał pozostać niezmienny i nienaruszony? Nie miała pewności. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Jednak do póki nie dostała żadnego nowego zadania musiała ciągnąć te, które już miała. 
             Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zauważyła, że wchodzi do sali czwórka przyjaciół, którzy zawzięcie o czymś dyskutują. Przeniosła swój wzrok na stół Ślizgonów. Trzy pary oczy patrzyły dokładnie w tym samym kierunku co ona przed chwilą. Każdy z właścicieli tęczówek był ważny, a jeden z nich nawet ważniejszy w tej całej układance. Tylko żaden o tym nie wiedział. Jednak cała trójka miała jeden cel: podbić serce jednej dziewczyny. Każdy z nich miał inny powody. I po każdej interwencji miały nastąpić inne skutki. 
             Ale ona wiedziała, że tylko jeden z nich nie jest świadom tego, że przez swoje zagrywki zdziała więcej niż może sobie wyobrażać. Że zmieni tym diametralnie swoje życie. Zacznie robić rzeczy dziwne i niepojęte dla niego i jego otoczenia.


Czasem jedna osoba może zdziałać więcej niż całe rzesze ludzi.



***



         Gabinet dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, tonął w blaskach jasnego, słońca, które wpadało przez stare, duże, drewniane okno. Pogoda wskazywała na to, że już niedługo ta jasna kula, przestanie tak jasno i ciepło świecić.
    Jasne promyki oświetlały pomieszczenie, które od lat nie zostało zmienione. Ściany ubrane w piękne, poruszające się obrazy. Jedna z największych ścian była przyodziane w jeden wielki regał, na którym znajdowało się tysiące przeróżnych książek. Jedno masywne biurko stało przed regałem. Siedział przy nim stary mężczyzna. Zmarszczki na jego twarzy oznaczały to, że mężczyzna miał w swoim, dość długim życiu nie jedno zmartwienie. Pogłębiły się jeszcze bardziej kiedy zmarszczył brwi. Najwidoczniej poszukiwał jakiejś odpowiedzi, na bardzo trudne pytanie. Jego mądre oczy, były przepełniono smutkiem. 
    Doskonale widział to stojący przed nim czarnowłosy mężczyzna. Jego twarz natomiast nie wyrażała nic. Jakby był posągiem, który nic nie czuje. Jednak w jego wnętrzu szalała burza z piorunami. Tyle sprzeczności, tyle wydarzeń, informacji, przemyśleń. To wszystko się w nim kłębiło i za nic świecie nie mógł się tego z siebie pozbyć. 
 -Albusie jesteś pewien, że to dobry pomysł? To w końcu jeszcze dzieci, jakby nie patrzeć.
    Po dłuższej chwili milczenia, odezwał się mężczyzna z czarnymi jak węgiel oczami. Musiał wiedzieć, czy to czego się właśnie dowiedział jest prawdą i czy dyrektor podjął właściwą decyzję. Bo sam miał na tą sprawę inne spojrzenie.
 -Severusie, nikt nie jest do końca pewien swoich decyzji. Ale wydaje mi się, że ta jest odpowiednia. Takie jest przeznaczenie, a ja tylko pomagam je wypełnić. 
 -Ale skazujesz ich na pewną śmierć! Oni nie dadzą sobie rady. Są za młodzi!
    Snape był wzburzony i nawet nie próbował tego ukrywać. Był również zaszokowany. Bo nigdy nie zdarzyło się nic podobnego. Ta sytuacji była tak niedorzeczna, że nie mógł nawet znaleźć odpowiednich słów, żeby ją opisać.
 -To nieuniknione. Taką historię napisał im Los. Ani ty, ani ja, ani nikt inny nie może tego zmienić. Nikt nie może przekreślić, poprawić tego co jest zapisane w księdze życia. Doskonale o tym wiesz. Oni mogą ocalić miliony istnień. Cały świat znajduje się w ich rękach.
 -I w rękach Pottera. Nie zapominaj Albusie, że to na niego spada cała odpowiedzialność. 
 -Nie zapominam. Ale oni mogą mu pomóc. Tylko oni. I to tylko ta trójka młodych ludzi może nas ocalić. Ocalić wszystkich czarodziejów i mugoli. I dlatego chciałbym cię prosić, żebyś miał na nich oko Severusie. Wiesz jacy oni są.
    Starzec uśmiechną się przyjaźnie. Mężczyzna tylko westchnął bezradnie, pokiwał twierdząco głową i ruszył do drzwi. Kiedy jego ręka dotykała już klamki odwrócił się ponownie do dyrektora Hogwartu. 
 -Jesteś pewny, że to o nich mówi przepowiednia? -zapytał beznamiętnym tonem, 
 -Wiesz, że jestem tylko człowiekiem i nawet ja mogę się mylić. Jednak sądzę, że to chodzi o nich. (…) A wtedy wrogowie staną się sojusznikami. I miłość pozwoli pokonać wszystkie przeciwności(…)
    Starzec na końcu swojej wypowiedzi zacytował fragment przepowiedni, którą usłyszał. Mistrz Eliksirów po tych słowach opuścił gabinet i ruszył do swojego gabinetu uporządkować wszystkie myśli.
            Już wiedział, że to właśnie O’Donnell była osobą, która przekazała informacje Albusowi i to na tej przepowiedni zależało Czarnemu Panu.



2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Rozdział bardzo ciekawy i tajemniczy.
    Zaczął się ogromem przeżyć i smutkiem - przez dłuższą chwilę nie mogłam zorientować się, o kim mowa, aż padło imię Severusa.
    Ciekawy był też wątek tragicznej miłości Julii - ciekawy, bo to, co rozegrało się na cmentarzu przy okazji odrodzenia się Voldemorta, miało dla niej dodatkowy, bolesny wymiar, którego pozbawiony był Harry.
    A propos Harry'ego, był trochę mało harrowaty :) No bo, żeby Hermiona, obrończyni równości między domami, podejrzewała kogoś tylko dlatego, że jest Ślizgonem, a Harry na odwrót? To właśnie do niego pasowałaby taka podejrzliwość. Za to końcówka tego fragmentu, kiedy jak zwykle obaj z Ronem nie wiedzą o co chodzi Hermionie, była świetna i przypominała stare dobre czasy :)
    O nieee, jak Julka mogła to zrobić Blaise'owi! Ja wiem, że to niby szlachetne i tak dalej, ale prawda jest taka, że we dwójkę zawsze jest lepiej, nawet (a może zwłaszcza) w obliczu niebezpieczeństwa - taką to teorię zamierzam promować w swoim opowiadaniu i tu też ją głoszę :D Źle, Julia, źle! No dobra, wybaczam jej tę chwila głupoty, bo później wszystko ładnie nadrobili :D To było takie słodkie... Więcej takich momentów!
    Podobają mi się Twoje rozważania na te wszystkie emocjonalne tematy, takie jak miłość, ból, strata, nadzieja... Wszystkie brzmią jak piękne, niepowtarzalne sentencje, a przy tym nie są ciężkie, a to już sztuka.
    Sytuacja z Malfoyem jest strasznie pogmatwana. Stara się robić jej związek, wie, że jest na nią wyrok śmierci i chce ją przelecieć, a może i coś więcej. Ile tu tego :D W dodatku Julia najwyraźniej nie potrafi zająć wobec niego jasnego stanowiska.
    Rozdział, tak jak już pisałam, bardzo mnie zaciekawił i wywołał wiele pytań. Mimo, że był dość długi, to przyjemnie się go czytało, sporo się działo, zarówno tych dobrych jak i złych rzeczy. Czekam na następny ;)
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu w jaki opisujesz uczucia bohaterów.
    Opisy są długie, ale napisane w tak niesamowity sposób, że aż przyjemnie się je czyta. Gratuluję, bo niewiele jest osób, które potrafią to robić. :)
    Poza tym pomysł na fabułę jest oryginalny i intryguje. Prowadzisz ją w taki sposób, że całość jest tajemnicza i czytelnik chce wiedzieć co będzie dalej.
    Jeszcze raz gratuluję tych wszystkich umiejętności :) Z całą pewnością, będę tu wpadać w oczekiwaniu na kolejny rozdział :)
    Przy okazji, w wolnej chwili zapraszam do siebie: http://www.our-own-sense.blogspot.com/
    Życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń